Jeden wpis wystarczył, aby rozgrzać Twittera do czerwoności. Paulina Matysiak opublikowała w nim zdjęcie biletu, który kupiła w autobusie bydgoskiego PKS-u. Teoretycznie za podróż do Koronowa powinna zapłacić 11 złotych, lecz nie wydała ani złotówki. Na paragonie wydanym przez kierowcę widzimy napisy: "Bilet bezpłatny" i "Ulga ustawowa 100 procent". "Nie stać Pani na bilet za 11 zł?" - skomentował poseł PiS Jan Mosiński, na co odpowiedziała posłanka Nowej Lewicy Anna-Maria Żukowska: "A Pan, Panie Pośle, przypadkiem nie korzysta z darmowych lotów, pobytów w hotelu i kilometrówek?". Posłowie nie płacą za przejazdy transportem zbiorowym. Wiadomo, dlaczego Matysiak opublikowała tweeta pod koniec sierpnia i od tego czasu zebrał on niemal 1,4 tys. komentarzy i ponad 2,7 tys. polubień. O to, w jaki sposób poseł lub posłanka mogą podróżować transportem zbiorowym, Interia zapytała sprawczynię całego zamieszania. - O wysokości zniżek mówi ustawa o wykonywaniu mandatu posła i senatora. Obowiązują one na terenie Polski. Kancelarie Sejmu oraz Senatu mają podpisane umowy z niektórymi przewoźnikami, najczęściej kolejowymi. Gdy takiego dokumentu nie ma, bilet można rozliczyć właśnie w kancelariach - wyjaśniła Paulina Matysiak. Mniej więcej wtedy, gdy twitterowicze kłócili się, czy parlamentarzystka Lewicy powinna zapłacić za bilet na PKS, a może skorzystać ze 100-procentowej ulgi, "Super Express" opublikował listę "posłów-lotników", którzy z podróży samolotem korzystają najczęściej. Na czele rankingu znalazł się przedstawiciel KO Grzegorz Napieralski. "W ciągu 955 dni wykonał 273 loty, które kosztowały Kancelarię Sejmu, a więc podatników, 159 894 złotych" - obliczył dziennik. Na dalszych pozycjach znaleźli się Sławomir Nitras (również KO) z 262 lotami oraz polityk PSL-Koalicji Polskiej Jarosław Rzepa, który z samolotów skorzystał 240 razy. Dwóch pierwszych posłów tłumaczyło się, że mieszkają w Szczecinie i dlatego korzystają z podniebnego transportu. "Absurdalne jest, gdy polityk leci samolotem z Krakowa do Warszawy" Jak przekazała Paulina Matysiak, w przypadku przelotów krajowych na pokładach maszyn PLL LOT "ustalony jest ryczałt za każdą podróż". - Ja po Polsce nie latam, ale nie widzę problemu, gdy ktoś wsiada w samolot w Szczecinie i leci na obrady do Warszawy albo na inne, ważne wydarzenia. Jednak absurdalne wydaje się, gdy któryś z polityków korzysta z samolotu na trasach typu Katowice-Warszawa czy Kraków-Warszawa, które mają świetne i szybkie połączenia kolejowe - uznała. Posłanka przypomniała, że z reguły niezależnie, gdzie pracujemy, w ramach wykonywania obowiązków mamy opłacane podróże. - Ale do mojego biura poselskiego trafiają historie o nauczycielach, którzy mają dojeżdżać na nauczanie indywidualne i okazuje się, że nie mają jak dotrzeć do ucznia, ponieważ nie posiadają auta, a na miejsce nie kursuje transport zbiorowy. Chodzą więc dziennie kilkanaście kilometrów, a podróż do pracy i z powrotem do domu zajmuje im więcej czasu niż prowadzone lekcje - opisała. Podkreśliła, że poselskie podróże koleją czy autobusem "kosztują państwowy budżet zdecydowanie mniej niż wypłacanie kilometrówek, wzbudzających często emocje". - I mniej niż podróże samolotem. Mamy w Polsce takie trasy, na których kolej jest konkurencyjna w stosunku do ruchu lotniczego. Za wzór można wziąć Francję, która wycofała przeloty krajowe, jeśli na tej samej trasie przejazd koleją zajmuje mniej niż dwie i pół godziny. Można byłoby pomyśleć o podobnych rozwiązaniach w naszym kraju - zasugerowała. "Politycy rzadko się chwalą, że jeżdżą PKP Intercity" Jak wspomniała Paulina Matysiak, co najmniej kilka razy zdarzyło jej się, że konduktorka czy konduktor na regionalnym połączeniu "oglądali z ciekawością legitymację poselską z kilku stron i przyznawali, że widzą ją pierwszy raz". - To oznacza, że do tej pory posła lub posłanki w pociągu nie spotkali. Politycy częściej korzystają z PKP Intercity. Rzadko się tym chwalą, ale nie jest tak, że do tych pociągów nie wsiadają - oceniła. A gdy parlamentarzyści decydują się na podróż z narodowym przewoźnikiem, mogą skorzystać z dodatkowych udogodnień, takich jak specjalne przedziały poselskie w wagonach sypialnych lub z kuszetkami, dołączanych do składów jadących w stronę stolicy lub z Warszawy wracających. Zdaniem Pauliny Matysiak "zbiorkomem" powinno podróżować więcej parlamentarzystów. - Gdy nim jeździmy, widzimy, jak on działa, można wychwycić różnego rodzaju mankamenty do poprawienia. Wtedy prędzej da się podjąć działania, przykładowo złożyć interpelację o więcej połączeń. Gdy nie korzysta się z komunikacji zbiorowej, wie się niewiele o tym, jak ona funkcjonuje - zauważyła. W jej ocenie "po działaniach Ministerstwa Infrastruktury widać, że tam mało kto jeździ pociągami". - Modernizujemy linie kolejowe, ale ciągle resort działa w trybie: "O tym, co będzie po nich jeździć, pomyśli się później" - stwierdziła. Paulina Matysiak: Nie chcę nikogo na siłę przesadzać z auta do zbiorkomu Przedstawicielka Lewicy Razem zapewniła, że "nie chcę nikogo na siłę przesadzać z auta do komunikacji zbiorowej". - Istotne jest jednak to, aby państwo oraz samorządy oferowały prawdziwą, sprawną alternatywą dla transportu indywidualnego - uściśliła. Według niej "zachęci to i polityków, i innych obywateli do 'zbiorkomu'". - Bo tylko wtedy można mówić o prawdziwym wyborze, kiedy mam alternatywę: pojadę autobusem albo autem. Wielu naszych rodaków o takiej możliwości może pomarzyć - podsumowała posłanka. Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: wiktor.kazanecki@firma.interia.pl