- Generalnie istota wszystkich zmian w rosyjskich doktrynach miała i ma charakter oddziaływania psychologicznego - tak o najnowszych nuklearnych planach Kremla mówi Interii dziennikarz Biełsatu Michał Kacewicz. - W przypadku rzeczywistego zamiaru użycia takiej broni nie będą się przecież kierowali doktrynami, ale bieżącą oceną danej sytuacji. Stąd też rosyjskie "czerwone linie" w doktrynach są takie niedoprecyzowane i słabo określone - mają działać na wyobraźnię, zostawiać szerokie pole do interpretacji, zwłaszcza po fakcie - precyzuje wieloletni korespondent w krajach byłego Związku Radzieckiego, a także autor książek o reżimach Władimira Putina i Alaksandra Łukaszenki. Dr Tomasz Pawłuszko, ekspert ds. bezpieczeństwa międzynarodowego, w podniesieniu przez Kreml tematu zmiany doktryny nuklearnej akurat teraz dopatruje się kilku możliwych celów. Po pierwsze, może być to desperacja i wyraz bezradności z powodu braków spektakularnych sukcesów na froncie. Po drugie, próba zwiększenia nacisku na Zachód w celu rozpoczęcia rozmów pokojowych. Wreszcie, po trzecie, całkowita zmiana strategii wojennej i otwarcie sobie furtki na przyszłość do użycia zupełnie nowego rodzaju broni na polu walki. Co do jednego ekspert Instytutu Sobieskiego i Uniwersytetu Opolskiego nie ma jednak wątpliwości. - Rdzeń tych wypowiedzi ze strony rosyjskich polityków jest defensywny. To próba zmiany tematu i przejęcia inicjatywy medialnej - podkreśla. Rosja: Władimir Putin szuka nowych "czerwonych linii" Wypowiedzi, o których wspomina nasz rozmówca, dotyczą planów zmian w rosyjskiej doktrynie nuklearnej. 1 września zapowiedział je wiceszef rosyjskiego MSZ Siergiej Riabkow. Jak tłumaczył w rozmowie z rosyjskimi mediami, ma to być odpowiedź Kremla na "zaostrzanie kursu przez zachodnich przeciwników" w sprawie Ukrainy. - Praca jest na zaawansowanym etapie i jest wyraźny zamiar wprowadzenia poprawek - zaznaczył rosyjski polityk. W otoczeniu Putina, a także wśród kremlowskich propagandystów i intelektualistów, nie brakuje nawoływań do tego, żeby obniżyć próg wykorzystania broni jądrowej przez rosyjskie siły zbrojne. Celem miałoby być "otrzeźwienie" wrogów Kremla na Zachodzie. Sam Putin od początku wojny w Ukrainie niejednokrotnie straszył Zachód rosyjskim arsenałem nuklearnym, ale miało to raczej cele wizerunkowe lub polityczne. W czerwcu tego roku przyznał jednak, że rosyjska doktryna nuklearna jest "żywym instrumentem", który może zmieniać się w zależności od rozwoju wydarzeń na świecie. Obecnie również wojenno-międzynarodowy kontekst zapowiedzi Kremla jest kluczowy. Mimo przewagi liczebnej i sprzętowej Rosji wciąż nie udaje się przełamać ukraińskiej obrony w Donbasie i odnieść spektakularnych sukcesów, które przechyliłyby szalę zwycięstwa na stronę Rosji. Co więcej, ukraińskie siły zbrojne od kilku tygodni prowadzą ofensywę w obwodzie kurskim, zajmując tereny "rdzennie" rosyjskie. Chociaż zagrożenie militarne nie jest w tym przypadku duże, to koszty wizerunkowe i polityczne dla rosyjskiej elity władzy już tak. Wreszcie trzecia zmienna, czyli nadchodzące wielkimi krokami wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych, które w przypadku wygranej Donalda Trumpa mogą znacząco wpłynąć na dalsze losy wojny w Ukrainie. - Putin próbuje kreślić kolejne "czerwone linie" dla Ukrainy i Zachodu. Cykliczne powroty do tematu nuklearnego są tego częścią - mówi Interii dr Tomasz Pawłuszko, analityk ds. bezpieczeństwa międzynarodowego. Z taką diagnozą zgadza się również