Mam na imię Liza, mam 19 lat. Jestem studentką Uniwersytetu w Charkowie - wydział turystyki. Wiosną wraz z kolegami chciałam jechać do jednego z ciepłych krajów, by zdobywać pierwszy szlify w moim przyszłym zawodzie. Nic wielkiego, ale dla mnie to było bardzo ważne. Uczę się języków i chcę być ekspertem ruchu turystycznego. Od dwóch lat Charków jest moim drugim domem. Pochodzę z Drużkowki w obwodzie donieckim (200 km od Charkowa), gdzie mieszka cała moja rodzina. Jestem nastolatką, w mojej głowie pełno pomysłów i planów, chcę podróżować i poznawać świat. Do tej pory udawało mi się to wszystko realizować. Myślałam, że tak będzie zawsze... 24 lutego cały mój poukładany świat runął. O 5 rano obudziła mnie mama. Powiedziała coś zupełnie abstrakcyjnego: "Wstawaj córeńko! Bombardują was!" "Co?! Mamo, co ty mówisz?! Jak to bombardują?! Czy ja śnię?!"Nie rozumiałam, co się dzieje. Po chwili obudziła się moja współlokatorka, do której także zadzwoniła mama. Patrzyłyśmy przez chwilę na siebie i każda z nas myślała o tym samym: chyba wszyscy powariowali albo to jakiś potwornie głupi żart! I nagle usłyszałyśmy potężną eksplozję. Tuż obok nas! Coś wybuchło, a niebo rozbłysło krwawą poświatą. Zrozumiałyśmy, że wcale nikt nie żartował, że nas - studentki II roku Uniwersytetu w Charkowie - naprawdę bombardują! Nie było czasu na zastanowienie się. Chwyciłyśmy jakieś dokumenty, butelkę wodę, telefony i w piżamach pobiegłyśmy przed siebie. Boso, bo kapcie gdzieś się zapodziały pod łóżkami. W naszym akademiku jest piwnica i to było jedyne miejsce, gdzie można było się natychmiast schronić. Było ciemno i zimno. Ale nie to było najgorsze. Rozejrzałam się i zobaczyłam ogrom przerażenia, strach w oczach wielu osób. Wokół mnie koleżanki, które po raz pierwszy zetknęły się z taką sytuacją. Ja byłam zaprawiona w bojach, bo pamiętam 2014 rok, kiedy wojna trwała tuż obok mojego domu w Donbasie. Miałam zaledwie 11 lat, ale nauczono mnie jak należy się zachować. Wiedziałam, że trzeba działać rozważnie i w żadnym razie nie panikować. Zaczęłam uspokajać te wszystkie roztrzęsione dziewczyny! Nie było łatwo, bo nikt nic nie rozumiał, a wszyscy się bali... Ja też się bałam, ale nie wolno mi było tego pokazać, bo tylko ja byłam w stanie opanować chaos. Czułam, że w jednej chwili wydoroślałam. Ja - 19-latka z Drużkowki - byłam odpowiedzialna za życie innych. Pamiętam cały ten dzień - 24 lutego - jak przez mgłę. Odrzucałam łzy i rozpacz, skupiałam się na jednym - chciałam, żebyśmy wszyscy przeżyli i próbowałam zorganizować nam życie na nowo. Czasami biegałam na górę, by przynieść coś do jedzenia, czasami po koce i buty. Cały czas z telefonem w ręku. Jak wszyscy w naszym schronie. Siedzieliśmy na starych materacach i rozmawialiśmy. Próbowaliśmy nawet żartować, jak zabawnie jest biec bosymi nogami po śniegu, jak hartuje to ciało i ducha. Zapewnialiśmy siebie nawzajem, że wszystko się ułoży, że minie, że to tylko jakiś straszny sen. Dzwoniliśmy do naszych bliskich. Ich położenie nie było lepsze od naszego. Bombardowana była cała Ukraina. Od zachodu po wschód, od północy po