Gdy zaczęła się pełnoskalowa inwazja, Ukraińcy walczyli o przetrwanie. Szybko okazało się, że nie taki diabeł straszny, że Moskali można pokonać i że nie są w stanie zagrozić całemu państwu. W efekcie, w ukraińskiej świadomości społecznej coraz mocniej zakorzenia się przekonanie o "odległej wojnie". Podobnej do tej z lat 2014-2022. Do której można się przyzwyczaić i która nie jest już tak motywująca dla potencjalnych rekrutów. Rosjanie w Ukrainie. Historia lubi się powtarzać Nie da się zrozumieć i wytłumaczyć rosyjsko-ukraińskiej wojny bez zwrócenia należytej uwagi na cechujące ją bestialstwo. Ukraińscy żołnierze również potrafią być okrutni, ale nade wszystko zjawisko to dotyczy armii rosyjskiej, zwłaszcza - co najbardziej tragiczne - jej stosunku do ludności cywilnej. To nic nowego - wystarczy przypomnieć sobie choćby to, co czerwonoarmiści zrobili w Nemmersdorfie pod koniec 1944 roku. I masę innych przykładów z historii. Która lubi się powtarzać. Nie będę pisał o szczegółach rosyjskich zbrodni pod Kijowem czy w Iziumie; to powszechnie znane fakty. Równie znany jest los zgładzonego Mariupola. Pragnę jedynie podkreślić, że owa bezduszna bezceremonialność Rosjan okazała się jednym z istotniejszych czynników mobilizujących Ukraińców do walki. Już po Buczy i Irpieniu stało się jasne, czym byłaby rosyjska okupacja. By dać masom wyobrażenia o niej, nie trzeba było improwizacji, "podkręcania" - wystarczyło "czyste", już dokonane zło. Żaden żołnierz nie chciałby skazać na nie bliskich i siebie, stąd popularność kalkulacji "albo oni, albo my" i stojąca za tym determinacja. Ale nic nie trwa wiecznie. Pomijając drobne korekty, front w Ukrainie stoi od jesieni 2022 roku. Żadna ze stron nie ma spektakularnych zdobyczy, co w przypadku Rosjan oznacza, że nie wprowadzają terroru na nowych obszarach, wobec kolejnych grup ludności. Ukraińcy z kolei nie stykają się z nowymi dowodami zbrodni, typowymi dla realiów rosyjskiej okupacji. Upraszczając - nie ma grozy i nie ma powodów do jej siania. A dodajmy, że realia okupacji albo ulegają zmianie, albo stają się mniej czytelne. Zza linii frontu do wolnej Ukrainy dociera coraz mniej informacji o rosyjskich działaniach, co może być skutkiem szczelniejszej blokady, konsekwencją tego, że okupanci zabili już i aresztowali wszystkich, dla których taki los przewidzieli, ale może też dowodzić, że Rosjanie stali się bardziej humanitarni. Tak czy inaczej, w oczach wielu Ukraińców nie są już egzystencjalnym zagrożeniem, a będąc złem umniejszonym, nie motywują tak bardzo i tak licznie do walki. Wojna w Ukrainie. Propaganda kontra rzeczywistość Owo umniejszenie ma też wymiar geograficzny. Kreml może dalej przekonywać, że celem Rosji jest całkowite podporządkowanie sobie Ukrainy. Ale to propagandowa retoryka - realne możliwości armii rosyjskiej pozwolą co najwyżej uszczknąć jeszcze kawałek Donbasu, może nieco więcej ziem na wschód od Dniepru. I tyle - czego świadomość mają też Ukraińcy. Bolesna strata? I tak, i nie; by to lepiej zilustrować, przywołam postać Walerija, kijowianina, żołnierza armii ukraińskiej. Poznaliśmy się zimą 2015 roku, później co jakiś czas wymienialiśmy się wiadomościami. Walerij zginął latem 2022 roku, gdy znalazł się pod ogniem rosyjskiej artylerii. W kolejne wakacje odezwał się do mnie jego syn; porządkował ojcowskie sprawy, natrafił na naszą korespondencję. "Rozmawialiśmy dwa dni przed śmiercią ojca" - relacjonował junior. "Był wyczerpany, przygnębiony, obolały. A i tak wściekł się, gdy stwierdziłem, że powinni go odesłać na tyły. 'Jakby wszystkich przemęczonych zwalniano, kto by zatrzymał te diabły?', pytał. 'Musimy z nimi walczyć tu, bo inaczej znów przyjdą pod nasz dom'. Miał rację" - syn podzielał ojcowskie podejście do sprawy. Nie on jeden. Donbas był i jest dla wielu Ukraińców z zachodniej i środkowej części kraju "końcem świata". "Czarną d...", jak go nazywał jeden z ukraińskich kolegów, odwołując się zarówno do kopalin, jak i perspektyw życiowych w regionie na długo przed wojną zdemolowanym ekonomicznie, ekologicznie i społecznie. Owszem, nadal pozostaje przedmiotem zażartej obrony, ale patrząc z perspektywy żołnierskich motywacji, często nie o Donbas tu chodzi. A jeśli - uwzględniwszy możliwości i utemperowane ambicje Rosjan - nie chodzi już o nic więcej, to czy warto nadstawiać głowę dla "końca świata"? Takie kalkulacje sprzyjają umywaniu rąk przez potencjalnych rekrutów. Cedowaniu odpowiedzialności na innych, którzy już walczą, bo a nuż to wystarczy. Marcin Ogdowski ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!