- Dla strony ukraińskiej z tej konfrontacji nie ma żadnych zysków, nawet krótkoterminowo. Potencjalnych strat jest natomiast mnóstwo. Szokujące jest dla mnie, że prezydent Zełenski tego nie widzi i nie rozumie. Albo nie chce zobaczyć i zrozumieć - mówi Interii Jan Piekło, były ambasador RP w Kijowie. Dr Łukasz Adamski, wicedyrektor Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego, wskazuje z kolei na różnice między polską i ukraińską polityką. Różnice, które - jego zdaniem - polscy rządzący zlekceważyli. - Błędem polskiej strony było niedocenianie tego, z jakim partnerem mamy do czynienia. Tymczasem Ukraińcy działają tak, jak zostali wychowani, a nie tak, jakby chcieli Polacy wychowani w polskiej kulturze i polskich wartościach - analizuje nasz rozmówca. Oko za oko, ząb za ząb Jakie nie byłyby jej przyczyny, eskalacja w relacjach polsko-ukraińskich jest faktem. I to eskalacja bardzo szybko postępująca. Kością niezgody okazało się unijne embargo na import ukraińskiego zboża do UE. Koalicja pięciu tzw. krajów frontowych, na czele której stała Polska, liczyła na przedłużenie zakazu. Ukraina jednak do ostatniej chwili intensywnie lobbowała za przywróceniem wolnego handlu. Ku zaskoczeniu większości polityków europejskich, dopięła swego, bowiem na kilka godzin przed wygaśnięciem nałożonego wiosną embarga Komisja Europejska poinformowała, że po 15 września zakaz przestaje obowiązywać. Rzecz w tym, że Polska już kilka dni wcześniej zakomunikowała Brukseli, że jeśli embargo zostanie zniesione, to polski rząd i tak utrzyma swój jednostronny zakaz importu ukraińskich produktów rolnych. Premier Ukrainy Denys Szmyhal ostrzegł, że odpowiedzią na to będzie zwrócenie się o arbitraż do Światowej Organizacji Handlu (WTO). Dodatkowo oskarżył polski rząd o działanie w imię wyborczego populizmu. Ukraina groźbę spełniła 18 września, skarżąc do WTO nie tylko Polskę, ale również Węgry i Słowację, które wówczas także deklarowały utrzymanie swoich zakazów importu ukraińskiego zboża. Ostatecznie Słowacja i Ukraina doszły do porozumienia, tworząc system licencji handlu produktami zbożowymi. "Fundamentalnie ważne jest dla nas udowodnienie, że poszczególne państwa członkowskie nie mogą zakazać importu ukraińskich towarów. Dlatego składamy przeciwko nim pozwy w WTO. Jednocześnie mamy nadzieję, że państwa te zniosą swoje ograniczenia i nie będziemy musieli długo rozwiązywać spraw w sądach" - przekazała w specjalnym komunikacie wicepremier i minister gospodarki Ukrainy Julia Swyrydenko. Na tym jednak nie koniec. Ukraina nie wyklucza również zakazu importu polskiej cebuli, pomidorów, kapusty i jabłek. Decyzję zapowiadał w rozmowie z dziennikiem "Rzeczpospolita" ukraiński wiceminister gospodarki i handlu Taras Kaczka, choć później na antenie RMF FM stwierdził, że "spodziewa się, że Ukraina nie wprowadzi embarga". - Może to być próba negocjacji, ale dziwi mnie, że Ukraina prowadzi te negocjacje przez media, a nie w rozmowie z nami. Przecież kontakt do nas mają. To wielki nietakt ze strony Ukrainy - tak wprowadzenie zakazu skomentował polski minister rolnictwa Robert Telus w rozmowie z PolsatNews.pl. - Taka decyzja jest zaskakująca, to niebywałe - dodał, podkreślając, jak bardzo Polska pomogła Ukrainie i Ukraińcom w czasie trwającej od przeszło półtora roku wojny. Polska nie pozostaje dłużna Ukrainie. 18 września Piotr Müller w "Gościu Wydarzeń" na antenie Polsat News powiedział, że specjalne wsparcie państwa polskiego dla Ukraińców zakończy się za kilka miesięcy. - Nic nie jest na stałe dane, tylko na okres trwającego konfliktu zbrojnego i przepisy po prostu wygasną na początku przyszłego roku - zapowiedział rzecznik rządu. Jeszcze dalej poszedł kilka dni później premier Mateusz Morawiecki, który również na antenie Polsat News przyznał, że "nie przekazujemy już żadnego uzbrojenia (Ukrainie - przyp. red.), bo my sami się teraz zbroimy w najbardziej nowoczesną broń". Jego wypowiedź odbiła się szerokim echem w światowych mediach, które piszą o coraz głębszym