Gdy w pierwszym tygodniu wojny w Ukrainie Watykan unikał jasnego określenia stron konfliktu, uważałem, że wynika to z charakterystycznej dla Stolicy Apostolskiej dyplomatycznej ostrożności. W końcu papieże XIX i XX wieku zawsze starali się balansować na granicy neutralności, która miała zapewnić możliwość negocjacji z agresorem, gdy wszystkie inne metody zawiodą. Słusznie lub nie, Pius XII prowadząc podobną politykę wobec niemieckiej III Rzeszy został uznany przez swoich krytyków za "papieża Hitlera", choć jak dowodzą archiwa, zakulisowo zrobił naprawdę wiele, aby pomóc ofiarom hitlerowskiej agresji. Gdy wchodzimy jednak w trzeci miesiąc obecnej wojny, a papież Franciszek nadal nie potępił stanowczo zbrodniczych działań Rosji, zastanawiam się, jaki cel mu przyświeca? Co jest "zyskiem" z kunktatorskiego podejścia do sprawy, gdy póki co widać właściwie same straty. Moskwa zamiast Kijowa Najbardziej spektakularną jest z pewnością wtorkowy wywiad dla włoskiego dziennika "Corriere della Sera", w którym biskup Rzymu jako jeden z możliwych powodów postawy Władimira Putina wymienił "szczekanie pod drzwiami Rosji przez NATO". Równocześnie zadeklarował, że atak na Ukrainę "to złość", co do której nie wie "czy została sprowokowana", ale "może ułatwiona". I na koniec Franciszek uznał, że "na razie nie jedzie do Kijowa", bo "czuje, że nie musi tam jechać", natomiast "najpierw musi wybrać się do Moskwy, spotkać się z Putinem". Co z tego, że skrytykował postawę patriarchy moskiewskiego Cyryla I, uznając go za "ministranta Putina", gdy sam w rozmowie z włoskimi mediami robił wszystko, aby dać paliwo kremlowskiej propagandzie? Bo jak inaczej nazwać dystansowanie się od dostaw broni na Ukrainę, wiarę słowa Viktora Orbana o "zakończeniu wojny 9 maja" czy naiwne analizy geopolityczne w stylu: "To oczywiste, że broń jest testowana w tym kraju. Rosjanie wiedzą, że czołgi są mało przydatne i myślą o innych rzeczach. Wojny toczy się po to, żeby przetestować wyprodukowaną przez nas broń. Tak było w przypadku hiszpańskiej wojny domowej przed drugą wojną światową. Handel bronią to skandal, niewielu się temu sprzeciwia". Geopolityka papieża Franciszka? Rozumiem, że papież nie jest politykiem, nie ma żadnych dywizji, a jego misja różni się od premierów i prezydentów. Dlaczego w takim razie papież w tak upolityczniony sposób wypowiada się o konflikcie, którego genezy i przebiegu ewidentnie nie rozumie? Franciszek zdaje się robić wszystko, aby uznać, że wyniesiona z Argentyny percepcja Rosji, jako kraju "lewicowego", a komunizmu i socjalizmu jako jednego z wielu ustrojów, nie była jedynie wymysłem niechętnych mu środowisk tradycjonalistycznych. Świat wielobiegunowy, w którym Rosja czy Chiny mają swoje interesy, równorzędne z interesami tak zwanego Zachodu, jest chyba tym, który następca św. Piotra uznaje za punkt wyjścia. A skoro tak, nasz punkt widzenia - w którym Ukraina została zaatakowana bez wyraźnych powodów i jest ofiarą znacznie potężniejszego, łamiącego prawa człowieka agresora - nie jest bezalternatywny. Jest czymś niesłychanym, że nawet Unię Europejską, do tej pory bardzo zachowawczą wobec Rosji, stać na znacznie odważniejsze gesty, jednoznaczną komunikację i jasne wyznaczenie priorytetów wobec Władimira Putina. Nie wiem, czy Franciszka można nazwać "papieżem Putina", ale swoimi słowami pomaga normalizować to, co Putin robi, zamiast - jak Jezus wobec kupców w świątyni oraz faryzeuszy - użyć adekwatnych metod do adekwatnych grzechów.