Dwóch kolegów rozmawia o polityce: - Co nowego?- NATO jest w stanie wojny z Rosją.- I jak to wygląda?- Rosja straciła 350 tysięcy żołnierzy, kilkanaście tysięcy czołgów i wozów bojowych, kilkaset samolotów i śmigłowców.- A jak trzyma się NATO?- NATO jeszcze nie weszło do akcji. Dowcip dowcipem, ale tak to mniej więcej wygląda. Rosyjska armia utraciła mnóstwo ludzi, najcenniejszego sprzętu i reputację. Szczytowym osiągnięciem rosyjskich generałów jest dziś zachowanie kontroli nad kilkunastoma procentami zajętych wcześniej terenów Ukrainy, a największą zdobyczą mijającego roku pozostaje powiatowy Bachmut, liczący przed wojną 70 tys. mieszkańców. Oczywiście, to nie NATO było przeciwnikiem Moskali, a Siły Zbrojne Ukrainy (ZSU) - i to one "zmieliły" całe wojska lądowe Federacji w ich stanach i liczebności sprzed inwazji. Sojusz "tylko" podrzucał sprzęt, amunicję i dane wywiadowcze - w tym sensie, pośrednio, uczestniczył w działaniach wojennych. No i pamiętajmy, że z ukraińskiej perspektywy sprawy tak różowo nie wyglądają - 200 tys. zabitych i rannych żołnierzy, 70 tys. ofiar wśród cywilów, wreszcie zniszczony kraj i zdemolowana gospodarka. Niemniej z punktu widzenia Zachodu - który nie utracił w tej wojnie żadnego żołnierza, a na jej prowadzenie przeznaczył ułamki własnych budżetów - efektywność przedsięwzięcia zmierzającego do osłabienia głównego przeciwnika wydaje się porażająca. Ujmując rzecz prostymi słowami: NATO, rękoma Ukraińców, spuściło Rosji solidny łomot. I teraz, ku zdumieniu nie tylko Ukrainy, zdaje się tracić zainteresowanie ciągiem dalszym. Kurdyjski przykład Czy rzeczywiście traci? Uważam, że niezależnie od wewnętrznych rozgrywek w Stanach i Europie początek roku przyniesie rozstrzygnięcia korzystne dla Ukrainy. Będzie dalsze finansowanie, będą kolejne transze wsparcia wojskowego oraz pakiety gospodarcze i pomocowe. Ale solidne przewidywania muszą uwzględniać także najgorsze scenariusze - choćby dlatego, że historia lubi się powtarzać, a reputacja Amerykanów, jako chwiejnych sojuszników, nie bierze się znikąd. Nie trzeba wcale sięgać głęboko wstecz - dość wspomnieć haniebne potraktowanie Kurdów po zakończeniu "Pustynnej Burzy" w 1991 roku. Najpierw Waszyngton zachęcał ich do rebelii przeciwko siłom Saddama Husajna, a potem - gdy powstanie wybuchło - zostawił bojowników na pastwę irackiego lotnictwa. No więc także w imię intelektualnej uczciwości pójdźmy tym tropem i spróbujmy wyobrazić sobie, czym byłoby odcięcie "zachodniej kroplówki". Wojna w Ukrainie. "Ładowanie po zapleczu" Bez dodatkowej pomocy USA i UE Ukrainie szybko zabraknie rakiet dla systemów obrony powietrznej. Do zestawów poradzieckich brakuje już amunicji, bądź jest na wykończeniu, a przemysł nie ma zdolności do jej produkcji. Wojenna wynalazczość skutkuje hybrydami - wschodnimi wyrzutniami, które strzelają zachodnimi rakietami - ale ciężar obrony w coraz większym stopniu spoczywa na sprzęcie w pełni zachodnim. Doskonałe systemy Patriot czy IRIS-T czynią Kijów najlepiej chronionym miastem w Europie, systemy lufowe - jak niemiecki Gepard - dziesiątkują rosyjskie drony kamikadze nad Odessą, Dnipro czy Charkowem. Gdyby ich zabrakło/nie miałyby czym strzelać, ukraińskie miasta byłyby bezbronne wobec rakiet, pocisków manewrujących i dronów. Rosjanie mieliby sposobność, by zniszczyć infrastrukturę energetyczną oraz w większej liczbie dokonywać uderzeń "mrożących" (ataków ściśle terrorystycznych, nastawionych na wywoływanie paniki wśród cywilów). Z czasem - wobec braku pocisków do ręcznych wyrzutni przeciwlotniczych, które w miażdżącej większości również pochodzą z