- Mnie się to w głowie nie mieści. Jak człowiek człowiekowi może coś takiego zrobić? - Tatiana patrzy na mnie smutno. Mówi o Buczy, Rosjanach, ich zbrodniach. Nie możemy długo rozmawiać, kobieta ma pełne ręce roboty. Razem z sąsiadami sprząta zniszczony budynek w północnej części Kijowa. Jest szefową akcji, mówi, co kto ma robić, wydaje polecenia. Masakra w Buczy. "Jaki człowiek się tak zachowuje?" Obołoń to jedna z dzielnic, które ucierpiały najbardziej w wyniku rosyjskich ostrzałów. Pełno tu wysokich budynków mieszkalnych, niektóre z wielkiej płyty, inne ceglane. Jeden z nich wyróżnia się szczególnie. Niedaleko ulicy Bohaterskiej znajduje się blok, gdzie uderzyła rakieta. 14 marca zginęła tu jedna osoba. Wypalone okna, zniszczona klatka schodowa, mnóstwo śmieci. Teraz Tatiana próbuje to posprzątać, żeby można było, chociaż spróbować naprawić budynek. Pytam, dlaczego jej zdaniem Rosjanie mordowali cywilów, wiązali ręce, torturowali. - To nie jest normalne - kręci głową i patrzy w ziemię. - Nie wiem, to albo sekta mordująca ludzi, albo nawdychali się jakichś narkotyków i wariowali od tego. Tak mówią ludzie, że to przez narkotyki. No jaki człowiek się tak zachowuje? - teraz Tatiana patrzy na mnie. Atak na Kijów? "Wszyscy się boją" Pytam, czy jej zdaniem Rosjanie wrócą atakować Kijów. - Oni podobno pouciekali na Białoruś, ale na początku też tak mówili, że wojna w Donbasie, w Charkowie tylko. Teraz to samą mówią. Ja nie wierzę, że odpuszczą. Ja się cały czas boję. Wszyscy się boją - odpowiada. Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale zawołał ją jeden z sąsiadów i szybko ruszyła, by pomóc, odpowiedzieć na pytanie, zdecydować. Zdążyliśmy tylko życzyć sobie powodzenia. W Kijowie jest zimno, ale świeci słońce. Z miasta wyjechało tyle ludzi, że między wysokimi budynkami jest bardzo cicho. Słychać ptaki. To byłby piękny, wiosenny dzień, gdyby nie ostrzelane domy. Gdyby nie Bucza. Gdyby nie wojna. "Mogliśmy tylko uciekać" Na kolejny zniszczony budynek trafiam przy ulicy Wyszogrodzkiej. Granica dzielnic Podił i Obołoń. Po ataku z 15 marca został w tym miejscu krater i zniszczony blok mieszkalny. Na ziemi leży mnóstwo fragmentów budynku, szkła, śmieci. Ale niełatwo tu kogoś spotkać. Miejsce jest na uboczu, pomiędzy dwoma większymi ulicami. Tam jeżdżą samochody, nawet powracające na trasy autobusy. A tutaj cisza, jakby świat wokół zapomniał, że ktoś tu kiedykolwiek mieszkał. Dalej idę na północ, na Podił. Przy alei Wolności doszło do ataku 18 marca. Tutaj ludzi jest całkiem sporo, wiele się dzieje. Na pierwszy rzut oka, przestrzeń wewnątrz kwartału budynków wygląda jak plac budowy. Kiedy podejdzie się bliżej, widać rozrzucone fragmenty betonowych konstrukcji, spalone i przewrócone samochody i blok, który wygląda tak, jakby na jego końcu ktoś urwał, wyszarpał kawałek budynku. Zewnętrznej ściany po prostu nie ma. Widać mieszkania, pozostawione w środku meble, sprzęty. Kilka osób rozmawia nad wielkim kraterem, miejscem uderzenia rosyjskiego pocisku. To byli mieszkańcy budynku, teraz szukają schronienia u rodziny, u znajomych. Ale wyjeżdżać z Kijowa nie chcą. - To moje miasto, to był mój dom - mówi Walerij, starszy mężczyzna w beżowej kurtce i w szarym, sumiastym wąsie. - Tam, widzi pan? Ten zielony balkon to moje mieszkanie. Spałem, nie słyszałem alarmu i nagle potężny wybuch. Mogliśmy tylko uciekać, tu się wszystko paliło. Wybuch musiał być rzeczywiście potężny, uszkodzone są także budynki wokół. Na dachu jednego z nich strażacy próbują prowizorycznie zasłonić dziury od odłamków. Zbrodnia w Buczy. "To Putin kazał im to wszystko robić. To jego wina" Walerija pytam o Buczę. - Zobaczyłem zdjęcia, ale moja kuzynka jest z Irpienia. Ona to wszystko widziała. Jacyś Czeczeńcy tam byli - tak mówiła. To nie są ludzie. Ludzie się tak nie zachowują - dodaje i patrzy na swój balkon. Ma łzy w