Niepokojące wieści płyną z Rosji, której prezydent Władimir Putin wygraża, że jest zdolny użyć broni atomowej w starciu nie tylko z Ukrainą, ale i całym zachodnim światem. Informowaliśmy w poniedziałek, że z głębi Rosji w stronę granic napadniętego przez nią państwa jedzie "nuklearny pociąg". Z pozoru "zwykły", wojskowy skład wiezie sprzęt należący do jednostki odpowiedzialnej za amunicję atomową. Z kolei we wtorek rano włoskie media alarmowały, iż rosyjski okręt podwodny Biełogrod, mający na pokładzie torpedy nuklearne, opuścił swoją bazę, a do tego nie wiadomo, kiedy dokładnie to się stało. Rosyjska doktryna obronna. Kiedy Kreml może użyć broni atomowej? Rosja przyjęła doktrynę, zgodnie z którą może użyć broni atomowej w czterech przypadkach: Gdy taką amunicję inne państwo zastosuje przeciw niej lub sojusznikowi Kremla, a także jeśli otrzyma informację o rakiecie balistycznej wystrzelonej w stronę Rosji lub sprzymierzonego z nią kraju. Nuklearny arsenał może pójść w ruch także w sytuacji, w której ktoś zaatakowałby najważniejsze obiekty wojskowe i rządowe, jak i w przypadku "zagrożenia samego istnienia" Rosji. Tymczasem niedawno doszło do aneksji czterech ukraińskich obwodów, w tym terenów, które z chwilą podjęcia nielegalnej decyzji przez Putina i parlament - Dumę - w ogóle nie były pod ich kontrolą. Dla reżimu z Moskwy to nie ma jednak znaczenia, więc "ostrzega" on przed atakiem na rzekomo jego terytoria. Tajemnicza czarna walizka. Co skrywa Czeget? Sytuacja nie wygląda do końca tak, jak mówią miejskie legendy, zgodnie z którymi Władimir Putin w każdej chwili może wziąć do ręki czarną walizkę zwaną Czegetem, otworzyć ją i - naciskając znajdujący się w niej guzik - wystrzelić rakiety. Neseser faktycznie istnieje, ciągle jest w pobliżu przywódcy, ale jego rola jest nieco inna. Walizka jest telekomunikacyjnie połączona z centralą dowodzenia nad siłami jądrowymi Rosji. Potrafi więc przekazać rozkaz użycia broni atomowej do Sztabu Generalnego. Wojskowi posiadają z kolei kody startowe do wystrzelenia głowic jądrowych. To jednak nie wszystko. Rosja prawdopodobnie odziedziczyła po ZSRR rezerwowy system nazwany Perimetrem lub "Martwą Ręką". To drugie miano dobrze oddaje, czym jest - zemstą prezydenta Rosji już po jego śmierci. "Martwa Ręka" Władimira Putina i jego poprzedników W przypadku, gdyby Putin i wszyscy jego zastępcy zginęli podczas ataku, a tym samym sieci łączności i obrony zostałyby przerwane, Perimetr pozwala z automatu odpowiedzieć Kremlowi, odpalając głowice jądrowe i posyłając je w stronę atakującego. Chwilę wcześniej ustaliłby, iż Rosja jest "w niebezpieczeństwie", korzystając m.in. z czujników promieniowania, temperatury, sejsmologicznych czy ciśnienia. W Związku Radzieckim zakładano, że nacierającym na Moskwę państwem będą Stany Zjednoczone. Nie wiadomo jednak, czy "Martwa Ręka" jest całkowicie sterowana przez komputer, czy wymaga jednak "ludzkiego", nawet pojedynczego zatwierdzenia działań. Rosja przyznała: Perimetr istnieje. Lecz czy nie wykorzystała medialnego szumu? Rozgłos istnieniu Perimetru nadał dziennikarz "Washington Post" David E. Hoffman, który za swoją książkę ujawniającą szczegóły funkcjonowania "Martwej Ręki" otrzymał w 2009 roku nagrodę Pulitzera. Dwa lata później Siergiej Karakajew, szef rosyjskich Wojsk Rakietowych Strategicznego Przeznaczenia, przyznał na łamach "Komsomolskiej Prawdy", że Perimetr przetrwał upadek ZSRR i nadal istnieje... ale czy nie blefował? Ponadto przez 11 lat, które minęły od wspomnianej rozmowy, sporo mogło się zmienić. Niepokoi również domniemanie, że Perimetr pozostaje w uśpieniu podczas pokoju, ale gdy rozpoczyna się wojna, jest aktywowany i dalej żyje "własnym życiem". Gdyby tak było, a "Martwa Ręka" pomyliłaby się i wystrzeliła nuklearne pociski "bez powodu", konflikt mógłby ogarnąć cały świat. Stanisław Pietrow - radziecki wojskowy, który uchronił świat przed nuklearną katastrofą Ludzkość nie tak dawno temu była o krok od wojny nuklearnej, która wybuchłaby przez pomyłkę. Stanisław Pietrow, radziecki podpułkownik, w 1983 roku monitorował wojskowe systemy wczesnego ostrzegania. Wiedział, że moskiewska doktryna nakazuje użyć pełnego arsenału atomowego, gdy inne państwo spuści na ZSRR bombę jądrową. Podczas jednego z dyżurów komputery przestrzegły Pietrowa, że USA wystrzeliły międzykontynentalny pocisk balistyczny. Rosjanin jednak... zignorował to, uznając, że system się pomylił. Mimo chaosu w jego jednostce zdania nie zmienił, nawet gdy otrzymał alert o kolejnych czterech rakietach. Ocenił, iż żadne państwo nie rozpoczęłoby ataku jądrowego, wystrzeliwując je z jednej bazy i "tylko" w takiej liczbie. Pietrow miał rację - informacje o zagrożeniu były błędem, za który pierwotnie został surowo ukarany, wraz z wydaleniem ze służby. Jednak na przełomie wieków świat dowiedział się o jego wyczynie i go nagrodził. Zmarły w 2017 roku wojskowy został uhonorowany chociażby przez ONZ. Czytaj też: Węgiel jest za drogi? Polacy coraz częściej wybierają ten tańszy opał