Magdalena Raducha, Interia: 23 lutego 2022 roku razem z premierem Mateuszem Morawieckim zapowiadał pan, że od marca większość restrykcji covidowych zostanie odwołana. Dzień po tej konferencji prasowej Rosja zaatakowała Ukrainę. Adam Niedzielski, minister zdrowia: - Styczeń i luty to były miesiące, w których faktycznie mieliśmy poczucie, że wychodzimy na prostą w walce z koronawirusem. Myśleliśmy, że to, co stanowiło ogromne obciążenie dla systemu opieki zdrowotnej, powoli zaczyna się kończyć i będziemy mogli zajmować się pracą w normalnym trybie. Wybuch wojny zniweczył poniekąd ten plan. Jaka była pierwsza reakcja ze strony Ministerstwa Zdrowia? - Te pierwsze dni to przede wszystkim kwestia zabezpieczenia medycznego na granicy, bo zanim zaczęliśmy analizować, ilu rannych może trafić do polskich szpitali, obserwowaliśmy tłumy uchodźców na przejściach granicznych. Ratownicy medyczni, pielęgniarki i lekarze pojawili się zarówno na granicy, jak i w punktach recepcyjnych. W organizacji punktów na miejscu pomagał również sanepid. Mieliśmy zorganizowane zabezpieczenie punktów recepcyjnych przez stacje pogotowia i szpitale oraz Lotnicze Pogotowie Ratunkowe. Tworzyliśmy też swego rodzaju miniapteki, aby ludzie przyjeżdżający do Polski mieli leki do kontynuowania swojego leczenia. Angażowaliśmy się w transport różnych wyrobów i leków już do samej Ukrainy. Z granicy i punktów recepcyjnych uchodźcy przemieszczali się dalej. To wtedy zaczęli też szukać pomocy u lekarzy rodzinnych. Pamiętam, że na początku lekarze nie wiedzieli, jak do tego podejść, bo nie było jeszcze żadnych przepisów regulujących tę kwestię. Mimo to decydowali się traktować obywateli Ukrainy jak naszych. - Rzeczywiście wojna zrodziła wymóg pilnej zmiany przepisów, byśmy mogli leczyć ludzi uciekających przed rosyjskim agresorem. Skróciliśmy okres procedowania przepisów do minimum, ale oczywiście nie dało się tego zrobić w dzień czy dwa dni. Wydaliśmy więc oficjalny komunikat, że nowe prawo pozwalające leczyć uchodźców w ramach kontraktu z NFZ będzie działać wstecz od momentu wybuchu wojny. Ale i tak nie było zbyt dużo ludzi, którzy zastanawialiby się, czy ktoś im zwróci za leczenie czy nie. Traktowano to jako pewnik. Była duża spontaniczność i zaangażowanie całego środowiska medycznego. To było o tyle zaskakujące, że poprzedzone dość dużym zmęczeniem czy wręcz wyeksploatowaniem pandemią. Lekarze zareagowali jednak natychmiast. "Było wiele znaków zapytania" A jakie rozwiązania prawne - te obowiązujące też wstecz - udało się wprowadzić? Co zyskali uchodźcy w obszarze ochrony zdrowia? - Specustawa, którą wprowadziliśmy w dwa tygodnie od wybuchu wojny, w wielu aspektach zrównała status uchodźców z obywatelami polskimi. Po gehennie, którą przeszli, po traumie psychicznej, musieliśmy dać im gwarancje bezpieczeństwa na wielu polach w tym polu zdrowotnym. Chcieliśmy, aby mieli jak najpełniejszy dostęp do świadczeń medycznych, refundacji leków i zaopatrzenia w wyroby medyczne. Z lekami był pewien problem. Część lekarzy wypisywała uchodźcom z Ukrainy recepty ze stuprocentową odpłatnością mimo obowiązującej specustawy. Bez dokumentacji medycznej, której nasi sąsiedzi ze sobą nie mieli, nie mogli potwierdzić, że chorują przewlekle i przyznać leku ze zniżką. Bali się kontroli NFZ. - W początkowym okresie na pewno było wiele znaków zapytania. To nie było