Kiedy wpisujemy w Google frazę "boję się", wyszukiwarka od razu podpowiada: "wojny". Dziś nie ma chyba nikogo, kto nie kładłby się do łóżka z obawą, co przyniesie ranek i nie zaczynał dnia od sprawdzenia, co w nocy zbombardowano i czy Kijów wciąż pozostaje niezdobyty. Według sondażu Instytutu Badań Rynkowych i Społecznych IBRiS przeprowadzonego na zlecenie "Rzeczpospolitej" kilka dni po rosyjskiej agresji na Ukrainę, 78 proc. badanych przyznało, że myśląc o wojnie Rosja - Ukraina, czuje lęk. W dziesięciostopniowej skali siły tego odczucia, ponad 42 proc. zaznaczyło dziesiątkę. Pozostali ocenili swój strach na osiem i dziewięć. - Przeszliśmy z jednej plagi w drugą i, jak to w życiu bywa, doceniamy to co mieliśmy, dopiero wtedy, kiedy to utracimy - ocenia dr Ewa Jarczewska-Gerc, psycholog z Uniwersytetu SWPS. I dodaje: - Sęk w tym, że jeszcze przed pandemią wyniki badań psychologicznych pokazywały, że ludzie i tak nie byli szczęśliwi, mimo że było relatywie bezkryzysowo. Dziś za bezkryzysowością możemy tylko zatęsknić. "Nie jem, nie śpię, nie umiem myśleć o niczym innym". Sparaliżowani strachem To, że się boimy, zdaniem naszych rozmówczyń, wbrew pozorom jest czymś bardzo dobrym. - Strach jest czymś naturalnym, a sytuacja, w której się znaleźliśmy, adekwatna do tego, żeby czuć lęk. Wszelkie formy pozbycia się go czy zaprzeczenia temu, że się boimy, mogą sprawić, że za chwilę doświadczymy tego strachu ze zdwojoną siłą - przestrzega dr Ewa Jarczewska-Gerc, psycholog z Uniwersytetu SWPS. Psychoterapeutka Joanna Godecka zwraca jednak uwagę, że czym innym jest odczuwanie lęku, a czym innym niekończące się w nim trwanie. - Przewlekły stres działa na nas negatywnie na bardzo różnych płaszczyznach. Psychicznie jesteśmy rozedrgani, chaotyczni, nie umiemy się na niczym skoncentrować, ale "siadamy" też fizycznie. Zalany kortyzolem i adrenaliną organizm przestaje sobie radzić z codziennym funkcjonowaniem. Nie jemy, nie śpimy, czujemy się sparaliżowani - tłumaczy Joanna Godecka, psychoterapeutka. "Patrzę na moje córki i płaczę po kątach" - To historia o mnie - przyznaje pani Aneta. Ma 35 lat, męża, dwie córki. Chociaż mieszka jakieś 200 km od granicy, od tygodnia ma wrażenie, jakby była w samym środku walk. Nie jest łatwo namówić ją na rozmowę. - Nie umiem się na niczym skupić. Nie mogę jeść, budzę się w nocy. Mam problem z tym, żeby ugotować dzieciom obiad. Patrzę na moje córki i płaczę po kątach. Oglądam obrazy zbombardowanych bloków i pierwszy raz w życiu czuję taki strach, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyłam - dodaje kobieta. Nie ona jedna. Scrollując media społecznościowe, mamy czasem wrażenie, że strach zdominował wszystko. Ekspertki podkreślają, że wojny nie wyłączymy. Permanentne myślenie o niej już tak. - Absolutnie nie można odwracać wzroku od tego dramatu, który się dzieje na Ukrainie, ale nie można też się nim karmić i cały dzień skupiać się tylko na tych treściach. Musimy dać sobie chociażby jakieś przedziały czasowe, kiedy się tym zajmujemy. A poza nimi zająć się swoim życiem. Ono wciąż trwa - mówi dr Ewa Jarczewska-Gerc. To, że nie możemy się dać zdominować lękowi, jest oczywiste także dla Joanny Godeckiej. - Powinniśmy się nauczyć zmienić wzorzec reagowania i aktywować zaufanie do siebie. Jeśli mam do siebie zaufanie, to w sytuacji kryzysu, mobilizuję wszystkie pozytywne siły, które pozwalają mi dokonać ważnych rzeczy. Gdyby osoby walczące teraz na Ukrainie, pozwoliły się zdominować lękowi i powiedziały sobie: "No to już po nas, koniec, katastrofa" to już dawno by się poddały. A jednak walczą - wskazuje psychoterapeutka. Jedni jadą na granicę, drudzy biegną do bankomatu Rzeczywistość pokazuje, że strach detonuje w nas