To czas by zadzwonił do niego Jose Barroso lub Angela Merkel i przypomnieli unijną ofertę. Przypomnieli, że jesteśmy umówieni w Wilnie, że pomoc Międzynarodowego Funduszu Walutowego dla Ukrainy wygląda realnie, podobnie jak zniesienie wiz dla obywateli Ukrainy. Ukraina powinna mieć sygnał, że UE nie abdykujeRzecz tkwi jedynie w psychologii ostatniego momentu negocjacji. Nie może być wrażenia, ze tylko Władimir Putin perswaduje. Ukraińska opinia publiczna powinna dostać sygnał, że UE nie abdykuje, że walczy o przyszłość tego ważnego kawałka kontynentu. W pewnym sensie ten nacisk potrzebny jest bardziej UE. Unia musi pokazać, że ma polityczne cele, że nie jest bezwolnym urzędniczym cielskiem, że staje do konkurencji. Dobrze tę zasadniczą geopolityczną konkurencję rozumie John Kerry, który podczas wizyty w Warszawie jasno zadeklarował, że nie można zostawiać Ukrainy w trudnym momencie. Rację ma Radosław Sikorski, że umowę można podpisać i kilka miesięcy później - ale można i choćby jutro, pod warunkiem uzyskania zgody państw członkowskich. Dokument jest gotów, przetłumaczony, oprawiony i czeka. Ale jest jeszcze polityczna praktyka: przyszły rok przyniesie wybory w UE, zmienią się czołowi politycy odpowiedzialni za sprawy Ukrainy. "Julia Tymoszenko pokazuje klasę"Na miejscu komisarza Fule może pojawić się ktoś znacznie mniej przychylny krajom Partnerstwa Wschodniego. Pewnie będzie to jakiś polityk z południa kontynentu, nastawiony na polityczną aktywność w basenie morza Śródziemnego. Kolejny rok to wybory na Ukrainie, nikt nie będzie chciał angażować się w wewnętrzną sytuację w tym kraju, a podpisanie umowy stowarzyszeniowej w ukraińskiej praktyce to oznacza. Jeśli więc nie w Wilnie, mamy szansę na podpisanie umowy w połowie 2016 roku. W dzisiejszych warunkach politycznych to moment odległy i niepewny. Julia Tymoszenko w kolejnych deklaracjach pokazuje klasę. Nie chce by Ukraina została bez umowy stowarzyszeniowej i nie chce dawać władzom pretekstu, by to ona została obciążona brakiem podpisu. Stąd jej deklaracje, że przyjmie kompromis wypracowany przez Coxa i Kwaśniewskiego. Tymoszenko rezygnuje z części swojego stanowiska nie dlatego, że boi się dalszego więzienia, chociaż zapewne brak podpisu utrudni także jej osobistą sytuację. Ona daje sygnał Zachodowi. Najważniejsza nie jest rozgrywka negocjacyjna z prezydentem Janukowyczem i pytanie, kto się ogłosi zwycięzcą tej partii politycznych szachów - ciągle zresztą jest szansa by wszyscy mogli ogłosić tryumf. Najważniejsza jest sprawa i wyczucie chwili. Tymoszenko swoimi deklaracjami tworzy przestrzeń dla taktycznych ustępstw Zachodu i wskazuje co jest najważniejszym strategicznym celem: parafowana już umowa, która ustanawia nowe warunki gry zarówno w relacjach z Unią jak i na samej Ukrainie. A czas pomiędzy podpisaniem a ratyfikacją to dodatkowe dwa lata na rozwiązanie problemów, które pozostają w zawieszeniu. W ubiegłym tygodniu widziałem prezydenta Janukowycza dwukrotnie, był zmęczony. Część kłopotów zapewne sam sobie zgotował, ale nie zmienia to faktu, że stoi przed trudną decyzją. Spotkania z Putinem nie należą do łatwychZ jednej strony nacisk z Kremla - kolejne spotkania z W. Putinem w Mińsku, Soczi i Moskwie nie należą do łatwych. Charakterystyczne, że żadne z nich nie odbyło się na ukraińskim terytorium. Z drugiej chłód przywódców Europy w decydującym momencie negocjacji, jakby pomimo unijnego wysiłku ostatnich lat i miesięcy. Jakby bez zrozumienia, że umowa stowarzyszeniowa to nie prezent dla Partii Regionów na gwiazdkę, ale realny mechanizm modernizacji dla kilkudziesięciu milionów Europejczyków, którzy żyją nad Dnieprem. Otwarcie europejskiej szansy przed Ukraińcami to moralne zobowiązanie dla każdego, kto się mieni Europejczykiem i posiada takie mechanizmy, jakimi dysponuje Unia Europejska. Swoją drogą - jeśli umowa nie zostanie w Wilnie podpisana, historycy nie pojmą, dlaczego Unia w tej rozgrywce skapitulowała na ostatniej prostej, gdy chodziło już tylko o słowa i interpretacje, gdy dokument leżał na stole. Dlatego potrzebna jest taka aktywność w ostatnim momencie negocjacji jak Solany w trakcie pomarańczowej rewolucji: czasami trzeba jeszcze raz pojechać, jeszcze raz porozmawiać, jeszcze raz pokazać możliwości. Może jeszcze Janukowycz zwolni Tymoszenko?Tymczasem zamiast efektu 2004 roku grozi nam nowy rok 2008. Połowiczne ustalenia szczytu NATO w Bukareszcie miały podwójny skutek: osłabiły reputację Sojuszu na Wschodzie i dawały kolejne miesiące do gry dla Rosji. Jeśli UE podejmie dzisiaj decyzję w podobnym duchu, zacznie grę na odwlekanie podpisania umowy, zapewne będzie kierowała się najlepszymi intencjami. Ale na Kremlu zostanie to odczytane jako pozwolenie na dalszą perswazję. Jedyny sposób przynajmniej częściowej racjonalizacji relacji na linii Moskwa- Kijów to podpisanie umowy w Wilnie. Rosja jest zbyt poważnym krajem by tych faktów nie przyjęła do wiadomości. Historycy nie pojmą jeszcze jednego - dlaczego nikt z otoczenia prezydenta Ukrainy nie wpadł na to, że wolność dla Julii Tymoszenko mógł on rozegrać na swoją korzyść, pokazując, że stać go na gest w kluczowym momencie historii kraju. A może jeszcze to zrobi? Nie wiem, który z przywódców Unii wolałby w Kijowie u władzy Janukowycza, który Tymoszenko a który Tihipkę. Ale wiem, że w ostatecznym rozrachunku w polityce nie ma miejsca na takie sentymenty, a na ostatniej prostej tych negocjacji liczy się skutek. Prezydent Polski co jakiś czas dzwoni do Wiktora Janukowycza, motywuje, utrzymuje kontakt, aktywna jest prezydent Litwy Dalia Grybauskaite. Jeśli teraz nikt ważny z Brukseli czy Berlina nie jest w stanie wykręcić numeru do Janukowycza, to co z nas za politycy i jaką Unię chcemy budować? Paweł Kowal"New Eastern Europe"