południe. Kiedy nadeszła noc i udało się na chwilę opanować sytuację, zaczęłam przeglądać w telefonie zdjęcia z wakacji, jak byliśmy nad rzeką, jak zrobiliśmy piknik... To było parę miesięcy temu. A jakby w innym życiu. Czas się rozciągnął jak w kosmicznej czarnej dziurze, która bezlitośnie pochłaniała naszą starą "normalność". Minęło tylko kilka godzin, a nasz dotychczasowy świat po prostu przestał istnieć. Rozumieliśmy, że dzieje się coś złego, dziwnego, kompletnie niepojętego. Cały czas przeglądaliśmy najnowsze doniesienia. Słyszeliśmy te absurdalne teksty z Moskwy: że naziści, że reżim, że chcą oczyścić Ukrainę... Ale z kogo? Z nas samych? Jaką ja jestem nazistką? Nawet mówię po rosyjsku, mam mnóstwo znajomych w Rosji. Od 30 lat mamy niepodległy kraj, swoją flagę, swój hymn. Tak samo jak moi przyjaciele z Rosji. Dlaczego nam nie wolno mówić "Chwała Ukrainie!" a im wolno krzyczeć "Chwała Rosji!" To jest nawet takie samo słowo, brzmi i wygląda tak samo w obu językach. "Слава" dokładnie tak, jak mój wujek mam na imię. Bo Stanisław to Sławik albo Sława. Rozbawiło mnie to porównanie. Uśmiechnęłam się i otulona ciepłą myślą o rodzinie zasnęłam... Tego dnia - 24 lutego - naprawdę dużo się działo. Kolejne dni - 25, 26, 27 lutego były tak samo nierzeczywiste. Nieustannie słyszeliśmy odgłosy wybuchów. Ziemia trzęsła się, szyby wypadały, wszędzie były odłamki i szkło, płonęły samochody. Dzieci płakały, matki krzyczały, ktoś dostał telefon i usłyszał najgorsze... śmierć, rozpacz, zniszczenia. Piękne, zawsze radosne i tętniące życiem miasto Charków zamieniło się w ponury, szary obóz, pełen smutnych, zmęczonych ludzi, szukających ratunku. Przez cały czas dzwonili do mnie rodzice, babcia i dziadek, wszyscy zostali w obwodzie donieckim. Tam też było bardzo niespokojnie. Oni martwili się o mnie, ja o nich. Niekończąca się fala niepokoju... Namawiali mnie, żebym natychmiast wyjechała z bombardowanego Charkowa. Postanowiłam jechać do rodziny do miasta Kremeńczuk. Szłam na dworzec, nie mając pojęcia czy będzie pociąg i o której? Ale nie było wyjścia, Charków był ostrzeliwany bez przerwy, cały czas wyły syreny. Apokalipsa stała się naszą codziennością. Po kilku godzinach czekania w tłumie udało mi się dostać do pociągu. W przedziale zobaczyłam dziewczynkę, miała jakieś 3 latka. Przytulała misia. Pomyślałam: klasyka filmowa na żywo. Obok siedziała kobieta, cicho rozmawiała przez telefon. Jakby czytała książkę. Spokojnym głosem, bez zająknięcia opowiadała swoją historię. Słuchałam, bo nie mogłam nie słyszeć. Nigdy nie zapomnę tego, co powiedziała. Ta zwykła kobieta z Charkowa w jednej krótkiej rozmowie nakreśliła całą definicję terroru, jaką zgotowała cywilom wojna. Mówiła: "piekło przy tym to raj. Wiesz, że jeszcze nie umarłeś, ale już nie żyjesz. Biegniesz z całych sił, a nadal stoisz w miejscu. Serce bije, ale go nie ma. Oddychasz, ale brak ci powietrza. Strach odziera cię z resztek godności, miażdży cię od środka, zabija w tobie wszystko, co kochasz. W środku pustka, przenikliwy chłód, mróz! Nie ma nic! Tylko paraliż... Boisz się, nieustannie się boisz o