różne zachowania, a sposoby radzenia sobie z nim są skrajne. - Jedni przekuwają lęk w działanie, organizują niezbędne rzeczy, jadą na granicę. Inni nie angażują się osobiście, ale wpłacają pieniądze na zbiórki, udostępniają informacje o tym, jak można pomóc. To ich sposób na radzenie sobie z bezradnością. Pomagając, mają poczucie sprawczości - mówi dr Ewa Jarczewska-Gerc. I tą sprawczością oswajają swój lęk. Ilość prowadzonych od czwartku akcji pomocowych pokazuje, że ta grupa jest zdecydowanie liczna. - Ale są też ci, którzy wybrali ścieżkę lęku, a czasem wręcz paniki. To oni pobiegli do bankomatów, wypłacić wszystko co mieli i tankowali paliwo na potęgę. Jedyne co wywołali, to chaos i być może kłopoty dla wielu innych osób, które tego dnia potrzebowały wypłacić drobniejsze kwoty lub złowrogo świeciła im się w aucie rezerwa - mówi Joanna Godecka. Pani Aneta przyznaje: - Nie poszłam wybrać pieniędzy, ale paliwo zatankować pojechałam. Patrząc na obrazki uchodźców, rozmawiałam z mężem o tym, czy nie spakować walizki z ciepłymi rzeczami, na wypadek gdyby trzeba było uciekać. Kiedy pytam dokąd, wzrusza ramionami. - Nie wiem. Gdziekolwiek. Jeśli w ogóle człowiek zdąży. Przecież tam jest broń jądrowa. To się nie może dobrze skończyć - odpowiada. - Są ludzie, którzy tworzą czarne scenariusze i oni nie potrzebują wojny, żeby we wszystkim widzieć koniec świata i dramat. Takie osoby mają teraz świetną okazję do tego, żeby te scenariusze śnić. Co wcale nie znaczy, że one mają sens. Im bardziej będziemy wchodzić w stan zagrożenia, lęku i paniki, tym trudniej będzie nam wrócić do rzeczywistości - mówi Joanna Godecka. Życie w cieniu wojny. Wyrzuty sumienia o potrzebę normalności Eksperci nie mają wątpliwości, że stresy, których doświadczamy, mocno się na nas odbiją. Znalezienie wolnego terminu u dobrego psychologa dziś graniczy z cudem. A potrzeba normalności jest w nas ogromna. - Niedawno robiłam live na Instagramie i dostałam takie pytanie: czy jeżeli ja teraz pojadę na wakacje, bo mam na tydzień wykupiony urlop, to jak ja sobie poradzę z wyrzutami sumienia, że tam ludzie giną, a ja się relaksuję. My potrzebujemy tej normalności, ale nie chcemy dać sobie czasami do niej prawa, zakładając, że będzie ona zdradą w stosunku do ludzi, którzy teraz cierpią. "Oni siedzą w piwnicy, a ja leżę i piję drinka z parasolką" - opowiada Joanna Godecka. I od razu tłumaczy: - A to nie tak. Wiele zależy od tego, jakie mamy refleksje. Bo to, że ja sobie usiądę na leżaku, to nie jest jakieś przewinienie. Ważne jakie ja będę miała myśli i uczucia. Jeżeli nakupuję sobie na te wakacje mnóstwo jakieś bezużytecznych rzeczy, lakierów do paznokci, sukienek, butów i tak dalej, no to może rzeczywiście jest to próżność i pustota, bo mogłabym te pieniądze spożytkować na coś dobrego dla innych ludzi. Ale jeśli po prostu naładuję swe baterie po to, by po powrocie komuś pomóc, to wczasy zbrodnią nie są - mówi psychoterapeutka. "Nie pozwólmy się rozmontować psychicznie" Da się żyć na dłuższą metę z widmem toczącej się obok nas wojny? - Człowiek ma niesamowite zdolności adaptacyjne, tylko ta adaptacja ma swój koszt. Po jakimś czasie przejdziemy nad tym bardziej do porządku dziennego, natomiast przestalibyśmy być ludźmi, gdyby zupełnie przestało nas to poruszać - dodaje dr Ewa Jarczewska-Gerc. I na koniec zwraca uwagę, na to, na czym powinniśmy się skupić się najmocniej: - Nie mamy wpływu ani na to, co się dzieje, ani w jakim kierunku to pójdzie. Ale musimy pamiętać, że w jedności siła. Nie możemy w tej chwili spowodować, że nam się to wszystko porozpada. Bo to jest intencja okupanta: żeby to wszystko zburzyć. Nie dajmy się jego woli. Nie pozwólmy się rozmontować psychicznie - apeluje.