Otwierasz stronę i widzisz setki radosnych twarzy. Ksenia i Wiktor uśmiechają się ze ślubnego zdjęcia. Kilkuletni Dmitro pozuje z kotem. Masza, Witia i Aniczka przy rodzinnym obiedzie w restauracji. Są też i ci, których ostatnie zdjęcia pochodzą już z Polski. Zanim spadły pierwsze bomby wiedli normalne życie, takie jak my. Dziś od kilkunastu dni rodziny nie mają z nimi żadnego kontaktu. Ich dramatyczne historie szczelnie wypełniają facebookową grupę SOS Zaginięcia - Ukraina. Zaginiona Ukrainka. "Całe Podkarpacie szukało jej przez trzy tygodnie. Rozdzielili się tuż przed granicą" 71-letnia pani Tetiana uciekała przed wojną w Ukrainie z mężem. Razem opuścili miejscowość Jakolyvka w obwodzie donieckim. Razem dotarli do przejścia granicznego w Medyce. Tuż przed granicą rozdzielili się, wsiedli do innych autobusów. Monitoring zarejestruje, że 28 lutego o godzinie 3:45 pani Tetiana przekroczyła granicę z Polską. Kadr z nagrania pokazuje jak strażnik graniczny pomaga jej dźwigać podróżne torby. Ona niesie transporter z kotem. Przeszła przez przejście i zaginęła. Mąż kobiety, Wiktor, dotarł do Przemyśla. Nie było chwili, by nie zastanawiał się gdzie jest jego żona. - Nie mogliśmy przejść obok tej sprawy obojętnie. To historia, która rozerwała nam serca na strzępy - przyznaje Agnieszka Koźmińska, administratorka grupy SOS Zaginięcia. To na tej facebookowej grupie każdego dnia pojawiają się kolejne posty z dramatycznymi apelami osób, które straciły kontakt z bliskimi. Wśród zdjęć zaginionych ostatnia fotografia z przejścia granicznego pani Tetiany. W poszukiwania zaangażowała się cała Polska. - Tego, co przeżywał pan Wiktor nie da się wyobrazić. Spędzili ze sobą całe życie i w chwili gdy ich dom jest bombardowany, oni stracili z oczu sobie. Znaleźli się w obcym kraju, bez znajomości języka, nie posiadając w zasadzie niczego. I do tego osobno - mówiła nam wczoraj Agnieszka Koźmińska. Historia pani Tetiany ma jednak szczęśliwe zakończenie. Dziś o 18:00 podkarpacka policja informuje, poszukiwania 71-latki po trzech tygodniach, zakończyły się sukcesem. - Kobieta jest bezpieczna w nowym miejscu. Z uwagi na jej dobro i względy osobiste, nie udzielamy szczegółowych informacji w tym zakresie - informuje na swoim Twitterze policja. O takim zakończeniu marzą setki innych, którzy umierają właśnie z niepokoju co dzieje się z ich najbliższymi. Mariupol. Tysiące osób czekają na znak od bliskich. "Piekło na ziemi" Początkowo grupa SOS Zaginięcia miała szukać uchodźców z Ukrainy, którzy rozdzielili się na terenie Polski, takich jak pani Tetiana. Ale życie zweryfikowało założenia. Zwłaszcza, gdy kolejne pociski i bomby zaczęły zmiatać z powierzchni ziemi Mariupol. - Zaczęliśmy publikować też wizerunki osób, z którymi utracono kontakt w Ukrainie. Prowadzimy od czterech lat stronę, ale to co dzieje się teraz na facebookowiej grupie to jest tragedia. Postów przybywa w zastraszającym tempie - mówi Agnieszka Koźmińska, administratorka grupy SOS Zaginięcia. Z jednego z nich spogląda młoda blondynka z synkiem na kolanach. To Elena Prologaeva. Szuka jej mąż, Kostya, 41-letni marynarz. Od dwudziestu lat pływa jako kucharz na statkach. Strach o najbliższych nie pozwala mu normalnie funkcjonować. Kostii pomaga pan Krystian. W rozmowie z Interią opowiada: - Jesteśmy marynarzami. Obecnie jesteśmy w Szkocji. W załodze mam czterech Ukraińców. Trzem udało się pomoc, ich rodziny są bezpieczne. Jedna jest teraz