Marcin Makowski: Mija drugi tydzień rosyjskiej agresji na Ukrainę. Co wiemy o tej wojnie już teraz? Konrad Muzyka (Rochan Consulting): - Wiemy, że sytuacja na froncie - choć coraz trudniejsza dla Ukrainy - utrzymuje się w fazie początku konfliktu. Miasta na północy zaciekle się bronią, na południu i od wschodu Rosjanie nacierają znacznie szybciej. Choć tempo natarcia znacznie się różni, front się ustabilizował. Czy Władimir Putin nie doszacował siły oporu Ukraińców? - Analizując rosyjskie ćwiczenia i procesy modernizacyjne armii oraz operacje w Ukrainie i Syrii, wydaje mi się - jako analitykowi, który od lat opisuje ten świat - że to "nie jest wojna, którą nam obiecano". Obraz rosyjskich możliwości wojskowych, który wyłaniał się z manewrów Zapad lub Wostok tworzył wrażenie armii nowoczesnej, z wysokim poziomem morale, uzawodowienia oraz możliwości prowadzenia operacji połączonych artylerii, sił zmechanizowanych oraz lotnictwa. Wojna w Ukrainie wygląda jak zaprzeczenie wszystkiego, co Rosja komunikowała poprzez manewry. To jest... Chaos? - Tak. Nie wiemy, co generałowie położyli Putinowi na stole, ale można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że było to szybkie rozstrzygnięcie konfliktu. W konsekwencji przeszacowano możliwości prowadzenia długotrwałych operacji przez wojska rosyjskie oraz nie uwzględniono zaciekłości Ukraińców, którzy nie witali najeźdźców z kwiatami w rękach. Wielu żołnierzy miało nawet nie wiedzieć, że z ćwiczeń pojedzie wprost na wojnę. Niektórzy mieli otrzymać informację, że "wróg zaatakował Rostów na Donem" a to jest operacja obronna. To wygląda jak upadek mitu o rosyjskich wywiadzie wojskowym. - Nie wiem, co dokładnie mówił wywiad, ale skoro sztab przygotowywał się na szybką ofensywę oraz zajęcie Kijowa w kilka dni - ktoś musiał się pod tym podpisać. Ponieważ stolica do tej pory się nie poddała, reszta założeń zaczęła się rozjeżdżać. Pojawiły się braki łączności, zaopatrzenia. Czymś niesamowitym jest np. prowadzenie komunikacji na częstotliwościach nieszyfrowanych. Podobna sytuacja miała miejsce w 2008 roku kiedy Rosjanie atakując Gruzję musieli używać własnych telefonów komórkowych do kontaktów ze sztabami. Minęło 14 lat, podczas których Rosjanie zainwestowali miliony rubli w rozwój komunikacji cyfrowej i szyfrowanej, a efektów nie widać. Co jeszcze pana zaskoczyło? - Bardzo słaba obrona przeciwlotnicza, w której Rosjanie są ekspertami. Pomimo nieporównywalnego potencjału sił, Ukraińskie myśliwce nadal wzbijają się w niebo. To ogromny wyczyn. Przestrzegam jednak przed lekceważeniem ich armii. Rosja inaczej walczy z Ukrainą, a inaczej walczyłaby z NATO. Nie tylko Zachód, ale również Moskwa wyciągnie wiele wniosków z tego konfliktu i następna wojna będzie wyglądała inaczej. Następna wojna... mówi pan, jakby to była rzecz pewna. - Wszystko wskazuje, że granica NATO z Rosją będzie się rozciągała od Kaliningradu - z wyjątkiem przesmyku suwalskiego - po południową Ukrainę. Sojusz musi się teraz przygotować na najgorsze scenariusze, znacznie rozbudowując obecność na wschodniej flance - zarówno naprzeciwko Białorusi, jak i Ukrainy. Chodzi o siły przeciwlotnicze, rakiety Patriot, rozbudowana arsenału powietrznego, więcej piechoty, artylerii, itd. Na pewno jesteśmy w momencie przełomowym, jeśli chodzi o architekturę bezpieczeństwa całego kontynentu. Długofalowo - biorąc pod uwagę słowa Putina o ukraińskiej "wojnie do końca" - sankcje nie cofną zamiarów Kremla związanych z zajęciem całego kraju. Czy taka okupacja jest w ogóle możliwa? - Mówi się, że na dniach Władimir Putin wprowadzi stan wojenny w całym kraju powołując rezerwistów. Być może ta rezerwa mobilizacyjna pojawi się w Ukrainie w roli typowych sił okupacyjnych. Czy sprzęt i uzbrojenie dostarczane na Ukrainę przez NATO może odwrócić losy tej wojny? - Na pewno znacznie zwiększy koszty osobowe prowadzenia działań po stronie rosyjskiej, ale nie sądzę, aby Javeliny czy NLAWY z Zachodu mogły zatrzymać dziesiątki tys. żołnierzy przerzucanych z najdalszych regionów