Łukasz Rogojsz, Interia: Trwające "wybory" prezydenckie to dla współczesnej Rosji moment symboliczny? Prof. Agnieszka Legucka, analityczka ds. Rosji w PISM: - Na pewno to jest emanacja dzisiejszej Rosji. Dlatego, że nie ma alternatywy. W porównaniu z poprzednimi wyborami, które również nie były ani demokratyczne, ani wolne, te obecne mają charakter plebiscytu wyborczego w warunkach wojennych i zacieśnienia systemu. Umacniania tego systemu. Trzeba go jeszcze umacniać? - Tak, bo 2022 i 2023 rok, a w szczególności bunt Jewgienija Prigożyna, pokazały, że ten system jest co prawda bardzo silny, ale równie mało stabilny. Wstrząs w elicie władzy może bardzo szybko i bardzo łatwo podważyć tę stabilność. Trwające wybory są kwintesencją tego, w jakim momencie znajduje się Rosja. A jest to moment, gdy Rosja przekształca się w pełnoprawne państwo totalitarne. Wynik tych "wyborów" ma w ogóle jakiekolwiek znaczenie? W teorii startuje czterech polityków, ale zwycięzca był znany już w momencie rozpisania "elekcji". - Te "wybory" to bardzo ważny moment. Nie z racji tego, kogo się wybiera, ale z racji tego, wokół kogo pracuje cały system i w jaki sposób wykazuje swoją lojalność względem przywódcy. Tu nie chodzi o, jakie będą rezultaty, tylko o to, czy test systemu, test wszystkich mechanizmów, które się na niego składają, wypadnie sprawnie, czy nie. Jeśli wypadłby niesprawnie, czyli któryś z elementów na poziomie federalnym lub regionalnym, albo chociaż reakcja społeczeństwa, nie zadziała, wówczas członkowie elity władzy stracą pewność - i tak nie mają jej obecnie zbyt dużo - czy Putin jest w stanie ten system dalej trzymać w ryzach. Czyli nie bez powodu w Rosji mówi się, że celem Putina nie jest wygrana, bo ta jest oczywista, ale poparcie na poziomie przynajmniej 80 proc. przy frekwencji nie niższej niż 70 proc.? - Tutaj nie chodzi nawet o procenty, ale o to, żeby nikt nie wyłamał się z systemu. Rosjanom i elicie władzy ma po tych wyborach pozostać jedno, ostateczne spostrzeżenie: nie ma alternatywy dla Putina. Wszystko jest więc zaplanowane i wyreżyserowane, ale, wbrew pozorom, jest to trudny moment dla każdego autorytarnego, a teraz już neo-totalitarnego, reżimu. Bo chociaż wyniki są znane już na starcie, to konsekwencje tego momentu już zupełnie nie. Jest coś, co może zaskoczyć Putina? Coś, czego nie przewidział? - Putin gra o przedłużenie swoich rządów, bo od tego zależy jego życie. Jeżeli zmieni się lider albo układ sił, Putin będzie skończony. Dosłownie. Co do pana pytania, to uważam, że może być trochę zaskoczeń w ramach tego momentu. Pokazał to chociażby pogrzeb Aleksieja Nawalnego - mimo represji, mimo ostrzeżeń Rosjanie wyszli na ulice i potrafili wykazać obywatelską odwagę. Tyle że rosyjska opozycja dzisiaj nie istnieje. Co więcej, raczej nieprędko się odrodzi w formule, która mogłaby stanowić jakiekolwiek zagrożenie dla reżimu. - Nie uważam, że w Rosji coś może zmienić się oddolnie. Natomiast były protesty i incydenty - m.in. koktajl Mołotowa rzucony na komisję wyborczą w Petersburgu czy zalewanie kart do głosowania tzw. zielonką. Udało się też zmobilizować Rosjan do przyjścia o godz. 12 w niedzielę, żeby pokazać, że nie zgadzają się z polityką Putina i jego wieloletnich rządów. Jeżeli ta akcja się powiodła, to jest sygnał dla elity władzy, że Putin nie kontroluje sytuacji w pełni, a Rosjanie nie przestraszyli się reżimu na tyle, na ile "powinni" i jest jakieś zarzewie oporu. Oporu, który może nie pojawi się teraz, ale w przyszłości, bo członkowie elity zaczną kombinować, że być może trzeba coś w reżimie zmienić, być może trzeba zmienić najważniejszą jego figurę i postawić na kogoś nowego. To jest proces, a nie jeden moment. Jeszcze nie tak dawno, w czerwcu zeszłego roku po buncie Prigożyna, ogromna większość analityków była zgodna, że Putin jest najsłabszy w historii. Nie minął rok, a wszyscy jego znani wewnątrzkrajowi oponenci nie żyją. Teraz jest najsilniejszy w historii? - Trochę w obronie tych, którzy twierdzili wówczas, że Putin jest najsłabszy w historii, muszę powiedzieć, że to faktycznie był najtrudniejszy moment dla rosyjskiego dyktatora w całej jego politycznej karierze. Prigożyn boleśnie obnażył brak stabilności systemu stworzonego przez Putina. Jeżeli nie dopuszcza się świeżej krwi, to trzeba liczyć się z podobnymi działaniami w przyszłości. Nie wykluczam ich. W momencie, gdy ten system nie zadziała w czasie wyborów tak, jak - zdaniem Kremla - powinien, to prędzej czy później pojawi się kolejny Prigożyn, który będzie chciał podważyć zastany porządek. Putin o tym doskonale wie i dlatego nie pozwala sobie już na jakąkolwiek subtelność, elastyczność czy intrygę polityczną. Maski opadły. - Tak. Nie ma innej opcji. Putin znalazł się tak bardzo pod ścianą, że musi sięgać po