rodzinę, bliskich, przyjaciół, o siebie! Nie wiesz, jak im pomóc, bo nie możesz pomóc nawet sobie. Potwornie boli. Cały twój świat, to jedna wielka krwawa rana!" W pociągu często ludzie zwierzają się obcym, mogą im powiedzieć więcej, bo wiedzą, że już nigdy tej osoby nie spotkają. Ta pani mówiła o nas i do nas, słuchał jej ktoś w słuchawce i my wszyscy. Nawet sobie to zapisałam, jak na studentkę przystało, a może kiedyś coś o tym napiszę. Pomyślałam, chciałabym mieć taką nauczycielkę literatury albo historii. Taką prawdziwą i szczerą... To był moment, kiedy drugi raz od wielu dni się uśmiechnęłam. Jechałam przed siebie, dalej od wojny, czułam się bezpieczna. Sąsiadka z przedziału i jej "prywatny audiobook" odpłynęły. Ciężkie powieki spadły jak kotara w teatrze... przespałam całą podróż. Po wielu godzinach dotarłam do Kremeńczuka. Kiedy zobaczyłam ciocię Anię - pięknego anioła - uśmiechniętą, drobną blondynkę, zawsze spokojną i dobrą, ostoję całej rodziny - poczułam, że jestem uratowana. Przy niej nic nie może mi się stać... W moim nowym domu dużo rozmawiamy o tym jak było kiedyś i jak jest teraz, gotujemy, wspieramy naszych chłopców z obrony terytorialnej. Mamy tylko siebie i tylko na siebie możemy liczyć.Rodzice zawsze mi opowiadali te zasłyszane od dziadków historie o wojnie, tej sprzed wielu-wielu lat. Czasami mi się wydaję, że sama staje się "taką babcią", która też będzie miała własną historię o swojej wojnie. Choć trudno mi to sobie poukładać w głowie. Przecież za oknem 21. wiek, internet, portale społecznościowe, cały nasz świat możemy nosić przy sobie w telefonie. Wystawy, galerie, kawiarnie, teatry, sklepy z modnymi ciuchami, samolot do Paryża czy Rzymu za 10 euro. Jaka wojna? Przecież to wszystko kompletnie do siebie nie pasuje! Dorośli nam mówią, że to my jesteśmy przyszłością, że to my będziemy sami własnymi rękami ją tworzyć. I nagle ktoś cofa nas - 20-latków - o całą epokę! Przekonuje nas o wyższości siły nad rozumem, o przewadze rakiety nad smartfonem. Znów zasypiam uśmiechnięta... Dobrze, że smartfon jest mniejszy od rakiety... Mija trzeci tydzień innego życia, trzeci tydzień nowej rzeczywistości, trzeci tydzień czekania na słońce, trzeci tydzień wojny w Ukrainie - kraju, o którym mówi cały świat. Mówi i wspiera, bo każdy cywilizowany człowiek wie, że prawda jest po naszej stronie. Wiem, że tak się mówi: prawda sama się obroni. Na razie musimy jednak jej trochę pomóc. Po 24 lutego wszystko się zmieniło. Trzy tygodnie temu największym problemem były "czwórki" zamiast "piątek" w indeksie. Oblany egzamin nie wchodził w grę! Musiałam być najlepsza i naprawdę się starałam. Robiłam wszystko, by coś osiągnąć. Wojna spowolniła mnie, ale nie zatrzymała. Mam wątpliwości, jestem zła, rozczarowana, zawiedziona... Wiele myśli kłębi się w mojej głowie. Bardzo mi przykro, że w XXI wieku, w środku Europy znalazło się miejsce i czas na wojnę. Ale ja nadal żyję, czuję, mam kochającą rodzinę, umiem wspierać tych, którzy boją się i nie potrafią być tak silni jak ja. Daję radę. Przetrwam! Zrobię to, bo bardzo jestem ciekawa reszty mojego życia.