tak, że od razu mieliśmy gotowe rozwiązania i gotową konstrukcję, którą nałożyliśmy na system i wszystko zadziałało perfekcyjnie. To jest pierwsza pełnoskalowa wojna przy naszych granicach, która oznaczała wielomilionową migrację. Wskazywaliśmy, żeby medycy nie bali się jakichkolwiek kontroli. Wszędzie w tym systemie działają ludzie i każdy rozumiał nagłą sytuację, z którą mieliśmy do czynienia. Pamiętajmy też, że działa również system zapomóg na poziomie samorządów, który mógł wesprzeć i wspierał wszelkie kłopotliwe sytuacje, w tym te związane z zakupem kosztownych leków. Ale problem dokumentacji medycznej pozostaje. Czy zostanie on rozwiązany? - W tej chwili pracujemy nad tym, aby elektroniczna wersja tej dokumentacji z Ukrainy została udostępniona do polskiego systemu. To są bardzo zaawansowane prace i myślę, że w ciągu kilku miesięcy będziemy już mieli jej swobodny przepływ. I lekarze nie będą mieć wątpliwości co do historii choroby pacjentów. A pomoc psychologiczna? W końcu wielu uchodźców trafiało do nas z ogromną traumą. - Wykonaliśmy ruch dopuszczający psychologów wykształconych w Ukrainie, którzy mają kilkuletnie doświadczenie w praktyce wykonywania tego zawodu, do pracy w Polsce jak każdy inny psycholog. To daje na pewno duży komfort, bo w przypadku psychologa trudno przeskoczyć barierę językową. Polski psycholog nie mógłby pracować z osobą znającą jedynie język ukraiński na takim samym poziomie jak psycholog ukraiński. W przypadku innych świadczeń ta bariera językowa też była często nie do przeskoczenia. U lekarza pierwszego kontaktu czy w szpitalach. - Wyszliśmy temu naprzeciw i przygotowaliśmy specjalną aplikację LikarPL, która jest elementem systemu gabinetowego. Może być wykorzystywana zarówno do bieżącej rozmowy, jak i tłumaczenia dokumentacji. W języku ukraińskim działa też infolinia dla pacjentów obsługiwana przez NFZ oraz Teleplatforma Pierwszego Kontaktu dostępna poza godzinami pracy podstawowej opieki zdrowotnej. 320 tys. uchodźców z Ukrainy skorzystało z pomocy lekarzy Ilu uchodźców z tego korzysta? - Obecnie z Teleplatformy Pierwszego Kontaktu około 600 osób dziennie. Być może jest to związane z sezonem infekcyjnym, bo do końca grudnia było to 300-400 osób dziennie. Ukraina jest jednym ze słabiej wyszczepionych krajów w Europie. I dotyczy to nie tylko koronawirusa, ale i innych szczepień obowiązkowych. W Polsce też dużego zainteresowania szczepieniami ze strony uchodźców nie ma. - Jeżeli chodzi o COVID-19, to my od początku oferowaliśmy możliwość szczepienia w punktach recepcyjnych. Nie cieszyło się to niestety powodzeniem. Co do szczepień obowiązkowych dzieci to obowiązuje zasada, że jeśli dziecko jest urodzone w Polsce, a mamy ich już blisko 4 tysiące, to musi być szczepione zgodnie z kalendarzem szczepień tak jak każde polskie dziecko. Dzieci z Ukrainy, które przyjechały do Polski po trzech miesiącach pobytu, niezależnie od wieku wchodzą w obowiązek szczepienny. Na poziomach podstawowej opieki zdrowotnej te szczepienia są realizowane. Ilu uchodźców z Ukrainy od początku wojny przeszło przez nasz system ochrony zdrowia? - W granicach 320 tysięcy, z czego 236 tys. skorzystało z podstawowej opieki zdrowotnej, 75 tys. z opieki specjalistycznej, a 40 tys. osób otrzymało pomoc w polskich szpitalach. Te dane się oczywiście nie sumują, bo w części mogą dotyczyć tych samych