Prokremlowska agencja RIA Nowosti przekazała, że w sobotni wieczór do mińskiego MSZ wezwano ambasadora Ukrainy Igora Kizima. Łukaszenkowscy dyplomaci wręczyli mu notę, w której stwierdzili, że Kijów planuje uderzyć na Białoruś i w związku z tym protestują. Ukraiński rząd nazwał te oskarżenia "insynuacjami", a wręczenie noty - "rosyjską prowokacją". Łukaszenka twierdził, że nie bierze udziału w wojnie. "Zmienił" zdanie RIA Nowosti - aby uwiarygodnić rzekome zagrożenie ze strony Kijowa - przytoczyła wypowiedź Alaksandra Łukaszenki z początku października. Dyktator stwierdził wówczas, że Kijów organizuje "prowokacje na granicy" i ściąga tam kilkanaście tysięcy żołnierzy. Łukaszenka po miesiącach zaprzeczania, że jego kraj nie uczestniczy w agresji na Ukrainę, przyznał niedawno, że Białoruś bierze jednak udział w "specjalnej operacji wojskowej", jak wojnę nazywa Kreml. - Nie ukrywamy tego. Ale nikogo nie zabijamy. Nie wysyłamy nigdzie swojej armii, nie naruszamy swoich zobowiązań. Nie chcemy dopuścić do rozszerzenia się konfliktu na nasze terytorium - przekonywał przywódca mińskiego reżimu. Niemal od początku wojny Białoruś udostępnia swoje ziemie Rosjanom. Ci drudzy prowadzą stamtąd ostrzały, a także korzystają z lotnisk. Działania Łukaszenki próbowano sabotować - zasłużyli się w tym między innymi kolejarze, uniemożliwiając kursowanie pociągom ze sprzętem wojskowym wysłanym przez Kreml.