Łukasz Rogojsz, Interia: Śmierć Jewgienija Prigożyna była jedynie kwestią czasu? Iwan Krastew, prezes Centrum Strategii Liberalnych w Sofii: - Tak. Szanse na to, że pan Prigożyn zginie, niezależnie od przyczyny jego śmierci, były duże. Powód jest prosty - Prigożyn uderzył w najważniejszy fundament putinowskiego reżimu, czyli absolutną lojalność wobec przywódcy. Nie bez powodu Putin określił to w swoim telewizyjnym orędziu jako zdradę stanu i atak na samą Rosję. Tu nie chodziło tylko o osobistą zemstę Putina, ale o legitymizację całego stworzonego przez niego systemu władzy. Najbardziej interesujące nie jest zresztą to, że Prigożyn zginął, czy też został zamordowany, ale to, jak tego dokonano. Katastrofa lotnicza dokładnie w drugą miesięcznicę buntu. - Symbolika była tutaj ważna, ale kluczowy był timing. Putin chciał dwóch rzeczy - z jednej strony, pozbyć się Jewgienija Prigożyna, ale z drugiej zachować kontrolę nad Grupą Wagnera i nie wywołać kryzysu rosyjskiej elity władzy. Zjeść ciastko i mieć ciastko. - Dokładnie. Dlatego bardzo pracowicie spędził te dwa miesiące od marszu Prigożyna na Moskwę. Chciał osiągnąć trzy rzeczy. Po pierwsze, negocjował z dowódcami Grupy Wagnera, ale innymi niż Prigożyn i Utkin (Dmitrij, operacyjny szef Grupy Wagnera, zginął w tej samej katastrofie lotniczej co Prigożyn - przyp. red.), dzięki czemu dzisiaj większość wagnerowców jest wcielona do rosyjskiej armii. Po drugie, Putin zajmował się też działalnością i umocowaniem Grupy Wagnera w Afryce, efektem czego jest de facto nacjonalizacja Grupy Wagnera. Wreszcie po trzecie, pozbył się Prigożyna w momencie, gdy rosyjska armia, kierowana przez Walerija Gierasimowa i Siergiej Szojgu, zatrzymała ukraińską kontrofensywę, dzięki czemu dowództwo armii może dziś mówić, że miażdżąca krytyka ze strony Prigożyna była przesadzona. Krytykował nie tylko Prigożyn. - Tak, ale zauważmy, że inni czołowi krytyce też zostali usunięci albo przynajmniej zniknęli z pierwszego planu. Mówię przede wszystkim o Igorze Girkinie i Siergieju Surowikinie. Tym samym stworzył nowy model działania systemu, a mianowicie model, w którym nikt nie ma prawa krytykować Putina, Kremla czy armii. Doszło do skonsolidowania elity władzy, aczkolwiek bez masowych represji. Sytuacja dość nieoczywista, jeśli spojrzymy na historię Rosji. - Putinowi udało się z powodu rosyjskiej pamięci. Rosjanie znoszą już obecnie wystarczająco wiele represji, dzięki czemu nie musiał aresztować tysięcy osób, żeby osiągnąć swój cel. Wątpię, żeby Putin troszczył się o to, co znoszą Rosjanie. - Wystarczyło, że zasugerował, jakie będą konsekwencje. Pamięta pan, ile osób aresztowano w 1934 roku po zabójstwie Siergieja Kirowa? Rosyjscy carowie i dyktatorzy od zawsze byli znani z masowych czystek. W tym przypadku, co historycznie jest dość zabawne, doszło do represji bez czystki. Zabito zaledwie 10 osób, czyli mniej więcej tyle, ile zginęło podczas buntu Prigożyna w czerwcu. 10, ale wśród nich znalazły się wszystkie czołowe figury Grupy Wagnera. - Tak, ale wszyscy wiedzieli, jaki może być koszt wystąpienia przeciwko Putinowi. W tym samym czasie Putin zrezygnował jednak z próby ścigania wszystkich popleczników Prigożyna, demaskowania wielkiego spisku i pokazowego karania winnych. Dlaczego? Przecież nie od dziś wiadomo, że Putin chorobliwie obawia się spisku przeciwko sobie. - Jednym z wyjaśnień jest tu ogromna popularność Prigożyna wśród Rosjan - w szczytowym momencie osiągała nawet 80 proc. Spekulacje o tym, że Prigożyn mógłby wystartować w przyszłorocznych wyborach prezydenckich przeciwko Putinowi nie wzięły się znikąd. Putin ma obsesję na punkcie postaci popularnych wśród szerokich mas społeczeństwa, postaci, które mogą być rozpatrywane jako alternatywy dla niego. Klasyczny przykład tzw. kompleksu Żukowa. Kompleksu Żukowa? - Podczas drugiej wojny światowej marszałek Żukow stał się tak popularny, że nawet sam Stalin bał się go usunąć. Putin