coraz większe represje, coraz większy zamordyzm. Ale też po coraz większe transfery finansowe dla obywateli i elity władzy, której lojalność jest mu niezbędna. O tej sferze socjalnej, o pomocy dla regionów, o rozwoju Rosji bardzo obszernie mówił w swoim niedawnym orędziu. - To jest przekupywanie obywateli, a w szczególności tych osób, które pośrednio lub bezpośrednio są zaangażowane w wojnę w Ukrainie. Dlatego z tych wyborów Kreml chce wypuścić dwa przekazy. Pierwszy - że Rosja i Rosjanie nie mają alternatywy dla Putina. Drugi - że Rosjanie nadal akceptują strategię wojenną i agresywne działania Putina. A to znaczy, że przyszłość tego reżimu będzie opierać się na przemocy - tak do wewnątrz, jak i na zewnątrz. W podobnym tonie oceniał to niedawno w wywiadzie dla Interii dr Adam Eberhardt, były dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich. Powiedział: "Putin jest i pewnie do końca swoich rządów pozostanie prezydentem wojny, który jest w stanie rządzić jedynie w sytuacji powszechnej wojennej mobilizacji". Tak to teraz będzie wyglądać - Rosja na wiecznej wojnie? - Tak, Rosja będzie na wiecznej wojnie. To zresztą już tak wygląda. Jeszcze kilka lat temu mówiliśmy o schyłkowym putinizmie. Dzięki wojnie udało się Kremlowi zmodernizować ten system, dać mu nowy impuls. Oczywiście negatywny dla Ukrainy, Polski i całego świata, ale pozwala to na nowe poukładanie klocków i stworzenie rzeczywistości, w której rozwój gospodarczy i dobrobyt obywateli schodzą na dalszy plan. Dlatego zgadzam się z dr. Eberhardtem, który mówi o "prezydencie wojny". W momencie, gdy Putin tak mocno chce eliminować swoich przeciwników politycznych, wojna jest znakomitym usprawiedliwieniem dla wsadzania ludzi do więzień, masowych represji wobec społeczeństwa czy morderstw politycznych. Dobrze rozumiem: jeśli nie ta wojna, to inna, kolejna? - Oczywiście. Putin nastawia się na długą wojnę, ale Ukraina jest tylko jednym z etapów konfrontacji z Zachodem. W momencie, gdy Putinowi uda się stworzyć odpowiedni potencjał gospodarczy - dzisiaj wydaje się to wątpliwie, ale nie można tego kategorycznie wykluczyć - stanie się poważnym zagrożeniem dla kolejnych państw. Dzisiaj tego potencjału gospodarczego Rosji starcza na dwa, może trzy lata wojny. Potem będzie mieć duże problemy. Ale to jest działanie reaktywne, dostosowywanie się do sytuacji. Aktualnie Putin nie ma wyboru, musi iść dalej w działania zbrojne. Nie tylko zresztą wobec Ukrainy, bo państw na jego liście jest dużo więcej. Na razie kraje NATO trzymają się razem, ale nie wiemy na pewno, jak będzie to wyglądać w przyszłości. Putin gra na podział wspólnoty Zachodu, przygotowuje się i czeka z wyborem kolejnej ofiary. Putinowi w oczywisty sposób taki kierunek się opłaca, można nawet powiedzieć, że on sam nie ma już odwrotu. Ale co z kremlowską wierchuszką? Gdzie dla niej jest ta umowna czerwona linia, po przekroczeniu której powiedzą Putinowi: dość? - Tu decyduje mieszanka strachu i pieniędzy. Ostatnie badania pokazały, że najbogatszym Rosjanom w zeszłym roku jeszcze powiększył się majątek - łącznie o 50 mld dol. Lojalni wobec Putina oligarchowie dostają sowitą rekompensatę finansową za swoją lojalność, ale muszą ją bardzo mocno potwierdzać. Aktualnie elita jest przekonana, że Rosja może kontynuować wojnę w Ukrainie jeszcze długo, a co więcej, że w jakimś stopniu jest w stanie ją wygrywać, ogłaszać kolejne zwycięstwa. Na razie nie widać pęknięć w elicie władzy. Do nich dojdzie w momencie, gdy Rosjanie stracą dużą część terytorium w Ukrainie. To będzie moment, w którym elita zacznie się zastanawiać, czy warto dalej stać przy Putinie. Bunt zauszników to jedyna rzecz, jakiej Putin musi się dzisiaj obawiać, jaka może mu zagrozić? - Zagrożenia dla Putina są obecnie tylko w ramach systemu. Gdyby doszło do dotkliwych porażek na froncie, to armia jest miejscem, w którym mogłyby zacząć pojawiać się wpływowe osoby mocno niezadowolone z sytuacji. Zapewne byłyby wówczas oskarżane o zdradę narodową, ponieważ nie ma wielkich sukcesów na froncie, więc mogłoby to wywołać efekt domina w kręgach wojskowych i stworzyć zagrożenie dla Putina i jego świty. Po "wyborach" Putin będzie skłonny do większej agresji i większego ryzyka na froncie? - Tak. Co prawda rosyjskie badania społeczne pokazują, że Rosjanie niezbyt obawiają się kolejnej mobilizacji do armii, ale co do wiarygodności tych badań można mieć zrozumiałe zastrzeżenia. Moim zdaniem, obawa przed mobilizacją wśród Rosjan jest, ale może do niej dojść tylko w sytuacji przerwania frontu, koniecznego dozbrojenia i wysłania nowych żołnierzy do Ukrainy. Na ten moment władze będą raczej starały się ciągnąć korzyści z faktu, że Ukraina nie jest w stanie przesunąć linii frontu. *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!