Od której strony nie spojrzeć na przyjazd Bidena do Kijowa, jego symbolika jest uderzająca. Ma miejsce dzień przed planowanym wystąpieniem Putina, w którym rosyjski dyktator podsumuje pierwszy rok inwazji na Ukrainę zwanej przez Kreml dla niepoznaki "operacją specjalną". To również pierwsza wizyta amerykańskiego prezydenta w Ukrainie od momentu najechania tego kraju przez Rosję. Biden pojawił się też w Kijowie zaledwie cztery dni przed pierwszą rocznicą rosyjskiej inwazji. Wreszcie, odwiedził Ukrainę w momencie, gdy coraz więcej państw szeroko rozumianego Zachodu otwarcie mówi o konieczności rozpoczęcia rozmów pokojowych i zakończenia wojny albo ociąga się z wymierną pomocą Ukrainie. Po pierwsze: NATO Wizyta Bidena w Kijowie ma niebagatelne znaczenie dla jedności i wiarygodności Zachodu, w szczególności NATO. Dopiero co w Sojuszu trwała półoficjalna próba sił przy okazji przekazania Ukrainie niemieckich czołgów Leopard. Berlin mocno opierał się zarówno przed przekazaniem swoich maszyn Ukraińcom, jak również przed wydaniem zgody innym krajom NATO użytkującym Leopardy na przekazaniem Kijowowi maszyn będących w ich dyspozycji. Rząd kanclerza Olafa Scholza czekał, aż Amerykanie jako pierwsi przekażą Ukrainie swoje czołgi M1 Abrams, żeby mieć "podkładkę" chroniącą ich przed zarzutami Rosji, że wychodzą przed szereg i dążą do eskalacji wojny. Ostatecznie wszystko skończyło się dobrze, ale tylko dzięki interwencji Waszyngtonu. Niemniej, mimo happy endu pozostał niesmak i wrażenie, że po niemal roku wojny w Ukrainie nie wszyscy w NATO chcą iść w tym samym kierunku. NATO ma też jeszcze jeden poważny problem związany z rosyjską inwazją na Ukrainę. Chodzi o rozszerzenie Sojuszu o Finlandię i Szwecję. Wszystko powinno być już przesądzone, ale nie jest, ponieważ Turcja blokuje akcesję Szwecji. Administracja prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana wykorzystuje tę sprawę na użytek wewnętrzny przed zaplanowanymi na wiosnę wyborami. Zgody na akcesję Finlandii i Szwecji nie przegłosował też jeszcze parlament węgierski. Tu zdziwienie jest mniejsze, bowiem premier Viktor Orbán od początku wojny w Ukrainie konsekwentnie stawia na Rosję - jej zwycięstwo albo przynajmniej utrzymanie status quo. - Orbán liczy, że w nowym ładzie geopolitycznym, który wyłoni się po wojnie, Węgry będą mieć zupełnie inną, dużo ważniejszą, rolę jako to państwo, które do końca dbało o relacje z Rosją nawet kosztem swoich relacji z UE i partnerami unijnymi - tłumaczył na łamach Interii dr Dominik Héjj, politolog i ekspert od węgierskiej sceny politycznej. O ile postawa Węgier w kontekście wojny jest niezmienna od początku konfliktu, o tyle kilka czołowych państw NATO - Francja, Niemcy czy Włochy - wielokrotnie kluczyło w tej sprawie. Deklarowanie poparcia dla napadniętego kraju przeplatało się z niespełnionymi bądź spełnionymi tylko częściowo obietnicami pomocy, a także dawaniem jasnych sygnałów, że kolejne państwa Zachodu z otwartymi ramionami przyjęłyby zakończenie wojny, nawet za cenę koncesji terytorialnych Ukrainy. Po drugie: Rosja Pojawienie się amerykańskiego prezydenta w stolicy Ukrainy to czytelny sygnał dla Kremla, że Zachód stoi murem za Wołodymyrem Zełenskim i jego administracją. I będzie stać w przyszłości. Nawet, jeśli czasami można zauważyć różnice zdań czy nawet interesów państw członkowskich Sojuszu, to co do pryncypiów panuje zgoda - Ukrainy nie można odpuścić. Obecność prezydenta Bidena, najpotężniejszego polityka na świecie, w Kijowie ma to potwierdzać i gwarantować. Potwierdza to również jego krótki, acz wymowny, wpis na Twitterze: "Rok później. Kijów stoi, Ukraina stoi, demokracja stoi. I Ameryka - oraz cały świat - stoi przy Ukrainie". To wszystko