zachodnich dostaw - mogłyby to robić samoloty, używając zwykłych i dużo tańszych bomb. Jak na razie rosyjskie lotnictwo nie zapuszcza się w głąb Ukrainy, ale sparaliżowana obrona przeciwlotnicza zniosłaby ryzyka związane z takimi rajdami. Tymczasem "płonące" zaplecze z pewnością wpłynęłoby na morale zaangażowanego na froncie wojska. Dziś względne bezpieczeństwo rodzin pozwala żołnierzom nie martwić się ich losem i skupiać na zadaniach. Jeśli tej pewności zabraknie, efektywność wojskowych spadnie. Gdy alianci zaczęli masowe bombardowania III Rzeszy, dowództwo Wehrmachtu stawało na głowie, by cenzurować listy i ograniczać przepustki - wszystko, by walczący na froncie wschodnim żołnierze nie dowiedzieli się, jak łatwo ich bliscy mogą stracić życie. Tak bardzo obawiano się defetyzmu i dezercji. Ale i bez tego bezkarne "ładowanie po zapleczu" byłoby dla pierwszoliniowych jednostek problemem. Rosjanie bombardowaliby fabryki, zakłady naprawcze - odcinając wojsko od dostaw. Za cel wzięliby miejsca dyslokacji jednostek odpoczywających i szkolących się. Innymi słowy, znacząco zakłóciliby proces odtwarzania gotowości bojowej armii. A to wszystko tylko dzięki rakietom i samolotom. Postępująca degrengolada Na linii styku wojsk również doszłoby do dramatycznych niedoborów. Prawdopodobnie najszybciej "wyszłyby" pociski przeciwpancerne do zachodnich wyrzutni, zaraz potem amunicja artyleryjska. W obu zakresach Ukraińcy mają bardzo ograniczone możliwości produkcji własnej, co oznacza, że w którymś momencie do obrony zostałaby żołnierzom jedynie broń ręczna, granaty, no i drony (w ich produkcji Ukraińcy poczynili znaczące postępy). To za mało, by powstrzymać presję oddziałów pancernych, wspartych "gęstym" ogniem artylerii. Skutkiem byłoby posypanie się frontu. Kiedy? Odpowiedź zawiera się w niejawnych danych, dotyczących ukraińskich zapasów. CNN - powołując się na rozmowy z przedstawicielami służb specjalnych - oszacowała termin ewentualnego rozkładu na "miesiące". Najgorszy scenariusz zakładał "znaczny odwrót, a nawet porażkę" do końca lata 2024 roku. Moim zdaniem to typowy dla zachodnich analityków pesymizm, nijak mający się do rzeczywistości. Dość wspomnieć, że te same agencje jeszcze w lutym 2022 roku przewidywały upadek Ukrainy w ciągu kilku dni. Gdybym sam - w oparciu o własne źródła informacji - miał wskazywać jakiś termin, mówiłbym o kilkunastu miesiącach; na tyle rezerw i zapasów ma jeszcze armia ukraińska. Jaki odwrót/jaka skala porażki? I tu dochodzimy do kwestii poruszonej na wstępie - kondycji i możliwości armii rosyjskiej. Wojsko Putina w efekcie ukraińskiej kampanii nie przeszło wielkiej transformacji, nie dostało "technologicznego kopniaka" - jego siła bierze się ze słabości ZSU. I będzie rosła w miarę ewentualnej, postępującej degrengolady możliwości armii ukraińskiej. W praktyce oznaczałoby to, że nie bylibyśmy świadkami triumfalnego marszu na Kijów czy Lwów. Na to - mówiąc wprost - Rosjanie będą za krótcy, zwłaszcza że gwałtowne posypanie się operacji obronnej zapewne znów zmobilizowałoby Zachód, który upadku Ukrainy nie chce. A przynajmniej taką możliwość musieliby założyć rosyjscy generałowie - i dla własnego dobra ograniczyć ambicje. Do jakich rozmiarów? 30 września 2022 roku Putin podpisał dokument o aneksji czterech ukraińskich obwodów - zaporoskiego, chersońskiego, donieckiego i ługańskiego. Zajęcie ich w całości byłoby - patrząc z perspektywy Kremla - dobrym pretekstem do ogłoszenia końca "specjalnej operacji wojskowej", która dla rosyjskiej armii i państwa już dawno stała się niezwykle obciążającym wysiłkiem. Marcin Ogdowski