Wzrost cen paliw obserwowaliśmy już w ubiegłym roku, jednak ostatnie wydarzenia przy wschodniej granicy Polski powodują, że w minionym tygodniu doszło do kolejnego skoku cenowego. Analitycy przestrzegają, że przebijająca 6 zł za litr kwota to jeszcze nie koniec. Prognozy mówią nawet o przekroczeniu kolejnej bariery w postaci 7 zł za litr. Na coraz trudniejszą sytuację w tym zakresie uwagę zwrócił Stanisław Żerko - historyk, niemcoznawca, profesor nauk humanistycznych. We wpisie z 6 marca wskazał, że "benzyna już po 6,50 zł". Z odpowiedzią pospieszył mu ambasador Polski w Kijowie Bartosz Cichocki. "Ale jest" - odparł krótko, zestawiając sytuację w Polsce z tym, co dzieje się w Ukrainie. Bartosz Cichocki nie opuścił placówki w Kijowie Ukraina zmaga się bowiem z serią dramatycznych wydarzeń. Wojnie wywołanej przez Władimira Putina towarzyszą również liczne niedobory, także w postaci paliwa. Ambasador Polski Bartosz Cichocki nie opuścił Ukrainy w momencie wybuchu wojny i wciąż przebywa w atakowanym przez rosyjskie wojska Kijowie. Cichocki jest jednym z ostatnich dyplomatów w stolicy Ukrainy. Pomimo szansy na wyjazd, postanowił pozostać na miejscu, by koordynować pomoc oraz dbać o przekazywanie aktualnych informacji o sytuacji w Kijowie. Nie uszło to uwadze zachodnich mediów. - Czujemy się bardzo dobrze, bronieni przez najdzielniejszych żołnierzy w Europie. Nie sądzę, żeby Rosjanie byli w stanie tutaj (do Kijowa - przyp. red.) wejść (...) To jest być może ich plan, ale nie sądzę, że im się uda. Będąc wewnątrz, bardziej się martwię o weekendowy wynik Legii Warszawa niż o moje bezpieczeństwo - komentował swoją decyzję Cichocki w rozmowie z RMF FM. Pozostanie Cichockiego to ewenement, ponieważ większość zagranicznych dyplomatów opuściła ambasady już na początku konfliktu. Według polskiego ambasadora w Ukrainie zostało kilku dyplomatów z Afryki, Chorwacji i Białorusi oraz nuncjusz apostolski.