Dla lwowian to pierwsza spokojna noc od początku tygodnia. Zarówno poniedziałek, jak i wtorek upłynął tu pod znakiem alarmów przeciwlotniczych. Ich dźwięk zatrzymał mieszkańców w drodze do pracy, a uczniów w szkołach. - Szłam do pracy i nagle usłyszałam alarm. Wściekłam się, bo pracuję w turystyce. Wiem, że Putin robi to specjalnie. Po wojnie wszystkie wycieczki zostały wstrzymane. Miasto, które żyło kiedyś z turystyki, na kilka miesięcy zostało zatrzymane. Gdy wszystko zaczęło wracać do normy, pojawiali się pierwsi turyści, on znowu to zrobił. Po raz kolejny przez kilka miesięcy goście będą omijać nas szerokim łukiem - mówi mi 30-letnia Julia, którą spotkałam przy alei Wolności (prospekt Swobody) we Lwowie. W podobnych okolicznościach alarmy zatrzymały Daniela: - Szedłem w poniedziałek do pracy, na poranną zmianę. Nagle słyszę znajome wycie. Jesteśmy wkurzeni, bo to kolejny raz, gdy Rosjanie dezorganizują nam życie. Alarm trwał kilka godzin. Mówili, że to dlatego, że rakiety leciały od morza, więc miały trochę kilometrów do pokonania. Dodatkowo było ich kilka. On chce nas w ten sposób zmęczyć i osłabić. I wszędzie ciemność... Ataki na Lwów spowodowały przerwy w dostawach prądu w wielu częściach miasta. W związku z tym większość sklepów, restauracji i budynków administracji była nieczynna. - To się tak tylko wydaje, że jak nie ma prądu, to po prostu nie zapalisz światła. Stanęło całe miasto. Nie kupisz chleba, bo nie nabiją go na elektryczną kasę. Nie zatankujesz samochodu, bo potrzebny jest prąd. W autobusach nic się nie wyświetla, jak już oczywiście zaczną jeździć - mówi mi kobieta, która w czasie alarmów była w domu. Jednak brak prądu ma też wymiar psychologiczny: - Siedzisz przy tych świeczkach, w ciemności to wzmaga strach. Przypominasz sobie te wszystkie historie, które o wojnie opowiadały babcie. To nic przyjemnego. Nie możesz naładować telefonu, więc kontakt ze światem jest ograniczony, to tylko potęguje lęk. Mamy dość tej wojny i Rosjan - mówi Julia. 60-letni Daniel, który pracuje w sklepie, mówi tak: - Myślę, że Putin wie, co robi. Atakami na elektrociepłownie chce nas pozbawić poczucia kontroli. Przekonać, że nasze władze nie radzą sobie z sytuacją. Tymczasem naprawy poszły bardzo sprawnie. Dziś już wszystko działa. Plan Putina się nie powiódł. Znowu przerwa w szkole Wielu uczniów alarmy przeciwlotnicze zatrzymały w szkołach. - W poniedziałek dzieci siedziały w schronach. Była jeszcze wtedy nadzieja, że kolejny dzień będzie spokojny. Tak się nie stało. We wtorek spadły kolejne rakiety, więc zdecydowano, że nie ma sensu trzymać dzieci w placówkach. Mają uczyć się z domu - wyjaśnia Katarzyna. To nie pierwszy raz, gdy uczniowie zostali odesłani na zdalne lekcje. - Najpierw była pandemia, później wybuchła wojna. Młodzi cały czas są na zdalnej edukacji. Nic w tym dobrego, bo nie widzą swoich rówieśników, nauczycieli. Tak powstają coraz większe zaległości - dodaje Katarzyna. A to nie jedyny problem z przerywanym systemem edukacji. - Gdy dzieci zostają w domu, to rodzice też muszą. To dezorganizuje całe życie. Nie rozumiem tych Rosjan. Chcieli bić się o wschód, to się biją, ale dlaczego paraliżują życie całego kraju. Cywile nie są tu niczemu winni - mówi widocznie zdenerwowana Julia. Jaka będzie kolejna noc? To pytanie zadawało sobie wczoraj wielu lwowian, dziś zadają je po raz kolejny. - Putin jest nieobliczany. Bałam się, że ten pokaz sił potrwa dłużej. Nigdy nie wiadomo, czy rakieta spadnie w nocy, czy w dzień. Nie wiadomo też, czy trafi tam, gdzie miała trafić zgodnie z planem. Dlatego przed zaśnięciem modlę się, żeby wszystko, co złe, ominęło mój dom. Karolina Olejak, Lwów