odrobił tę lekcję i kiedy rozpoczęła się wojna w Ukrainie rosyjska propaganda mówiła tylko o potędze rosyjskiej armii, a nie o jednym czy drugim dowódcy, który mógłby się stać bohaterem mas. Do tego na czele armii stoją dwie postacie, Szojgu i Gierasimow, które nie słyną ze specjalnej charyzmy. Mieliśmy więc wojnę bez bohaterskich generałów i liderów. Aż pojawił się Prigożyn - bohater ludu. - Prigożyn wypełnił tę oczywistą lukę. Wykorzystał do tego swoją naturalną śmiałość, własne media, ale też media zachodnie, które mimowolnie go kreowały. Mimo wszystko, Prigożyn popełnił jeden kardynalny błąd. Założył, że jego popularność i wizerunek go uratują. Wierzył, że jest nietykalny. Ta pomyłka kosztowała go życie. Kolejnych bohaterów ludu nie będzie? - Bohaterem ludu nie zostaje się z dnia na dzień, to nie takie proste. Prigożyn zrobił trzy ważne rzeczy, dzięki którym zyskał ten status. Pierwszą jest werbowanie w szeregi Grupy Wagnera więźniów. Ludzie spoza Rosji zupełnie nie rozumieją znaczenia tego ruchu. Otóż osób, które mają lub miały członka rodziny odsiadującego wyrok w więzieniu jest w Rosji więcej niż osób, które wyjechały w życiu za granicę. Pobyt w więzieniu jest czymś dość powszechnym w rosyjskim społeczeństwie, zwłaszcza w jego niższych warstwach. Kiedy Prigożyn zaczął rekrutować najemników w więzieniach i koloniach karnych, jego przesłanie brzmiało: ponownie zintegruję tych ludzi ze społeczeństwem, w końcu są gotowi walczyć i ginąć za kraj. Dlatego tak mocno nalegał, żeby wszyscy kryminaliści, którzy przeżyją służbę w Grupie Wagnera, po jej zakończeniu mogli odejść wolni. To była swego rodzaju społeczna rewolucja, a sam Prigożyn stał się oligarchą mas. Nie bez powodu wielu członków Grupy Wagnera nazywało go ojcem. - Po drugie, Prigożyn chciał pokazać kontrast między sobą a oligarchami skupionymi wokół Putina - ludźmi żyjącymi poza granicami Rosji, a myślącymi jedynie o swoich willach i jachtach. To właśnie dlatego rosyjska elita władzy tak bardzo go nienawidziła. Wreszcie po trzecie, Prigożyn zasłynął ze swojej bezwzględności i okrucieństwa. Był niczym młot na wszystkich wrogów Rosji. Oddziaływał na wyobraźnię mas, ale też kremlowskiej wierchuszki. Był cenny i trudny do zastąpienia. Jednak nie aż tak trudny do zastąpienia. Usunięcie Prigożyna zresetuje zegar? Po czerwcowym buncie pojawiło się mnóstwo opinii, że Putin słabnie, a jego otoczenie będzie się bacznie przyglądać, czy nadal jest najlepszych adwokatem ich rozległych interesów. - Najbliższe otoczenie obserwowało Putina, ale pamiętajmy, że nawet podczas samego buntu żaden prominentny członek kremlowskiej elity władzy nie poparł otwarcie Prigożyna. W ciągu tych 48 godzin, w trakcie których rozgrywały się czerwcowe wydarzenia, obserwowaliśmy na Kremlu coś w stylu "kolektywnego Putina". Najpierw Putin wygłosił ostre orędzie, w którym okrzyknął Prigożyna zdrajcą i stwierdził, że czeka go śmierć. Chwilę potem, nie wiadomo skąd, do akcji wkroczył Łukaszenka, który rozmawiał z Prigożynem, wynegocjował rozejm między nim a Putinem, a potem zaczął mówić o relokacji wagnerowców na Białoruś. - To był moment, w którym kremlowska elita, niekoniecznie sam Putin, zadecydowała, co zrobić z Prigożynem. Najważniejsze w tym wszystkim było jednak, jak postąpić z samą Grupą Wagnera. Musiała zapaść decyzja, na ile ważna dla Kremla jest to formacja. Przecież ukraińska kontrofensywa nabierała wówczas rozpędu i wszyscy zastanawiali się, jaki wpływ ten bunt będzie mieć na rosyjską armię. Dlatego generałowie, którzy sympatyzowali z Prigożynem, nie zostali po buncie usunięci. - Wszystko to pokazuje nam, jak zręcznym reżimem jest reżim putinowski, jeśli chodzi o przetrwanie i zapewnianie jedności. Problemem w tej sytuacji jest to, że eliminacja Prigożyna pozbawia ten reżim pewnej istotnej energii. Często była to energia destruktywna, ale jednak była. I pełniła ważną rolę w tak zbiurokratyzowanym środowisku. W