Po blamażu, jakim było uruchomienie pociągu IC "Chopin" z Warszawy do Monachium bez możliwości kupienia na niego biletów, PKP Intercity informowało, że to wina Austriaków, odpowiedzialnych za system sprzedaży miejsc w tym składzie. Polska spółka kolejowa zapewniała 10 grudnia, że kłopoty się skończyły i pasażerowie chętni na ponad 14-godzinną podróż mogą rezerwować miejsca. Wolałem kupić bilet u naszego przewoźnika, a nie austriackich ÖBB, jak zrobiłem w stronę Monachium (jak wyglądała podróż w luksusowej kabinie sypialnej, z łazienką na wyłączność i śniadaniem podanym do rąk własnych, opisałem tutaj). Udałem się więc do Centrum Obsługi Klienta PKP przy warszawskim Dworcu Zachodnim. I tam spotkało mnie niemiłe zaskoczenie. Poprosiłem o bilet w zwykłym wagonie, lecz obsługująca mnie pani, mimo najszczerszych chęci, nie była mi go w stanie sprzedać. Oprogramowanie w jej komputerze co chwila się wieszało, blokowało, nie pozwalając na opłacenie miejsca. Mówiła z wyraźnym zakłopotaniem, iż z tym "Chopinem" to "jeden wielki bałagan", a jej koleżanki z Warszawy Centralnej miały wcześniej ten sam problem. Po 30 minutach prób odszedłem z kwitkiem, zmuszony znów skorzystać z usług Austriaków. Lodowa chata czy kolejowy wagon? Przenikliwy chłód w pociągu IC "Chopin" Z Monachium wracałem nocą z 13 na 14 grudnia. Mało brakowało, a spóźniłbym się na pociąg, który jest jedynym bezpośrednim połączeniem kolejowym z bawarskiej metropolii do Polski. Z metra wysiadłem na stacji Hauptbahnhof, kupiłem jedzenie na podróż, bo w składzie nie ma wagonu restauracyjnego i zacząłem szukać drogi na peron. Podziemne, miejskie korytarze okazały się jednak labiryntem. Nie znalazłem jakiejkolwiek wskazówki, jak dojść na dalekobieżny dworzec, a mapy w telefonie nie pomagały. Zrobiło się nerwowo, więc wyszedłem na powierzchnię i o drogę zapytałem przechodnia. Dopiero on podpowiedział, że trzeba obejść rozkopany chodnik i przejść przez ulicę. Kłopoty miałem również na samym dworcu, bo wskazówka, którędy biegnie trasa do platform 5-9, znajdowała się zaledwie na małej tablicy. Przebiegłem następne 350 metrów i do "Chopina" wsiadłem kilka minut przed planową porą odjazdu. W stronę Warszawy miałem miejsce w bezprzedziałowym wagonie drugiej klasy. Świecił pustkami - ze mną znalazło się w nim parę osób, do tego dziwnie ulokowanych, bo niemal wyłącznie na tylnych siedzeniach. Może system chciał, byśmy byli bliżej i ogrzewali się wzajemnie? Bo w środku panował chłód jak w lodówce i nikt nawet nie zdejmował kurtki. Siedząca za mną pani wyciągnęła nawet szalik z plecaka i szczelnie się nim owinęła. Awaria nie do naprawienia? Obsługa pociągu wpadła na pomysł Początkowo myślałem, że ogrzewanie się uruchomi, gdy pociąg ruszy. Przejeżdżaliśmy jednak kolejne kilometry, a temperatura nie podnosiła się. Między stacjami München Ostbahnhof a Rosenheim zjawił się niemiecki konduktor, by sprawdzić bilety. Zapytałem go, czy można byłoby zrobić coś z przenikliwym chłodem, lecz kolejarz rzucił tylko po angielsku: "Tak, wiem, coś zrobimy". Ale nie zmieniało się nic. Nie wyobrażałem sobie jechać kolejne kilkanaście godzin w takich warunkach i to za 103 euro, czyli ponad 450 złotych. Po minięciu Salzburga interweniowałem więc ponownie u austriackiej obsługi, lecz w pociągu "ordnung muss sein", więc najpierw trzeba było ponownie skontrolować bilety. Ostatecznie konduktor uznał, że w dwóch wagonach jest awaria, ciepła nie ma i nie będzie, dlatego pozwolił zająć fotele w przedziałach o standardzie pierwszej klasy. W nowym miejscu miałem do dyspozycji kilka niekoniecznie oczywistych w PKP "bajerów". Na dotykowym ekranie nad drzwiami mogłem regulować poziom temperatury - od 18 do 25 stopni Celsjusza. Była też opcja zmiany oświetlenia, od pełnego światła na przytłumione. Dodatkowo wyświetlacz edukował, udzielając porad z savoir-vivre'u, jak również zachęcał