Najnowsza odsłona rosyjsko-ukraińskiej wojny - operacja Sił Zbrojnych Ukrainy (ZSU) w obwodzie kurskim - potwierdza, że armia Putina funkcjonuje w realiach "krótkiej kołderki". Ukraińcy weszli do Rosji jak w masło, mając naprzeciw siebie nieliczne, słabo wyposażone jednostki, których personel w większości rozpierzchł się bądź poddał atakującym. Gdy piszę te słowa - ponad tydzień po rozpoczęciu operacji kurskiej - Rosjanie nadal z trudem gromadzą siły, które mogłyby powstrzymać ZSU, a następnie przejść do kontruderzenia. Nominalnie wielka armia nie bardzo ma kogo (i co) posłać w bój na własnym terytorium (!), rzuca więc "zielonych" poborowych i "skubie" inne odcinki frontu, ryzykując osłabienie własnych linii. No to jak to w końcu z tym "ludzkim bogactwem" jest? Odtwarzanie gotowości bojowej Przyjrzyjmy się najpierw bieżącym potencjałom - obu stron, dla pełniejszego obrazu sytuacji. W połowie 2024 roku armia Federacji Rosyjskiej miała pod bronią milion sto tysięcy ludzi, z czego 570 tys. zaangażowanych było w Ukrainie (a pośrednio - do "obsługi" konfliktu z obszaru Rosji - kolejne 130 tys.). ZSU liczyły w tym czasie 600 tys. żołnierzy. Front (rozumiany jako bezpośrednia linia styku) absorbował tylko część tych sił - w danym momencie po 150-180 tys. wojskowych z obu armii. Reszta odpoczywała, stanowiła odwód, szkoliła się, służyła w jednostkach wsparcia. Co istotne, stany osobowe mają charakter płynny. Wojujące armie zmuszone są do nieustannej wymiany personelu (w nomenklaturze wojskowej nazywa się to odtwarzaniem gotowości bojowej) - ludzie bowiem giną, zostają ranni lub czasowo wyłączeni z walki ze względu na stan psychiczny i fizyczne "zużycie". Natura wojny premiuje zatem kraje ludniejsze, zwłaszcza w realiach konfliktów długotrwałych, o wysokiej intensywności. Fakt, iż na linii styku ilościowe potencjały udaje się równoważyć, jak dotąd wystarcza Ukrainie do przetrwania. Rzecz w tym, że równoważenie na dłuższą metę będzie wyzwaniem nie do udźwignięcia, dysproporcja w ludzkich zasobach mobilizacyjnych jest bowiem rażąca. W 2022 roku populacja Ukrainy liczyła 41 mln osób, według dostępnych danych z końcem 2023 roku mieszkało w niej już tylko 29 mln ludzi. Brakujące 12 mln to przede wszystkim uchodźcy i mieszkańcy okupowanych terytoriów. Podstawowa baza rekrutacyjna została więc uszczuplona, a niekorzystna proporcja w odniesieniu do zasobów rosyjskich jeszcze się pogorszyła - w lutym 2022 roku wynosiła 1:3,5, w 2023 roku 1:5. Niska kondycja zdrowotna Ale czy to daje podstawy do twierdzenia o rzekomej niewyczerpalności rosyjskich rezerw? Opartych - co warto podkreślić - głównie na wciąż żywej analogii z możliwościami ZSRR. Jeszcze przed wybuchem pełnoskalowej wojny Rosjan było dużo mniej niż Rosjanek - na każdą setkę kobiet przypadało mniej niż 90 mężczyzn. To wyjątkowo upośledzona proporcja (w Polsce wynosi ona 100:96 i nie odbiega od średniej dla rozwiniętych państw), która w praktyce oznaczała, że w Rosji żyło nieco ponad 64 mln mężczyzn. Ilu z nich nadawało się do wcielenia? Według raportu ONZ World Population Prospects w 2020 roku w Federacji było 14,25 mln mężczyzn w wieku poborowym (18-40 lat). Wówczas przewidywano, że w 2025 roku liczba ta spadnie do 11,55 mln, a w 2030 roku do 11,23 mln. Po drodze wydarzyła się jednak pandemia (która zabiła ponad milion Rosjan), potem exodus potencjalnych rekrutów (kolejny milion ludzi), no i koszmarne straty na froncie (dziś szacowane na 600-700 tys. zabitych i rannych). Ale mieliśmy też zabieg administracyjny, polegający na podniesieniu górnej granicy wieku poborowego o pięć lat, co pozwoliło zniwelować ubytki. Nie zapominajmy jednak o niskiej kondycji zdrowotnej rosyjskiego społeczeństwa. To temat na oddzielny tekst, na potrzeby tego dość napisać, że średnia długość