ostatecznym rozrachunku to go jednak nie uratowało. - Problem Prigożyna polegał na tym, że chociaż był typowym twardzielem, to nie okazał się zbyt zręczny w kuluarowych rozgrywkach i dlatego już go z nami nie ma. Panowie Szojgu i Gierasimow co prawda nie są następcami marszałka Żukowa, jeśli chodzi o charyzmę i popularność, ale na pewno okazali się bardzo biegli w rozgrywkach wewnątrz rosyjskiej elity władzy. Oni czy Putin? - O Putinie wiemy nie od dziś, że jest mistrzem takich rozgrywek, ale Szojgu i Gierasimow grali tu o swoje być albo nie być. I wygrali z Prigożynem. Co do Putina, to właśnie oczyścił sobie przedpole przed kampanią prezydencką. Tak naprawdę dopiero w tym momencie bunt Prigożyna dobiegł końca. Teraz Putin może skoncentrować się na reelekcji, a jest mu potrzebne spektakularne zwycięstwo, bo w tak mocno kryzysowych dla Rosji czasach musi uzyskać bardzo silny mandat społeczny. Jaki los czeka teraz samą Grupę Wagnera? Wiemy, ile ta formacja znaczy dla Kremla, jak poszerza rosyjskie wpływy w Afryce. Przejmą ją rosyjskie specsłużby, armia, Kreml? - Grupa Wagnera nigdy nie była na tyle prywatnym przedsiębiorstwem, na ile próbował to przedstawiać sam Prigożyn. Organizacja opierała i opiera się na byłych zawodowych rosyjskich żołnierzach, którzy walczyli na licznych wojnach i misjach wojskowych. Od regularnej armii Grupa Wagnera różni się tym, że jest znacznie lepiej opłacana, często działa nieoficjalnie i podejmuje dużo większe ryzyko niż normalne siły zbrojne Federacji Rosyjskiej. Jednak co do zasady Grupa Wagnera wcale tak mocno nie różni się od innych jednostek specjalnych. Zresztą nie jest nawet wynalazkiem rosyjskim, bo inspiracją dla niej były amerykańskie prywatne firmy najemnicze, które działały w Iraku i innych miejscach świata. - Drugą sprawą jest konflikt między Grupą Wagnera i rosyjskim Ministerstwem Obrony. I jedni, i drudzy rywalizowali przecież o te same zasoby finansowe. Prigożyn i jego ludzie byli poniekąd opłacani kosztem rosyjskiej armii. Z drugiej strony, dawano im też możliwość dogadywania się i prowadzenia biznesów z afrykańskimi przywódcami. Po buncie Kreml chciał przegrupować i znacjonalizować jednostki Grupy Wagnera działające w Afryce. Pamięta pan słowa Ławrowa: jeśli to nie będzie Wagner, to będzie Mozart, ale Rosja i tak będzie w Afryce obecna. Miejsce Prigożyna i Utkina najpewniej zajmie Andriej Troszew, znany szerzej pod pseudonimem "Siedoj". To dotychczasowy numer dwa w Grupie Wagnera, który jednak nie poparł czerwcowego buntu przeciwko Kremlowi. Co ten bunt, a być może też sam Prigożyn, zmienił w spojrzeniu Putina na wojnę w Ukrainie? - Putin zrozumiał już, że nie jest w stanie wygrać tej wojny. Może nawet jakimś cudem zająć większość ukraińskich miast i wsi, ale nie o to w tym chodzi. Ta wojna miała pokazać światu, że Ukraińcy czekają na rosyjskie wyzwolenie od prozachodnich elit. Nikt w to już nie wierzy, sam Putin w to nawet nie wierzy. Dzisiaj dla Kremla zwycięstwem byłoby zachwianie amerykańskiego przywództwa i zdestabilizowanie obecnego światowego porządku. Celem tej wojny nie jest już Ukraina, ale to, jak świat będzie funkcjonować, jak zostanie ukształtowany już po niej. Czy europejska jedność przetrwa próbę czasu? Co wydarzy się w Stanach Zjednoczonych - czy Joe Biden przegra nadchodzące wybory? Z tego punktu widzenia Putin przygotował Rosję na nigdy niekończącą się wojnę. Iwan Krastew - bułgarski politolog, filozof polityki, analityk i publicysta; prezes Centrum Strategii Liberalnych w Sofii; współzałożyciel think tanku European Council on Foreign Relations (ECFR); wykładowca na Instytucie Nauk o Człowieku w Wiedniu; były redaktor naczelny bułgarskiej edycji magazynu "Foreign Policy"; autor licznych książek i artykułów - m.in. "Demokracja nieufnych. Eseje polityczne" (2013), "Demokracja: przepraszamy za usterki" (2015) czy "Co po Europie?" (2018) *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!