Interia współpracuje z czołowymi redakcjami na świecie. W każdy piątek w ramach cyklu "Interia Bliżej Świata" publikujemy najciekawsze teksty opiniotwórczych zagranicznych gazet. Założony w 1877 r. dziennik "The Washington Post", z którego pochodzi poniższy artykuł, to najstarsza gazeta w USA. Tym razem prezentujemy nieprawdopodobną historię Kris Feeney oraz wojskowego z przeszłością w Wietnamie Neda Feldera. Po raz kolejny potwierdziło się, że życie pisze niesamowite scenariusze. Pułkownik Ned Edward Felder służył na wojnie w Wietnamie, kiedy zaskoczyła go przesyłka od nieznanego nadawcy. Nie poruszyła go jednak zawartość, ale fakt, że ktoś zadał sobie trud, by ją wysłać. W sytuacji, gdy był osamotniony, tysiące mil od własnego domu i rodziny, w obcym kraju, gdzie trwała straszna wojna, ta oznaka życzliwości wydawała mu się nie do wyobrażenia. Kristina Olson była wówczas nieśmiałą 12-latką, która pukała do drzwi sąsiadów w stanie Michigan, by prosić o datki na pomoc żołnierzom w ramach akcji realizowanej przez organizację młodych dziewczyn o nazwie Camp Fire. 12-latka była nie mniej zaskoczona i zachwycona, gdy zobaczyła, że nieznajomy znalazł czas na napisanie podziękowania za przesyłkę. Odpisała. Niezwykła przyjaźń na odległość I tak w 1967 r. rozpoczęła się nieprawdopodobna przyjaźń. Wymiana listów między nimi trwała przez lata bez względu na wszelkie różnice i głębokie podziały kulturowe. Felder miał 30 lat, był mężczyzną pochodzenia afroamerykańskiego, wychowanym w biedzie w Karolinie Południowej. Ukończył college i szkołę prawniczą, by zostać kapitanem armii amerykańskiej. Po latach kobieta wspomina, że jego listy, przychodzące ze znaczkami z egzotycznych miejsc, były pisane niczym powieści. Ciężko pracowała nad swoimi odpowiedziami. Nie chciała, by wypadły słabo na tle starszego o 18 lat korespondenta. - Nie mogłam mu po prostu od tak odpisać. Musiałam napisać dobry list - przekonuje. Jej życie było wolne od trosk i niebezpieczeństw, a listy od amerykańskiego żołnierza dawały jej sposobność szerszego spojrzenia na sprawy świata. - Byłam niezmiernie wdzięczna za jego życzliwość. Sprawił, że chciałam być lepszą osobą - podkreśla 68-latka. Ned Felder wysłał swojej korespondentce m.in. książkę o Wietnamie, lalkę w jedwabnej sukience i kartkę świąteczną z żołnierzem na tle nocnego nieba, spoglądającym na jasną gwiazdę nad głową. - Dla kogoś takiego jak ja było to bardzo pokrzepiające - przekonuje Felder. Jednak po dekadzie listy ucichły. Weteran z Wietnamu wrócił z żoną i dziećmi do domu w Wirginii, gdzie pracował jako sędzia pomocniczy w Sądzie Wojskowym armii Stanów Zjednoczonych. Tymczasem Olson ukończyła college i przeniosła się do Nowego Jorku, by rozpocząć pracę w biznesie modowym w Garment District - słynnej dzielnicy na Manhattanie w Nowym Jorku, gdzie znajduje się wiele siedzib znaczących marek odzieżowych. Cisza w korespondencji trwała niemal 50 lat. Po ich upływie Olson napisała ponownie. Po serii bolesnych przeżyć poczuła pilną potrzebę nawiązania kontaktu z pułkownikiem Felderem. Napisała jeszcze jeden list. Tej jesieni w końcu się spotkali. USA: Ned Edward Felder, czyli historia pewnego żołnierza Pułkownik Ned Felder urodził się w 1937 r. w Charleston. Jego matka miała 16 lat w chwili narodzin syna. Była tak młoda, że dopóki nie skończył pięciu lat, uważał swoich dziadków za prawdziwych rodziców. Jego mama wyszła za ojczyma i przeprowadziła się wraz z synami do jednego pokoju, który wynajęli w alei tuż przy King Street. Nie mieli bieżącej wody, gotowali na zasilanej gazem płycie grzewczej i ogrzewali pokój blaszanym piecem, który robił się jaskrawoczerwony, gdy był gorący. Pewnego dnia brat Neda Feldera poważnie się oparzył, gdy za bardzo się do niego zbliżył. Trudne warunki bytowe nauczyły naszego bohatera na całe życie, że bieda jest najlepszą zachętą do osiągnięcia sukcesu. Mężczyzna mówi, że został ukształtowany przez swoich przodków, potomków afrykańskich niewolników zwanych Gullah (lub Geechee - red.) i kościół. Wspomina, że kiedy dzieci szły do szkoły, pastor jednego z dwóch afroamerykańskich kościołów, które mijały po drodze, grał z nimi w pewną grę. Gdy próbowały go dotknąć, pastor, szybki jak kobra, chwytał je za ręce. Jeśli kogoś złapał, przytrzymywał przez pewien czas, a dziecko musiało uklęknąć i odmówić modlitwę. Pastorowi i dzieciom bardzo się to podobało - w efekcie dużo się modlili. W szkole średniej Felder uczył się zawodu, spędzając połowę