Wraz z początkiem października 2022 r. Rosjanie rozpoczęli - idąc tropem ich propagandy - "bój o ukraińską energetykę". Polegał on na powtarzalnych, skoordynowanych i masowych uderzeniach lotniczych w elektrownie i sieci przesyłowe - tak, by pozbawić Ukraińców ciepłej wody, gazu, prądu, ogrzewania. W tym kontekście mieści się także zniszczenie tamy w Nowej Kachowce - choć nie użyto tam rakiet czy dronów i nastąpiło to w czerwcu 2023 r., czyli kilkanaście tygodni po zawieszeniu kampanii lotniczej. W każdym z takich ataków - ponawianych średnio co dwa tygodnie - Rosjanie używali 50-60 skrzydlatych pocisków, wspartych kilkunastoma, czasem 20-30 dronami kamikadze. W największym ataku - z 15 listopada 2022 r. - wykorzystali 96 rakiet Ch-101 i Ch-555 i nieznaną liczbę irańskich bezpilotowców Szahid-136. CZYTAJ WIĘCEJ: "Dziedzictwo" rosyjskiej okupacji Próby sparaliżowania ukraińskiej energetyki nie przyniosły oczekiwanych efektów. Dzięki wysokiej skuteczności ukraińskiej obrony przeciwlotniczej wiele rosyjskich ataków spaliło na panewce. Wedle różnych szacunków agresorom udało się porazić od 40 do 60 proc. obiektów odpowiedzialnych za produkcję i przesył energii - jednak duża ich część była na bieżąco remontowana. Skutki nalotów - nawet kilkudniowe blackouty i nocne zaciemnienia - wraz z innymi niedogodnościami towarzyszącymi wojennej codzienności doprowadziły więc "jedynie" do pogorszenia warunków życia. Do złamania woli oporu ukraińskiego społeczeństwa - a taki był nadrzędny cel Moskwy - nie doszło. Kwitnący przemyt Armia rosyjska weszła do wojny z Ukrainą bez należytego zapasu precyzyjnej amunicji. W tym tekście skupiam się na lotniczych pociskach manewrujących, ale dotyczy to całego spektrum "inteligentnych" środków rażenia. Przestawienie gospodarki na tory wojenne niewiele zmieniło. Wedle szacunków ukraińskiego wywiadu, przemysł Rosji wiosną 2023 r. mógł wytwarzać około 70 skrzydlatych pocisków - i był to znaczący wzrost w porównaniu z poprzednimi miesiącami. Doniesienia zachodnich wywiadów z późnego lata potwierdziły te ustalenia. Zwiększenie produkcji raczej nie wchodzi w grę. Rosjanie mogą bez istotnych problemów wytwarzać kolejne korpusy, silniki i głowice bojowe, jednak "sercem" nowoczesnej amunicji są systemy nawigacyjne i celownicze. Stare, analogowe rozwiązania nie gwarantują właściwej precyzji i niezawodności, dlatego tak dużo rosyjskich rakiet używanych w wojnie z Ukrainą - pamiętających jeszcze czasy ZSRR - "gubi się" lub spada przed dotarciem do celu, a jeśli doleci, razi jego okolice. CZYTAJ WIĘCEJ: Zmasowany atak Hamasu. To porażka Żelaznej Kopuły? Rewolucja cybernetyczna - szczególnie związana z nią miniaturyzacja - okazała się niewdzięcznym wyzwaniem najpierw dla sowieckich, a potem dla rosyjskich naukowców. W zbrojeniówce poradzono sobie z tym w duchu niegodnym oficjalnej ideologii - już na etapie projektowym przewidując zastosowanie zachodniej elektroniki. Pozyskiwanej na różne sposoby, od oficjalnych zakupów po nielegalne transakcje, które z nadejściem reżimu sankcyjnego - "delikatnego" po 2014 r. i ostrego po zeszłorocznej inwazji - stały się dużo trudniejsze do przeprowadzenia. A bez "elektro-wsadu" ani rusz. Przemyt, choć kwitnie, znacząco rozwinąć skrzydeł rosyjskiej zbrojeniówce nie pozwala. Kumulacja szkód Produkcja 70 pocisków na miesiąc nie zapewni skutecznej kampanii rakietowej, zwłaszcza w obliczu rosnącej wydajności ukraińskiej obrony powietrznej, od jesieni 2022 r. zasilanej zachodnimi systemami. Dość wspomnieć, że z tych 70 rakiet zaledwie kilkanaście ma szanse dolecieć do celu. A przecież przy jednorazowym użyciu mniejszej liczby pocisków trafień będzie jeszcze mniej. Skutek tych uwarunkowań jest taki, że Rosjanie chomikują amunicję. Przygotowują się na "sezon nalotów" tak, by wejść w niego z przytupem. Im więcej pocisków znajdzie się w ukraińskiej przestrzeni powietrznej, tym więcej się przebije. Jeśli uda się przeprowadzić ataki raz za razem, możliwy będzie efekt kumulacji - takiego nagromadzenia szkód, że Ukraińcy nie zdołają przeprowadzić szybkich napraw (dwutygodniowe interwały dawały im taką sposobność). Ta kalkulacja - wymuszona obiektywnymi czynnikami - to moim zdaniem najważniejszy powód wstrzemięźliwości Rosjan. Nie jest nim w każdym razie rzekoma wysoka niesprawność samolotów strategicznych Tu-95 i Tu-160, nośników wspomnianych rakiet. Jakość rosyjskiej flotylli bombowej pozostawia wiele do życzenia, ale 30-40 sprawnych maszyn, zdolnych ponieść 100-160 pocisków jednocześnie, Moskwa jest w stanie wystawić. CZYTAJ WIĘCEJ: Wojna, "której nie ma". Przespałem syreny alarmowe - jak reszta miasta Czynnikiem nie bez znaczenia pozostaje też pogoda. By ataki przyniosły odpowiedni skutek (nomen omen "mrożący"), musi być zimno. Ten rok jest najcieplejszy w historii pomiarów - można by rzec, na złość rosyjskim planistom. Ale i oni nie są w ciemię bici - o czym często zapominamy, bagatelizując Rosjan. Moskale już od wielu tygodni - przede wszystkim przy użyciu dużo tańszych od rakiet dronów kamikadze - testują możliwości ukraińskiej OPL. Zbierają dane m.in. na temat jej rozmieszczenia czy szybkości reakcji. Towarzyszy temu wzmożona produkcja bezzałogowców, które - wiele na to wskazuje - mają w nadchodzącej kampanii nie być już tylko uzupełnieniem dla rakiet, ale "pełnoprawnym" środkiem bojowym. A kto wie, może nawet nadrzędnym rodzajem wykorzystywanej amunicji. Co gorsza, nie będą to zawodne irańskie Szahidy (które ukraińska OPL nauczyła się niszczyć ze skutecznością przekraczającą 90 proc.). Na bazie perskiego produktu Rosjanie opracowali własnego drona, znanego pod roboczą nazwą Italmas. Użyty w ostatnich dniach w Ukrainie, okazał się dużo bardziej wymagającym "przeciwnikiem". Co na to Ukraińcy? Gromadzą sprzęt niezbędny do odbudowy zniszczonej infrastruktury, zapasy generatorów, paliwa, kompletują ekipy energetyków. W mediach zaczęła się kampania promująca oszczędzanie energii. A nad stacjami przesyłowymi pojawiły się gigantyczne siatki, jak ta ze zdjęcia (jeszcze niekompletna). Rakiet one nie zatrzymają, ale drony już owszem... Marcin Ogdowski