A przecież ja to miasto pamiętam zupełnie inaczej. To było kilkanaście lat temu. Właściwie nie wiem dlaczego tam pojechałem. Może po kilkudniowym pobycie w Doniecku, będącym stolicą obłasti (odpowiednik polskiego województwa) chciałem zobaczyć coś nowego? Bardziej prawdopodobne jest jednak, że lipcowy upał dał mi się we znaki i potrzebowałem chociaż na chwilę odetchnąć nad morzem. Dwie godziny jazdy marszrutką - małym, prywatnym busikiem - i... jestem. Mariupol. Prężny przemysłowy ośrodek, potężny port i tętniące życiem miasto przetykane zielonymi parkami. Zabytki są tu nieliczne - nic dziwnego ponieważ miasto datuje swój początek na koniec XVIII wieku - a pośród nich jednym z ważniejszych jest... wieża ciśnień. Jednak symbolem miasta jest otwarty w 1878 roku Teatr Dramatyczny, który wyznacza właściwe centrum. To tu prowadzi główna arteria miasta - dawna Aleja Lenina, która została przemianowana na Aleję Pokoju. Cóż za ironia... Ta zmiana nazw ulic musi brzmieć obecnie dla rosyjskich uszu jak bezczelna i jawnie "faszystowska" prowokacja... Obok przy ulicy Artema wznoszą się dwa bliźniacze, narożne budynki w stylu solidnego socrealizmu - jeden w białym kolorze, drugi w jasnobrązowym. I z atrakcji architektonicznych to by było właściwie na tyle. Miasto w czasach radzieckich nosiło nazwę Żdanow, lecz po uzyskaniu przez Ukrainę niepodległości wróciło do pierwotnej i jak sądzę bardziej romantycznej obecnej nazwy. Skoro w Mariupolu nie ma wielu zabytków, a miasto i ludzie nie chcą "zawracać sobie głowy" poradziecką przeszłością trzeba patrzeć w przyszłość. W ostatnich latach w mieście zbudowano prawosławną Katedrę Wstawiennictwa Matki Bożej, a nieco wcześniej meczet Sulejmana i Roksolany. Miasto rozwija się. Z kolei życie doczesne uprzyjemniają mieszkańcom miejskie plaże, które pozwalają się cieszyć głównie kąpielami słonecznymi, ponieważ morze jest tu bardzo płytkie i idąc daleko od brzegu mamy je ciągle poniżej kolan. Zwyczajne miasto, zwyczajne życie jak w wielu miejscach naszego europejskiego kontynentu. Punkt na mapie, gdzie ludzie w swoim pracowicie "plecionym" świecie chcą, żeby ich miejsce na Ziemi się rozwijało, a oni mogli cieszyć się lepsza przyszłością. Wszystko zmieniło się 24 lutego 2022 roku, gdy Rosja zaatakowała swojego sąsiada - Ukrainę. Wojskowa agresja została przeprowadzona z kilku kierunków, a jej celem było zajęcie ukraińskich ziem i całkowite podporządkowanie kraju napastnikom. Jednak Rosjanie w Ukrainie nie odnieśli sukcesów zamierzonych w swoich pierwotnych planach. Ponieśli wiele sromotnych klęsk i żadne z obleganych dużych miast takich jak Kijów, Charków, Czernichów, Sumy, czy właśnie Mariupol nie zostały przez 45 dni zdobyte przez agresorów. Wszystkie znaczące ośrodki miejskie poza Chersoniem są nadal w rękach ukraińskich obrońców. Dlatego ponoszący militarne porażki Rosjanie musieli zmodyfikować swoje wojenne plany, lecz pośród nich niezmiennie to Mariupol jest miejscem w Ukrainie, które musi zostać zajęte za wszelką cenę. Egzekucja miasta została zatem przesądzona przez kremlowskich planistów. Gdzieś tam w odległej Moskwie zadecydowano o życiu i śmierci zwykłych ludzi, a ich jednostkowe, życiowe aspiracje oraz marzenia zostały przekreślone jednym ruchem ręki dyktatora. Carski ukaz został wydany. Systematyczność masakry cywilnego życia, niehumanitarność korytarzy ucieczki dla sterroryzowanych mieszkańców, niedotrzymywanie przyrzeczeń i rozejmowych ustaleń oraz codzienne bombardowania tylko potwierdzają bezapelacyjny charakter tego wyroku śmierci. To przecież po zdobyciu Mariupola rosyjscy stratedzy będą mogli ogłosić swojemu carowi i otumanionemu nacjonalistyczną propagandą narodowi historyczne zwycięstwo. Pokazać świetlane perspektywy dla wydumanej Noworosji, tak jakby... staro-rosja nam wszystkim nie wystarczała. Jaką gratką mogłoby być to zwycięstwo dla usłużnych kremlowskich propagandzistów, którzy tryumfalnie wytropią i napiętnują w pełnych poświęcenia obrońcach swojego miasta zaciekłych nacjonalistów. Jakąż orgią zdobywców i "wyzwolicieli" można będzie uświetnić paradę wywlekanych z piwnic oraz gruzowisk przerażonych cywili, żeby tych którzy przeżyją to "święto uwalniania" powlec w humanitarnym konwoju na bezludne obszary "bratniej" Rosji. Wierzę, że Mariupol nie ulegnie, że jednak przeżyje, a ostrze wojny obróci się przeciw brutalnym napastnikom. Lecz chcę tylko sobie wyobrazić, co tak naprawdę mógłby znaczyć hipotetyczny, medialny nagłówek - "Mariupol został zdobyty"? Lądowy korytarz? Wielka geopolityka? Mariupol jako najcenniejszy klejnot w koronie cara - zwycięzcy? Co zostało by podbite? Co mieli by zdobyć zdobywcy? Morze gruzów i ruin. Kropkę na mapie Europy. Mały element niewidocznej dla nas "zwykłych" ludzi imperialnej układanki pracowicie łączony przez "oświeconych" jednowładców. Tylko po to, żeby kilka kresek granic mogło zostać przesuniętych na mapie świata zostanie wytarte z obszaru Europy 500-tysięczne miasto, a poszczególne życiorysy zostaną zdruzgotane. Ile ludzkich losów zostanie tam przekreślonych, trwale zdeformowanych lub odebranych na zawsze? Czy barbarzyńscy zdobywcy zyskają wieczną sławę, czy może jednak wieczną wzgardę od ludzi broniących ze wszystkich sił swojej wolności? Co my wzniesiemy z gruzów żyjącego jeszcze do niedawna miasta? W jakim pomniku - wspomnieniu będziemy w stanie pomieścić ten ogrom cierpienia, to morze nienawiści, które jest tu i teraz, na żywo, przed nami? Mariupol, tak mało znane dotychczas Europie i światu miasto w południowo-wschodniej Ukrainie wciąż walczy, żyje i nie poddaje się. A tego co tam się teraz dzieje nie odda żaden pomnik heroizmu czy bestialstwa, lecz tylko nasza ludzka pamięć tej oglądanej na żywo makabrycznej egzekucji. Mark S.