konflikcie polsko-ukraińskim. Zawrót głowy Zełenskiego Sytuacja byłaby łatwiejsza do opanowania i naprawienia, gdyby dotyczyła jedynie interesów gospodarczych. Ale dotyczy już czegoś znacznie więcej, odkąd 19 września Wołodymyr Zełenski wygłosił swoje przemówienie na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ. - Niepokojące jest to, jak niektórzy nasi przyjaciele w Europie odgrywają w teatrze politycznym solidarność, robiąc thriller ze zbożem. Może się wydawać, że odgrywają własną rolę, ale w rzeczywistości pomagają przygotowywać scenę dla moskiewskiego aktora - ocenił ukraiński prezydent. W jego wypowiedzi Polska nie jest wymieniona z nazwy, ale oczywistym jest, do kogo zwraca się polityk. To właśnie te słowa przelały nad Wisłą czarę goryczy. - Bardzo zła wypowiedź. Szantaż emocjonalny. Jak się nie zatrzyma na tej drodze, to roztrwoni kapitał sympatii z ostatniego półtora roku - ocenia słowa Zełenskiego Michał Kacewicz, dziennikarz Biełsatu i ekspert od polityki wschodniej. Kacewicz uważa, że słowa ukraińskiego prezydenta pokazują też głębokie niezrozumienie przez Kijów polskich emocji politycznych i społecznych. - Uważają, że strach przed Rosją i poparcie dla walczącej Ukrainy są u nas tak silne i jednoznaczne, że przykrywają interesy narodowe, zaszłości historyczne, a także urazy spowodowane arogancją i roszczeniową postawą Kijowa dzisiaj. A tak nie jest. I na tym się przejadą, jeśli nie zaczną lepiej diagnozować - przewiduje autor książki "Sotnie wolności. Ukraina od Majdanu do Donbasu". - Wypowiedź prezydenta Zełenskiego była i arogancka, i głęboko niesprawiedliwa. Trudno to zrozumieć i wytłumaczyć - nie może się nadziwić Jan Piekło, były ambasador RP w Kijowie. Z kolei dr Łukasz Adamski zwraca uwagę na samego Zełenskiego, jego ogromną popularność na scenie międzynarodowej i wielkie honory, z którymi jest podejmowany na każdym forum. - Jest traktowany jak bohater, ma nieograniczony dostęp do najważniejszych ludzi tego świata. Możliwe, że poczuł się jak gwiazda i obserwujemy będący tego następstwem zawrót głowy. Od tego pozytywnego PR-u uznał, że może boksować znacznie powyżej swojej realnej wagi - zastanawia się wicedyrektor Centrum Mieroszewskiego. Polityka, historia i oligarchowie W radykalnej zmianie kursu Kijowa trudno jednak doszukać się logiki czy możliwych do uzyskania korzyści. Polska to obok Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii największy sojusznik Ukrainy w walce z rosyjską agresją. Od półtora roku pomaga Ukraińcom finansowo, humanitarnie i militarnie. Jest hubem logistycznym dla całej pomocy płynącej do Ukrainy z Zachodu. W dodatku to Polska jest od początku wojny adwokatem politycznych interesów Ukrainy na forum Unii Europejskiej i NATO. - Ignorowanie tego wszystkiego i działanie w kierunku zniszczenia takiego kapitału to ze strony Kijowa kurs na ścianę, samobójcze myślenie - nie może się nadziwić dr Łukasz Adamski. - Ukraińcy poszli na zwarcie z Polską wychodząc z błędnego założenia, że Warszawa wzięta w emocjonalny szantaż ze strony Kijowa i nacisk ze strony Brukseli ustąpi, że PiS nie zagra twardo, bo przecież PiS to nie Konfederacja, która na Ukrainie jest postrzegana jednoznacznie jako antyukraińska - analizuje Michał Kacewicz. Nieznajomość Polski i polskiej kultury politycznej przez stronę ukraińską jest faktem. W drugą stronę działa to równie kiepsko. Sposób uprawiania polityki przez Polaków i Ukraińców ogromnie się różni. W Polsce wielką rolę odgrywają gesty, symbole i słowa, podczas gdy w polityce ukraińskiej dominują gorące emocje oraz darwinizm - prawo silniejszego i podejście transakcyjne. Michał Kacewicz ukraińską scenę polityczną określa jako "cyniczną i brutalną". I to niezależnie od opcji, partii czy poglądów. - Kiedy mają cel, to idą do niego nawet za cenę dużych strat. Czasem działają krótkowzrocznie i bez sentymentów - mówi. Podkreśla też, że wojenne realia tylko wzmocniły ten styl uprawiania polityki. - To jest optyka oficera polowego, taki sposób działania - tłumaczy. Na to nakładają się też wciąż obecne wśród Ukraińców stereotypy wobec Polaków i percepcja dawnych stosunków między obiema nacjami jako starcie chłopów i szlachty. - Nie wykluczam, że niektórym przedstawicielom ukraińskich elit łatwiej jest pogodzić się mentalnie z zależnością od Stanów Zjednoczonych czy Niemiec, a trudniej od Polski, bo właśnie Polak jest postrzegany jako dawny pan i szlachcic - zauważa dr Łukasz Adamski. Chęć wyrównania sił w relacjach dwustronnych to zresztą kolejny z możliwych powodów trwającej eskalacji na linii Warszawa - Kijów. Rzecz w tym, że gigantyczna dysproporcja siły i potencjału między Polską i Ukrainą to dzisiaj fakt. Niezależnie, czy spojrzymy na sferę gospodarki (Polska jest krajem kilkukrotnie bogatszym), polityki (to Polska jest członkiem UE i NATO, a Ukraina dopiero do obu tych gremiów aspiruje) czy nawet demografii (po masowej emigracji w Ukrainie zostało około 30 mln ludzi, podczas gdy w Polsce jest ich niemal 10 mln więcej). - To wszystko może skłaniać ukraińskie elity do tego, że tym mocniej trzeba zaznaczyć swoją suwerenność i siłę w relacjach dwustronnych - ocenia dr Łukasz Adamski. Analizując obecne polsko-ukraińskie napięcia nie można też pominąć powiązania ukraińskiej polityki z wielkim biznesem. Wielu ukraińskich oligarchów na handlu żywnością - zwłaszcza do krajów UE, w tym Polski, a nie do Afryki i na Bliski Wschód - zarabia olbrzymie pieniądze. Naciskają więc na władze w Kijowie, żeby te chroniły ich (ale poniekąd również swoje) interesy. Administracja prezydenta Zełenskiego w walce o eksport ukraińskiej żywności ma też jednak własne cele. W realiach wojennych jest to główne źródło wpływów do ukraińskiego budżetu. Zależy od niego, czy i jak długo Ukraina będzie w stanie stawiać opór Rosji. Kreml zaciera ręce Strona polska też ma jednak w tym sporze swoje żywotne interesy. Za niespełna miesiąc w Polsce odbędą się wybory parlamentarne, w których partia rządząca walczy o historyczną trzecią kadencję. Rząd szczególną wagę przywiązuje do kwestii wizerunkowych i kreowania się na obrońcę interesów narodowych. Tym bardziej, że rolnicy i prowincja to kluczowy z jego perspektywy elektorat, a w społeczeństwie wzmagają się antyukraińskiej nastroje, o czym pisaliśmy niedawno na łamach Interii. Do 15 października trudno wyobrazić sobie, że polski rząd robi krok w tył i wyciąga rękę na zgodę. Strona ukraińska już pokazała natomiast, że zachęcona decyzją Komisji Europejskiej zamierza twardo walczyć o swoje interesy. Głosy, że sytuacja sama unormuje się po wyborach w Polsce trącą jednak dużą naiwnością. Jeśli tempo eskalacji konfliktu utrzyma się przez najbliższy miesiąc, to po 15 października może nie być już czego we wzajemnych relacjach ratować. Na taki scenariusz będzie z całą pewnością grać Kreml, dla którego skłócenie Polski z Ukrainą jest jednym z geopolitycznych priorytetów. Daje to bowiem szansę przynajmniej na opóźnienie procesu integracji Ukrainy z Zachodem, ale także zdestabilizowanie systemu pomocy Zachodu dla Ukrainy, dla którego Polska, choćby ze względów logistycznych, jest kluczowa. Jan Piekło, były ambasador RP w Kijowie, liczy, że na Zachodzie ktoś to w końcu zrozumie i przerwie eskalacyjną spiralę, dopóki jeszcze jest to możliwe. Ważne jest też, żeby nawet mimo gorącej atmosfery oba państwa potrafiły rozdzielić spór wynikający ze sprzecznych interesów (import ukraińskiego zboża) od strategicznych wspólnych celów (wciągnięcie Ukrainy do zachodniej sfery wpływów i pokonanie neoimperialnej Rosji). - Poprzez agresywne działania i nieprzychylne wypowiedzi ukraińskie elity władzy chcą zmienić paradygmat współpracy z Polską, tyle że w rzeczywistości ryzykują zniszczenie jednoznacznego polskiego wsparcia dla ukraińskiej akcesji do UE - przestrzega dr Łukasz Adamski. - Jeśli prezydent Zełenski i jego otoczenie tego nie rozumieją, popełniają ogromny błąd naiwności i lekkomyślności, który może się potwornie zemścić na Ukrainie - podkreśla wicedyrektor Centrum Mieroszewskiego.