wydarzyło się ledwie dzień przed zaplanowanym wystąpieniem prezydenta Putina, który również zamierza podsumować rok działań wojennych i obwieścić plany Kremla na kolejne miesiące. Tajemnicą poliszynela jest, że Rosja nadal myśli o zajęciu całej Ukrainy, a umożliwić ma to planowana na wiosnę potężna ofensywa. Zachód, ze szczególnym uwzględnieniem Stanów Zjednoczonych, ma tego świadomość. Waszyngton doskonale wie, że trwa wyścig z czasem, w którym Ukraina i Rosja walczą o zyskanie jak największej przewagi przed rozpoczęciem faktycznych rozmów pokojowych. Wizyta Bidena w Kijowie to znak, że Zachodowi nie wolno teraz odpuszczać. Wszystkie ręce na pokład. Ameryka przebiła piłeczkę na rosyjską stronę boiska. Teraz Putin w swojej odezwie do narodu będzie musiał uwzględnić i skomentować pojawienie się Bidena w Ukrainie. Na razie strona rosyjska zdobyła się tylko na kilka prześmiewczych komentarzy czołowych kremlowskich propagandystów i chaotyczny wpis byłego Dmitrja Miedwiediewa na Telegramie. W swoim wystąpieniu Putin z pewnością powie, że wizyta Bidena w Kijowie to niezbity dowód na to, co Kreml powtarza od dawna: że Rosja walczy nie z Ukrainą, ale z NATO i całym Zachodem, że walczy o przeżycie. Czego jednak Putin i kremlowska propaganda nie wymyślą, będą mieć świadomość, że poparcie Zachodu dla Ukrainy trwa niezmiennie. Po trzecie: Biden W całej eskapadzie Bidena do Kijowa dużo jest też polityki i politycznego PR-u. Demokraci są coraz ostrzej krytykowani przez republikanów za idącą w dziesiątki miliardów dolarów pomoc finansową i wojskową dla Ukrainy. Sam Biden obrywa też od Donalda Trumpa, który sposobi się do ponownej walki o fotel prezydencki, jeździ po kraju, mobilizuje swoich sympatyków i nie marnuje okazji, byle tylko uderzyć w administrację Białego Domu. Wśród fundamentalnych zarzutów wobec Bidena są te o starości, nieporadności, braku inicjatywy, braku autorytetu. Tymczasem amerykański prezydent w najlepszy możliwy sposób pokazał właśnie opinii publicznej, że to on jest samcem alfa w NATO i na Zachodzie, przywódcą wolnego świata i jedynym, który może powstrzymać imperialne zapędy putinowskiej Rosji. Po czwarte: Ukraina Podczas kilku godzin w Kijowie prezydent Biden zapewnił o nowym wsparciu dla Ukrainy - opiewającej na ponad pół miliarda dolarów pomocy wojskowej (amunicja artyleryjska, pociski Javelin czy amunicja do systemów rakietowych HIMARS) oraz nowego pakietu zachodnich sankcji na Rosję. Na konferencji prasowej po rozmowie obu przywódców prezydent Zełenski przekazał też, że rozmawiali również o "broni dalekiego zasięgu i broni, która może być dostarczona Ukrainie, nawet jeśli nie była dostarczana wcześniej". Czas pokaże, czy chodzi o większą ilość typowej broni ofensywnej, o którą Kijów prosi od dawna. Jeśli tak, to dopiero wówczas będziemy mogli mówić o przełomie we wsparciu dla Ukrainy. Wizyta Bidena była nieoceniona politycznie i symbolicznie, ale historii świata ani nawet tej wojny nie zmienia. Przynajmniej na razie. Nie zapowiedź dozbrojenia czy nałożenia nowych sankcji na Kreml była jednak najważniejsza w kontekście wizyty Bidena z punktu widzenia Ukrainy. Dużo ważniejszy był przekaz płynący z niej do Kremla - że Zachód nie zmęczył się wojną, nie dał podzielić się Kremlowi i, przede wszystkim, nie zamierza pozostawić Ukrainy samej sobie. Wręcz przeciwnie, dołoży wszelkich starań, żeby to Ukraina zyskała jak największą przewagę taktyczną na froncie, zanim rozpoczną się rozmowy pokojowe. - Putin myślał, że Ukraina jest słaba, a Zachód podzielony. Myślał, że może nas przeczekać. Nie sądzę, żeby nadal tak myślał. Był w całkowitym błędzie. Rok później dowody są właśnie tutaj, w tej sali. Stoimy w niej wspólnie - podkreślił Biden.