kraju. Zastanawiam się, czy Ukraińcy - od strony taktycznej - nie powinni poddać miast unikając strat cywilnych, błyskawicznie schodząc do podziemia i wojny partyzanckiej. Jeśli ostrzał porównywalny z tym stosowanych w Charkowie przeniesie się do Kijowa, jego konsekwencje będą dewastujące. Jeden z analityków, z którym rozmawiałem na ten temat odparł, że od strony psychologicznej obraz budowania mitów narodowych, ten opór ma głębszy cel, bo choć kosztuje bardzo wiele istnień ludzkich, umacnia pokoleniową niechęć wobec Rosji. Jaki cel zamierza osiągnąć Władimir Putin, ostrzeliwując elektrownię jądrową w Zaporożu? To efekt błędu wojskowych, celowego działania obliczonego na zastraszenie Zachodu, czy chęć wywołania prawdziwej katastrofy nuklearnej? - Zarówno Zaporoże jak i podniesienie alertu nuklearnej triady (sił jądrowych zdolnych do przenoszenia głowic z lądu, morza i powietrza - przyp. red.), to moim zdaniem rosyjski straszak. Poza przetestowaniem systemów łączności w jednostkach i obsadzeniem wakatów, niewiele więcej za tym idzie. Ich charakter jest defensywny i odwetowy, a nie ofensywny. Putin macha szabelką, bo kończą mu się argumenty. Gdyby wojska rosyjskie świetnie radziły sobie w Ukrainie, takie alerty jądrowe nie byłyby potrzebne. Natomiast, jeśli chodzi o elektrownie, to wygląda na niekompetencję dowódcy, który miał zająć obiekt, będący od soboty ponownie w rękach sił zbrojnych Ukrainy. Mówi pan o słabości Rosji, wiemy o bezprecedensowych sankcjach oraz coraz ostrzejszej cenzurze wewnętrznej. Czy nie obawia się pan, że Rosja postawiona pod ścianą - gdy nie będzie miała wiele więcej do stracenia - stanie się zupełnie nieobliczalna? - Nawet w obecnej sytuacji nie widzę żadnego wariantu, w którym Rosja zyskałaby na wyprowadzeniu uderzenia jądrowego, nawet gdyby to był ładunek o znaczeniu taktycznym. Sytuacje mogłoby zmienić wprowadzenie strefy zakazu lotu nad Ukrainą oraz egzekwowanie jej ze strony NATO - czyli zaangażowanie się w wojnę. Wtedy Putin być może sięgnąłby po mniejsze głowice, ale Sojusz jasno zakomunikował, że takich planów nie ma. A może powinno mieć? Były szachowy arcymistrz Garii Kasparow stwierdził, że jeżeli teraz nie powiemy Rosji "stop", ona nie zatrzyma się na Kijowie. Prezydent Włodymyr Zełenski mówi o bierności Sojuszu Północnoatlantyckiego ostro: "Wszyscy, którzy zginą od tego dnia, zginą także przez was". - Co do słów Kasparowa zgadzam się z tym, że Rosja jest zdeterminowana do podbicia Ukrainy, uniemożliwienia jej wstąpienia do NATO i Unii Europejskiej oraz stworzenia strefy buforowej pod kontrolą Moskwy. Zarówno jednak Rosja jak i NATO nie palą się do wojny między sobą - w tym wymiarze analizy szachisty mnie nie przekonują. Przejście od Ukrainy do krajów bałtyckich czy Polski to nie przekroczenie granicy, ale zaatakowanie zupełnie innych bytów. Jesteśmy częścią świata Zachodniego, wojna na naszych ziemiach wyglądałaby diametralnie różnie. Gdyby kolumna rosyjskiego sprzętu długa na 40 km stała nie pod Kijowem, ale pod Warszawą, lotnictwo NATO unieszkodliwiłoby ją w przeciągu godzin, zamieniając w "autostradę śmierci" przypominającą tą pod Bagdadem podczas pierwszej wojny w Zatoce Perskiej. Jak w takim razie wygląda bezpieczeństwo Polski w horyzoncie nadchodzących miesięcy? - Nie wolno wykluczyć sytuacji, w której gdy Rosjanie dojdą na zachód Ukrainy w rejonach przygranicznych będą prowadzone operacje prowokacyjne, ale nie będą one przypominać działań pełnoskalowych. Mówimy co najwyżej o kilku batalionowych grupach taktycznych. Na obecną chwilę nie widzę realnego zagrożenia przekroczenia polskiej granicy. W perspektywie wieloletniej nie możemy jednak wykluczyć, że potencjał militarny Rosji będzie w Ukrainie stopniowo zwiększany, co będzie się musiało wiązać z symetryczną odpowiedzią Sojuszu. Co z tego wyniknie? Wojna nigdy nie jest taka sama, dlatego czas, który nam pozostał, musimy poświęcić na gruntowne unowocześnienie i dozbrojenie armii. Kto chce pokoju, musi być gotowy do wojny. Tutaj akurat od starożytności nic się nie zmienia.