w Rumunii, dwie trafiły do Polski, koło Gryfina. Dużo pomógł mój kapitan. Teraz próbujemy pomóc naszemu kucharzowi. Jego żona z synem są dalej w Mariupolu. Ostatni kontakt z rodziną Kostia miał 5 marca. - Żona napisała mu sms-a, że nie ma światła, ale żyją, jest ok. Od tego czasu cisza. Kostia nawet nie wie, gdzie oni dokładnie są i to jest najgorsze. Nie ma nawet jak kogokolwiek do nich pokierować - mówi nam w piątek pan Krystian. Mariupol to miejsce określane aktualnie przez wielu jako "Piekło na ziemi". Szacuje się, że w zrównanym z ziemią mieście wciąż przebywa około 350 tys. ludzi. Nie mają prądu, wody, łączności ze światem. Administratorka grupy SOS Zaginięcia potwierdza, że coraz więcej dramatycznych apeli dotyczy właśnie Mariupola. Na grupie pojawiły się listy osób, które są bezpieczne w schronach. Dla ich bezpieczeństwa, bez adresów. - Te listy często się przydają. Wczoraj napisał do nas kolejny marynarz, że są z nim koledzy z Ukrainy i szukają swoich matek i żon, wysłaliśmy listę. W ten sposób dowiedzieli się, że dziewczyny żyją. Wiadomo, że sytuacja w Mariupolu zmienia się z godziny na godzinę. Ale są przypadki, gdzie ta grupa kogoś uspokaja, zdejmuje chociaż na chwilę ciężar z serca. Dlatego działamy. Nie śpimy po nocach, ale nie odczuwamy tego braku snu, bo wiemy, że warto - dodaje Agnieszka Koźmińska. Kira, Lyia, Mykyta. Itaka szuka zaginionych dzieci Informacje o zaginionych w czasie wojny trafiają też do Fundacji Itaka. Z zasady fundacja poszukuje obywateli polskich zaginionych w kraju lub za granicą lub obywateli innych narodowości zaginionych w Polsce. Wojna rządzi się jednak swoimi zasadami. Na stronach Itaki widnieją dziś zdjęcia trojga ukraińskich dzieci. Siostry Kira i Lyia Zaytseva, sześcio- i ośmiolatka, zaginęły gdzieś w Ukrainie. Ślad po 15-letnim Mykycie Karpenko urywa się w okolicach Odessy. Według danych policji mógł przekroczyć granicę z Mołdawią. Jest bez opieki, rodzice nie mają z nim kontaktu. - Działamy. Współpracujemy z organizacjami ukraińskimi i europejskimi. Emocjonalnie jesteśmy w to mocno zaangażowani - przyznaje Izabela Jezierska-Świergiel z Fundacji Itaka. Nie oznacza to jednak, że fundacja publikuje wszystkie apele o pomoc. - Jesteśmy w stałym kontakcie z organizacją Magnolia, która tak jak i my jest operatorem numeru 116 000, czyli telefonu w sprawie zaginionego dziecka. Z rozmowy sprzed kilku dni wiemy, że Magnolia ma około 500 osób zgłoszonych jako zaginione, natomiast nie są one przesyłane do publikacji, ponieważ w większości przypadków jest bardzo duże prawdopodobieństwo, graniczące z pewnością, że te osoby po prostu nie żyją - wyjaśnia Izabela Jezierska-Świergiel. Prócz publikacji komunikatów, Itaka prowadzi też inne działania na miejscu. Zaraz po wybuchu wojny, fundacja przetłumaczyła swoją stronę na język ukraiński. - Na stronie ukraina.zaginieni.pl mamy informację po ukraińsku dotyczącą tego jak zgłosić zaginięcie obywatela Ukrainy na terenie Polski. Na dole strony jest do pobrania ulotka w języku ukraińskim informująca jak i gdzie zgłosić zaginięcie bliskiej osoby oraz jak zabezpieczyć siebie i bliskich przed taką sytuacją. Uprościliśmy też sam sposób zgłoszenia. Formularz można wypełnić na smartfonie i natychmiast do nas przesłać - mówi Izabela Jezierska-Świergiel z Fundacji Itaka. Aleksandra Sidorenko. "Zrywała się w nocy. Ewidentnie z kimś podróżowała i teraz za tym kimś tęskni" Jadwiga Szarek jest pracownikiem jednego z domów pomocy społecznej na Podkarpaciu. 