oczach. Odchodzę, rozmawiam z przyglądającymi się nam do tej pory sąsiadami, a Walerij chodzi w tę i z powrotem. Od balkonu, do zniszczonych samochodów. Patrzy na nie, próbuje coś wyciągnąć, rezygnuje, wraca do balkonu. Trwa to dłuższą chwilę. Potem znowu do samochodów i tak na zmianę, jakby nie mógł się pogodzić, że dom stracił bezpowrotnie. Natalia natomiast ma inną teorię o Buczy. - Tutaj nic się nie skończyło, znowu nas zaatakują. Znowu będą strzelać na Kijów, teraz tylko odpoczywają. Im dłużej trwa wojna, tym bardziej się przygotują - jest bardzo pewna, jakby to był jedyny możliwy scenariusz. - A Bucza? Jakie narkotyki? Żadnych narkotyków. To Putin kazał im to wszystko robić. To jego wina - mówi krótko. "Popatrz, co wasi zrobili! Do Kijowa strzelają!" Rosjanka nie wierzy Robię zdjęcia, w międzyczasie podjeżdża samochód, wysiada operator i dziennikarka ukraińskiej telewizji 1+1. Kobieta ma na sobie kamizelkę kuloodporną, jej kolega jest znacznie spokojniejszy o swoje bezpieczeństwo i szykuje kamerę ubrany w zwykłą kurtkę. Witamy się i wtedy podchodzi do nas starsza kobieta. Też tutaj mieszkała. Mówi, że z jej mieszkania ranne były dwie osoby. Brat i mąż. Ekipa 1+1 nagrywa relację na żywo. Potem zbierają kamerę i wracają do busa. Gdyby wiedzieli, co może ich spotkać za pięć minut, z dziennikarskiego punktu widzenia zrobiliby wszystko, żeby zostać. Sam kończę robić zdjęcia, ale do budynku podchodzi mężczyzna z wyciągniętą dłonią, w której trzyma telefon. Przez jakiś komunikator wideo rozmawia z kobietą. Z kontekstu wynika, że to jego siostra i że mieszka w Rosji. - Patrz, patrz, co wasi zrobili! - krzyczy i odwraca aparat, pokazując rozerwaną ścianę. - A co to pokazujesz, ja nie wiem, gdzie to jest - odpowiada mu kobiecy głos. - Jak to gdzie! A ja gdzie jestem? W Kijowie, do Kijowa wasi strzelają! - A co ty opowiadasz, wojna w Donbasie, tam strzelają. Facet denerwuje się jeszcze bardziej. Krzyczy, wymachuje telefonem. Pokazuje siostrze zniszczenia, wrzeszczy, że to Kijów. Ona dalej swoje. Mężczyzna ma czarną kurtkę, pod nią sweter. Przeklina, ciężko oddycha. Chwilę milczy, potem mówi ostatnie zdanie. - Będziecie zdychać. Będziecie zdychać tak jak my - mówi do telefonu i kończy połączenie. Kijów. "Pan z Polski?" Kolejne zniszczenia znajduję po 20 minutach spaceru w stronę rogatek miasta. Mijam kolejne ulice. Na jednej z nich trafiam na targ. Owoce, warzywa, kilka koców ze starociami, co tam akurat kto ma do sprzedania. Za targiem przechodzę na szeroką ulicę i centrum handlowe za nią. Z tej strony wygląda zupełnie normalnie, gdyby nie fakt, że nie ma w nim ludzi. Chcę się dostać na drugą stronę, pytam jednego z żołnierzy o drogę. Dla pewności mężczyzna sprawdza moje dokumenty. - Pan z Polski? - mówi ładną polszczyzną z delikatnym, wschodnim akcentem. Potwierdzam, sam nie wiem, dlaczego po ukraińsku. - Możemy mówić po polsku, ja mieszkałem w Polsce - mówi. Obok nas stoi jeszcze członek obrony terytorialnej. Kiedy słyszy, skąd jestem, uśmiecha się i opowiada o dwójce swoich dzieci, które znalazły schronienie pod Kielcami. Przechodzę pobliską ulicą do drugiej strony centrum handlowego Retroville. Wysoki zniszczony budynek, zniszczone hale, zniszczone samochody. Dla samej konstrukcji nie można podejść, teraz ustawiono tu płot, za którym trwają prace nad uprzątnięciem terenu. Zdjęcia z tego miejsca obiegły świat 20 marca, bo zbombardowano halę Leroy Merlin i to w momencie kiedy firma nie chciała opuścić Rosji. 200 metrów od miejsca ataku stoi kilka wysokich, pustych teraz apartamentowców. Niektóre szyby są wybite, inne trzymają się na taśmie. W północnej części Kijowa to częsty widok, ludzie zabezpieczają tak wnętrza mieszkań przed szklanymi odłamkami. Ale przed wojną zabezpieczyć się nie da. Jedyne co w Kijowie jest pewne, to że dzisiaj Ukraińcy są ostatnimi, którzy mogliby w cokolwiek uwierzyć Putinowi.