Michał Kacewicz, ekspert od polityki wschodniej, który przyznaje, że Rosja "potrzebuje wzmocnić przekaz, narysować nową 'czerwoną linię'". Cała prawda o "atomowej walizce" Putina W tym miejscu warto pochylić się na chwilę nad obecnym kształtem rosyjskiej doktryny nuklearnej. To sześciostronicowy dokument, który wszedł w życie w 2020 roku na mocy dekretu Władimira Putina. Obowiązująca doktryna przewiduje użycie arsenału nuklearnego jedynie w dwóch przypadkach. Pierwszy to atak jądrowy ze strony wrogiego państwa. Drugi - atak konwencjonalny, który zagraża istnieniu Federacji Rosyjskiej. Wbrew bardzo powszechnej na Zachodzie opinii nie jest też tak, że decyzję o uderzeniu jądrowym Rosji może jednoosobowo podjąć prezydent Federacji Rosyjskiej. Między bajki można więc włożyć scenariusz, w którym rozsierdzony Putin dopada do tzw. atomowej walizki i w przypływie furii wciska czerwony guzik. W rzeczywistości decyzja o użyciu rosyjskiego arsenału jądrowego wymaga jednomyślnej decyzji trzech osób - prezydenta Rosji, szefa MON i szefa Sztabu Generalnego. "Nie" któregokolwiek z nich zamyka temat uderzenia atomowego ze strony Rosji. Oczywiście w debacie nie brakuje głosów - mało realnych, ale jednak wyraźnie słyszalnych - że przecież Rosja to państwo totalitarne rządzone jednoosobowo przez krwawego dyktatora, więc przecież Putin mógłby nagiąć do swojej woli szefa MON i szefa Sztabu Generalnego, gdyby tylko dopadła go nuklearna zachcianka. W Rosji ludzie znikali i ginęli z bardziej błahych powodów niż odmówienie dyktatorowi możliwości ataku jądrowego. Rzecz w tym, że niemal wszyscy eksperci od polityki wschodniej i samej Rosji są zgodni: gdyby Putin wbrew swojemu otoczeniu planował rozpętać nuklearny konflikt, niemal na pewno zostałby usunięty, jak to w historii niejednokrotnie już bywało z rosyjskimi przywódcami. Ważne pytanie brzmi dzisiaj: jak może wyglądać zmiana rosyjskiej doktryny nuklearnej. Na Kremlu nie brakuje głosów, że warto ją nieco "zliberalizować", żeby nastraszyć Zachód. Jednak nawet, gdyby zmiany poszły w tym kierunku, próżno oczekiwać, że to prezydent Rosji jednoosobowo podejmowałbym najważniejszą ze wszystkich decyzji wojskowych. - Inaczej wygląda procedura decyzyjna w przypadku broni strategicznej, inaczej w przypadku taktycznej. Co do tej drugiej, to w warunkach wojennych teoretycznie mogą decydować dowódcy frontowi. W rzeczywistości trudno sobie dziś wyobrazić, by taką decyzję podjął samodzielnie generał - np. dowódca południowego okręgu wojskowego lub ktoś jeszcze niżej w hierarchii. - tłumaczy Interii Michał Kacewicz, autor książek o reżimie Putina i wojnie w Ukrainie. Nasz rozmówca dodaje: - Jeśli wprowadzą jakieś uproszczenia, to raczej idące w tę stronę teoretycznego zwiększenia samodzielności dowódców w obszarze taktycznej broni jądrowej. Celem byłoby odsunięcie potencjalnej odpowiedzialności od Putina właśnie, a jednocześnie straszenie świata wizją użycia broni jądrowej przez jakiegoś generała. Wojna w Ukrainie. Kremla "gra w tchórza" z Kijowem Ponieważ kontekstem zapowiedzianych zmian jest m.in. ukraińska ofensywa w obwodzie kurskim, znów powraca pytanie o możliwość użycia taktycznej broni jądrowej na froncie przeciwko ukraińskim siłom zbrojnym. - Nie można tego wykluczyć - uważa dr Tomasz Pawłuszko z Instytutu Sobieskiego i Uniwersytetu Opolskiego. Przypomina, że takie apele padały i nadal padają ze strony rosyjskiej elity. Ostatnio taką możliwość sygnalizował wpływowy rosyjski politolog Siergiej Karaganow, były