7 marca trafia do nich pani Aleksandra Sidorenko. 84-letnia drobna staruszka z siwymi włosami związanymi w kucyk. - Przywieziono ją z dawnego hotelu robotniczego z Jarosławia, gdzie trafili uchodźcy. Niezwykle miła, sympatyczna, ale bardzo tym wszystkim przerażona. Była zagubiona, zrywała się w nocy, z krzykiem, że żołnierze ją atakują. Serce nam się ściskało, że została z tym sama - opowiada pani Jadwiga Szarek. Bo z tego, co udało się dowiedzieć pracownikom DPS-u, kobieta do Polski nie uciekała w pojedynkę. - Nie było łatwo się dogadać przez barierę językową, ale ustaliłyśmy, że jechała z kimś z rodziny albo bliskimi znajomymi. Dotarła do Polski, wysiadła na stacji w Przemyślu z tłumem ludzi, zgubiła się. Ewidentnie pani Aleksandra z kimś podróżowała i teraz za tym kimś bardzo tęskni - dodaje pani Jadwiga. I wrzuca z koleżanką post na grupę. Kilka dni temu pani Aleksandra zostaje przewieziona z DPS-u do ośrodka prowadzonego przez Zgromadzenie Sióstr Karmelitanek w Siemiatyczach. Kontaktujemy się dziś z ośrodkiem. - Znaleźliśmy córkę pani Aleksandry! - tak wita mnie siostra Stanisława. Tym razem nie pomógł FB, a niewielka biżuteria schowana pod koszulką starszej pani. - Pani Aleksandra miała na szyi nieśmiertelnik. A na nim napis po rosyjsku: Aleksandra Sidorenko, rok urodzenia i Kijów. Po drugiej stronie były cztery numery telefonu. Jedna siostra zna rosyjski, to przeczytała. Napisaliśmy na WhatsAppie na te wszystkie numery, pod ostatnim odezwała się córka. Napisała, że ukrywają się pod Kijowem, nie mogą wychodzić. Poprosiła o adres do nas. Jeśli przeżyje, to przyjedzie po mamę - opowiada siostra Stanisława ze Zgromadzenia Sióstr Karmelitanek Dzieciątka Jezus w Siemiatyczach. Córka pani Aleksandry opowiedziała zakonnicom, że mama mieszkała w małej wiosce, 280 km od córki. Opiekowali się nią sąsiedzi, dalecy krewni. Ostatnią wiadomość od nich miała na początku marca. Mówili, że wszyscy się ewakuują. Od tej pory kontakt się urwał. - Próbowała się dodzwonić do nich, ale nie odbierają do dziś. Nie mamy pojęcia w jaki sposób pani Aleksandra rozdzieliła się z sąsiadami i gdzie teraz są. Tutaj dużo pomogło, że miała ten nieśmiertelnik na szyi. Może to dobry sposób, by takich zaginięć było jak najmniej? - zastanawia się siostra Stanisława. *** Historie pani Tetiany i Aleksandry mogą trafić na półkę: "Zaginieni - odnalezieni". Ale nadal tragedii jest więcej niż happy endów. - Mierzymy się z potężnym dramatem, z bezpośrednim bólem tych osób. Bo najgorzej to nie wiedzieć co dzieje się z bliskimi. Ale każdy sygnał, udostępnienie przybliża do celu. Im dalej informacje o zaginionych pójdą w świat, tym większe szanse na odnalezienie - mówi Agnieszka Koźmińska. Marynarz Krystian, szukający z Kostią Eleny i jej synka, dopisuje po kilku dniach do posta aktualizację: "Wiemy gdzie jest Lena z synem. Potrzebny transport z Mariupola. Proszę pomóżcie mojemu koledze". Kolejnych aktualizacji z dobrymi wieściami nie ma. Jest za to kilkadziesiąt kolejnych zdjęć osób, których bliscy odchodzą od zmysłów. Czy z dnia na dzień będzie ich jeszcze więcej? - Będziemy się cieszyć, jeśli będzie ich mniej. Bo to by znaczyło, że te osoby się albo poodnajdywały, albo już tych osób tyle nie ginie i wszyscy są w miarę bezpieczni. Bardzo byśmy tego chcieli - mówi Agnieszka Koźmińska. Ale na razie nic tego nie zapowiada. Trwa 26. dzień wojny w Ukrainie.