życia rosyjskiego mężczyzny to dziś 64 lata - o kilkanaście mniej niż w krajach rozwiniętych. Oczywiście, walczą młodsi, ale średnia jest efektem tego, w jakich warunkach ci młodsi żyją - wielu z nich zwyczajnie się do wojska nie nadaje. Wedle nieoficjalnych danych, mimo niewygórowanych norm, aż jedna trzecia potencjalnych rekrutów zostaje odrzucona z powodów zdrowotnych. Poza tym kilkunastomilionowa rzesza potencjalnych żołnierzy to zbiór w istotnej mierze tożsamy z zasobem osób w wieku produkcyjnym. Rosyjska gospodarka jest nieefektywna, w wielu obszarach przestarzała, wciąż jednak opiera się na przemyśle i usługach, które wymagają wykwalifikowanej siły roboczej. Gospodarka ZSRR w 1941 roku - mimo wcześniejszej, intensywnej industrializacji - oparta była na rolnictwie, ono zaś zmagało się z problemem ogromnego ukrytego bezrobocia. W realiach nadpodaży rąk do pracy masowa mobilizacja kołchozowych chłopów nie wpłynęła na efektywność produkcji rolnej i gospodarki jako całości. Rosja tymczasem takich niewykorzystanych zasobów nie ma za wiele, nie może więc w nieskończoność ściągać kolejnych roczników mężczyzn do armii. (Nie do końca) ponure konkluzje Dla porządku zerknijmy, jak to wygląda po drugiej stronie. Gdy zaczęła się inwazja, ukraińskich mężczyzn w wieku 18-60 lat objął zakaz opuszczania kraju. Istniały wyłączenia (na przykład dla ojców trójki dzieci), pojawiło się zjawisko nielegalnych wyjazdów, lecz i tak cztery piąte uchodźców stanowiły kobiety, dzieci i osoby starsze. Rząd w Kijowie nie publikuje danych o strukturze wieku i płci "swojej" populacji. Jednak założenie, że w 29-milionowej społeczności występuje nadreprezentacja mężczyzn, wydaje się prawidłowe. Potwierdza je wynik przeprowadzonej niedawno obowiązkowej rejestracji rekrutów - okazuje się, że w Ukrainie żyje ponad trzy mln mężczyzn w wieku poborowym, dotąd nieobjętych mobilizacją. Jest więc jeszcze kim walczyć, bez sięgania po drastyczny środek w postaci powoływania większej liczby kobiet oraz dzieci i starców. Ale jak długo? Jesienią 2023 roku ukraińskie straty doszły do poziomu około 20 tys. miesięcznie - zabitych, rannych i z różnych powodów niezdolnych do walki. Rosyjskie w listopadzie 2023 roku dobiły do tysiąca zabitych i rannych dziennie. Nadal więc pozostawały wyższe od ukraińskich, co jest tendencją obserwowaną od początku wojny na pełną skalę. Wiosną 2024 roku straty ukraińskie zaczęły spadać i dziś utrzymują się na poziomie 250-300 wyeliminowanych z walki. Rosyjskie nieznacznie wzrosły. Proporcja, w której na trzech (czy nawet czterech) zabitych i rannych Rosjan przypada jeden Ukrainiec, nadal pozostaje niekorzystna dla Ukrainy. Ponure konkluzje płynące z zestawienia potencjałów ludnościowych nie muszą być jednak wiążące. A klucz demograficzny wcale nie jest odpowiedzią na pytanie, kto w przedłużającej się wojnie zwycięży. Dziesięciokrotnie mniejszy Wietnam ostatecznie pokonał USA w połowie lat 70., siły zachodniej koalicji - nominalnie mniejsze o połowę - rozniosły w pył wojska Saddama Husajna podczas drugiej "Pustynnej Burzy" w 2003 roku. Maleńki Afganistan upokorzył olbrzymie sowieckie imperium w latach 80., a 70-milionowe Niemcy hitlerowskie w dwa lata zawojowały kawał Europy, zamieszkały przez 150 mln ludzi (wszyscy znamy finał, ale załóżmy, że ta historia kończy się wiosną 1941 roku). Już po tych przykładach widzimy, że istotnych zmiennych jest więcej. Poza "masą demograficzną" liczy się przewaga technologiczna, organizacyjna, determinacja (rozumiana jako wola walki), baza przemysłowa czy wreszcie potężni sojusznicy, którzy wcale nie muszą angażować się wprost w działania wojenne, by mieć na nie istotny czy wręcz decydujący wpływ. Marcin Ogdowski ----- Sprawdź, jak przebiega wojna na Ukrainie. Czytaj raport Ukraina-Rosja.