do kupienia biletów weekendowych PKP Intercity, chociaż zlikwidowano je niemal dwa lata temu. Komunikaty i kontrole wyrywają ze snu. W przedziale IC "Chopin" się nie wyśpisz Drzwi do przedziału można było zablokować od wewnątrz, co w nocnych pociągach daje poczucie większego bezpieczeństwa. Poziom prywatności podnosiła też zasłonka. Przy każdym miejscu - a w przedziale zainstalowano ich sześć - znajdowało się gniazdko z prądem. Fotel mogłem nieco odsunąć, dzięki temu nie jechałem w całkiem siedzącej pozycji. Nie spało mi się jednak tak dobrze, jak w sypialnej kabinie. Na bezproblemowy odpoczynek nie było szans również dlatego, że przy przekraczaniu granic państw zmieniała się drużyna konduktorska. Po północy okazania biletu zażądali pracownicy Kolei Czeskich, a przed czwartą rano - załoga PKP Intercity. Ponadto do około 23 oraz od 3:45 rano wygłaszano komunikaty o najbliższych stacjach. Szczęście nadal mi nieco sprzyjało - tak jak w stronę Monachium podróżowałem sam, tak i tym razem wszyscy współpasażerowie wysiedli w Wiedniu. Miałem przedział wyłącznie dla siebie aż do czeskiego Bohumina, gdzie dosiadł się mój rówieśnik z Rumunii. Nieco się zdziwił, dowiadując się, że jedziemy na Warszawę Gdańską, a nie Centralną. Nie dopatrzył, że trasa "Chopina" na terenie naszej stolicy się różni i w zależności, czy jedzie do Niemiec, czy stamtąd wraca, zatrzymuje się na innych dworcach. Awantura i gorąca herbata. W Krakowie pociąg z Monachium złapał opóźnienie W półśnie zakłócanym przez obwieszczenia z głośników dojechałem do Krakowa Głównego, gdzie doszło do interwencji policji. Jedna z pasażerek "zapomniała", że trzeba kupić bilet, a że w jej krwi znajdowało się za dużo procentów, to rozpętała awanturę. Mundurowi wyprowadzili krnąbrną kobietę, dlatego skład ruszył w dalszą drogę z kilkunastominutowym opóźnieniem. Później, na Centralnej Magistrali Kolejowej, zwiększyło się ono do ponad 20 minut. Podczas postoju w Krakowie do pociągu wszedł pracownik Warsu z minibarem z przekąskami oraz napojami. Ciepła herbata do kompletu z kanapką bardzo się przydały, aby po niezbyt przespanej nocy podnieść poziom energii. W portfelu zostało mi trochę monet z Niemiec i okazało się, że mogę nimi zapłacić. Wydałem więc 5 euro. Drożyzna w IC "Chopin". Bilety za ponad 1000 zł, samolot i autobus tańszy Jeśli o pieniądzach mowa, jeszcze przed wejściem do "Chopina", w Monachium, sprawdziłem z ciekawości, ile zapłaciłbym za podróż kupując bilet w ostatniej chwili, na parę godzin przed odjazdem. Cena zwaliła mnie z nóg - aplikacja PKP Intercity pokazała aż 1002 złote za miejsce w moim wagonie! Przypomnijmy, że to o ponad dwukrotnie więcej niż zapłaciłem zaledwie kilka dni wcześniej, a także kilkaset złotych więcej od kosztu wcześniejszej podróży w luksusowej "sypialce". Uściślijmy, że wspomniana suma to była opcja z możliwością rezygnacji i zwrotu większości środków - innej jednak aplikacja nie pokazywała, a przy próbie wyszukania połączenia na stronie internetowej PKP Intercity wyskakiwał błąd. W podobnej cenie tak skonstruowany bilet odnalazłem na witrynie ÖBB i tam była też tańsza możliwość, bez opcji zwrotu, za niecałe 99,90 euro. Gdybym więc tamtego dnia był w nagłej sytuacji i musiałbym szybko szukać połączenia z Monachium do Warszawy, spróbowałbym polecieć samolotem. Wyszukiwarka wskazała, że o 21:05 wystartuje maszyna Lufthansy, która półtorej godziny później wyląduje w Polsce. Najtańszy bilet lotniczy, bez bagażu rejestrowanego, kosztował 812 złotych. A co z transportem drogowym? Długa, licząca 15, albo i 18 godzin jazda Flixbusem, niekiedy z przesiadką, kosztowałaby mnie od 380 do niemal 500 złotych - w zależności od kursu. Wiktor Kazanecki Kontakt do autora: wiktor.kazanecki@firma.interia.pl ---- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tysięcy obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!