osób. Warto w tym miejscu dodać, że część pacjentów m.in. z typowo wojennymi urazami ewakuowaliśmy z Ukrainy specjalnym pociągiem medycznym. Wykonaliśmy 11 transportów - siedem cywilnych na łącznie 600 osób oraz cztery transporty żołnierzy ze 150 rannymi. Ci pacjenci byli leczeni również przez ukraińskich medyków? - Z pewnością. Przybyło nam w ostatnim czasie aż 4,3 tys. lekarzy, w tym 2300 z samej Ukrainy. Mamy też tysiąc nowych pielęgniarek z Ukrainy i 30 ratowników medycznych. A to nie koniec, bo część wniosków jest w trakcie rozpatrywania. Pojawiło się więc pewne obciążenie systemu, ale też - jak dobrze widać - wsparcie. Lekarze z Ukrainy przechodzą też u nas specjalne szkolenia. - Tak, ponad 500 lekarzy zostało już przeszkolonych z medycyny pola walki. Teraz realizujemy też projekt dotyczący Śmigłowcowej Służby Ratownictwa Medycznego, bo na Ukrainie ma powstać rozwiązanie analogiczne do naszego Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Jakie były koszty tej pomocy medycznej Ukraińcom? - Nie były wcale wysokie. Za okres od kwietnia do końca grudnia ta pomoc uchodźcom kosztowała nas pół miliarda złotych. To zdecydowanie mniej, niż zakładaliśmy. W pierwszych szacunkach powiązanych z liczeniem napływających uchodźców wychodziło nam pół miliarda, ale miesięcznie. Odbudowa ukraińskiego systemu. Chcą wzorować się na Polsce Czy pomoc Ukraińcom odbiła się w jakikolwiek sposób na polskich pacjentach? Pojawiały się takie głosy, że może się to dziać ich kosztem. - Zdecydowanie nie. Należy twardo dementować każdą tego typu tezę. Wszyscy pacjenci w naszym systemie mają te same prawa. Polacy w żaden sposób nie ucierpieli na wciągnięciu uchodźców z Ukrainy w nasz system ochrony zdrowia. Zadajmy też pytanie, ilu z nas skorzystało z pomocy lekarza z Ukrainy, który przyjął nas w przychodni czy szpitalu. Dbamy o to, aby nasz system miał cały czas pewną rezerwę, będąc na pierwszej linii frontu działań medycznych. W jaki sposób? - Przez cały rok prowadziliśmy ewakuację pacjentów z Ukrainy do państw w całej Europie. W hubie medycznym na rzeszowskim lotnisku Jasionka przyjmujemy uchodźców prosto z Ukrainy, a specjalny samolot zabiera ich do innych państw europejskich. Transport ostatnimi czasy zapewniają Norwedzy, a utrzymanie samego miejsca jest finansowane przez Komisję Europejską. Do tej pory przeszło przez niego 450 osób. Czy jest pan w stałym kontakcie z ukraińskim ministrem zdrowia? Jak teraz ta współpraca wygląda? - Jesteśmy cały czas w kontakcie. Pomagamy w rozwiązywaniu problemów dotyczących nawet takich trywialnych rzeczy jak zakup leków. Ale rozmawiamy też o dalszych, większych przedsięwzięciach. To znaczy? - Wspólnie przygotowujemy plan odbudowy systemu ochrony zdrowia Ukrainy. Wiemy, że Ukraina chce iść w kierunku systemu polskiego, z centralnym płatnikiem i kontraktowaniem usług. Staramy się pokazać, jak to działa w wymiarze finansowym. Jesteśmy też bardzo dobrym przykładem na informatyzację opieki zdrowotnej i z tych doświadczeń nasi sąsiedzi też chcą korzystać. Czyli Ukraina chce wzorować się na naszym systemie ochrony zdrowia przy jego odbudowie? - Tak, bardzo wyraźnie powiedział to minister Wiktor Laszko. Przekazujemy również nasze standardy i wzorce wykorzystywane przy budowie nowoczesnych szpitali. Mimo wciąż trwającej wojny ta koncepcja zmian jest właśnie wypracowywana. Pracujemy wspólnie.