doradca prezydentów Borysa Jelcyna i Władimira Putina, a wciąż bliski współpracownik szefa rosyjskiej dyplomacji Siergieja Ławrowa. - To byłaby strategia deeskalacji konfliktu poprzez jego eskalację. Użycie broni jądrowej, nawet demonstracyjne, wywołałoby "efekt mrożący" i stanowiłoby narzędzie dalszej eskalacji. Wówczas nawet groźba użycia takiej broni zwiększałaby siłę Rosji przy stole negocjacyjnym - analizuje ewentualność sięgnięcia przez Kreml po taktyczną broń jądrową dr Pawłuszko. Jego zdaniem, prawdopodobieństwo skorzystania z tej opcji będzie w najbliższej przyszłości rosnąć wraz z ewentualnymi stratami terytorialnymi Rosji, porażkami na froncie i spadkiem potencjału militarnego (żołnierze, sprzęt, zaopatrzenie). - Zmiana doktryny jądrowej to pierwszy krok do otwarcia sobie takiej możliwości - mówi Interii ekspert. Inne zdanie w tej sprawie ma Michał Kacewicz. W jego ocenie sytuacja w obwodzie kurskim nie jest priorytetem dla Kremla i rosyjski Sztab Generalny nie będzie osłabiać swoich sił w Donbasie na rzecz wypchnięcia za wszelką cenę wojsk ukraińskich z terytorium Rosji. Zaangażowanie Ukraińców w obwodzie kurskim uszczupla ich siły na pozostałych odcinkach frontu, a to jest na rękę Rosjanom. - To trochę taka gra "w tchórza": kto pierwszy wymięknie i zrobi to, czego druga strona oczekuje - porównuje Kacewicz. - Stąd nie jest istotne, by za wszelką cenę ich wypchnąć, zwłaszcza za pomocą tak drastycznego środka jak broń jądrowa i precedensu na skalę światową. Sądzę, że gdyby w Moskwie chodził komuś po głowie taki precedens, to nie za tak niską i nieistotną cenę jak wioski w obwodzie kurskim - przewiduje dziennikarz Biełsatu. Układ sił w Europie po wojnie, czyli prawdziwy cel Putina Znacznie bardziej niż przeciwko Ukrainie Kreml chce użyć kwestii zmian w swojej doktrynie nuklearnej przeciwko Zachodowi. To w końcu jeden z nielicznych obszarów, a być może wręcz jedyny, gdzie Rosja ma przewagę nad Zachodem. Nie ma jej w gospodarce, finansach, demografii ani w kwestiach technologii. - Arsenał jądrowy to jedyny taki obszar, więc Kreml gra tą kartą, ile może - uważa dr Tomasz Pawłuszko. Ekspert ds. bezpieczeństwa międzynarodowego przyznaje jednak, że temat szantażu jądrowego będzie angażować i Amerykanów, i Europejczyków. Zwłaszcza zaś społeczeństwa na Starym Kontynencie, które są bardziej pacyfistyczne od amerykańskiego. Nasz rozmówca podkreśla też, że nuklearny szantaż to miecz obosieczny. Z każdą kolejną próbą staje się mniej efektywny i uodparnia Zachód na machanie "nuklearną szabelką" przez Kreml. Już teraz nie odnosi zamierzonego skutku, bo Zachód pomagał, pomaga i zapewne będzie pomagać Ukrainie mimo rosyjskich gróźb. W działaniu Putina nie ma jednak przypadku. Rosyjski dyktator chce osiągnąć kilka rzeczy, a przerażenie Zachodu to tylko jedna z nich. Niekoniecznie najważniejsza w obecnej sytuacji. - To zagranie przyszłościowe i próba poszerzenia konfliktu o kwestię nuklearną, która może przydać się podczas negocjacji pokojowych - zauważa dr Pawłuszko. Michał Kacewicz dodaje: - W przyszłości, kiedy zaczną się rozmowy o zakończeniu wojny, Rosja będzie wysuwała oczekiwania, by wypychać Zachód (NATO) z Europy Środkowo-Wschodniej i Europy w ogóle. Wtedy Kreml nasili oddziaływanie na Europę, że jeśli NATO i potencjał Stanów Zjednoczonych będzie się wzmacniał na Starym Kontynencie, to kosztem będzie rosyjskie zagrożenie nuklearne. W zasadzie to się dzieje już teraz, a zmiany w doktrynach mają ułatwić Kremlowi takie działania.