dnia na zajęciach, a połowę pracując u krawca. Planował wstąpić do wojska i nie myślał o studiach. Nie miał jak za nie zapłacić. Nauczyciel zachęcił go jednak do ubiegania się o stypendia. Został przyjęty na Uniwersytet Stanowy Karoliny Południowej. Mógł pozwolić sobie na studia dzięki wsparciu dwóch stypendiów i dodatkowych 27,9 dol. miesięcznie w ramach programu ROTC (Reserve Officers' Training Corps) finansowanego i nadzorowanego przez amerykańską armię. Dopiero na studiach po raz pierwszy w życiu mógł spać we własnym łóżku i wziąć prysznic. Na uniwersytecie poznał przyjaciół i całkowicie zmienił swoje życie. Poszedł na studia prawnicze. Studiował w czasie dużych napięć rasowych. Na macierzystym uniwersytecie odmówiono wówczas adeptom prawa pochodzenia afroamerykańskiego uczęszczania na zajęcia z pozostałymi studentami. W efekcie znalazł się na bardzo małym wydziale wraz z siódemką kolegów. Uczyło ich pięcioro profesorów. To bardzo różniło ich od wydziału dla białych. Felder jednak nie narzekał. Mając za towarzyszy tylko dwóch innych kolegów na roku, wiele się nauczył. Zwyczajnie nie było gdzie się ukryć z niewiedzą, jak to bywa czasem w dużych grupach zajęciowych. W 1961 r. wstąpił do wojska. W 1966 r. wyjechał do Wietnamu, zostawiając żonę i małe dzieci. Tam przydzielono mu obowiązki, które uważał za niezbyt ambitne. To zresztą często powracający problem w jego karierze. M.in. należało do niego nakłanianie innych żołnierzy do głosowania w wyborach. Wtedy dowiedział się, że ci, którzy nie byli obywatelami USA, nie mieli prawa głosować, mimo że mogli zginąć za swój kraj. Napisał do prezydenta Lyndona B. Johnsona, przedłużył o kolejny rok swój pobyt na wojnie i był niezwykle zadowolony, gdy wkrótce zmieniono prawo. Takie podejście - próba przekucia frustrującego zadania w coś naprawdę ważnego - stanie się znakiem rozpoznawczym w jego życiu. Nauczyciel ze szkoły, który namawiał Feldera do pójścia na studia, nauczył go, że inteligencję mierzy się tym, jak dobrze człowiek dostosowuje się do sytuacji. Wkrótce został awansowany na majora. Ten dodatkowy rok na wojnie, od 1967 do 1968 r., przyniósł mu coś jeszcze: niespodziewaną korespondentkę. Felder wspomina, że był zachwycony za każdym razem, gdy dostawał list od Kris Olson. Opowiadała mu o swoich ocenach (zarzeka się, że były to wyłącznie piątki) i grze na trąbce. On opowiadał jej o swojej rodzinie i Wietnamie. Nie pisał o okropieństwach wojny, ani o sprawach rozdzierających ich kraj, jak śmiertelne postrzelenie przez policję w 1968 r. na kampusie Uniwersytetu Stanowego Karoliny Południowej trzech czarnoskórych studentów oraz ranieniu 20 innych, w trakcie protestu przeciwko segregacji rasowej. Czasami dawał młodszej koleżance rady w stylu: "ucz się pilnie". Olson czuła niezwykły dreszczyk emocji za każdym razem, gdy miała sprawdzić w swoim domu w Michigan skrzynkę pocztową. Po otrzymaniu listu szybko wbiegała do środka, by go otworzyć. Zachowała wszystkie koperty. Kris Olson, czyli historia pewnej korespondentki Olson urodziła się w 1954 r. w East Grand Rapids w stanie Michigan, jako córka inżyniera firmy meblarskiej i gospodyni domowej. Była nieśmiała, chętna do nauki i uzdolniona muzycznie. Szyła ubrania dla swoich lalek i dołączyła do szkolnego zespołu. Chciała dowiedzieć się więcej o świecie - czuła się bowiem ograniczona życiem w niezbyt dużej miejscowości. Wiedziała o wojnie w Wietnamie - wszyscy o niej mówili i podziwiała żołnierzy walczących bardzo daleko od domu. Gdy dorastała, a jej znajomi z liceum zaczęli być wcielani do wojska, zdała sobie sprawę, jak bardzo było to skomplikowane. Olson uwielbiała szyć i studiowała projektowanie tekstyliów na Uniwersytecie Stanu Michigan. Szybko ukończyła naukę i przeniosła się do Nowego Jorku. Przez wiele lat była zajęta swoją karierą, często podróżowała. Wyszła za mąż i przyjęła nazwisko męża, Feeney. Miała syna i córkę. Wybranek jej serca był stolarzem, a ona przerzuciła się na pracę na rynku nieruchomości. Wszystko układało się dobrze, ale z czasem życie dało o sobie znać. Najpierw zmarła jej matka, a ojciec zapadł na chorobę Parkinsona i zamieszkał na prawie dekadę z córką i jej rodziną. Mąż często miał kłopoty ze zdrowiem. Przez kilka lat był ciężko chory. Małżonkowie nie byli w stanie pokryć wszystkich kosztów jego leczenia. Gdy nadeszła recesja, przeprowadzili się do Teksasu, by nieco zaoszczędzić. Olson pracowała na dwa etaty, by związać koniec z końcem. Niestety maż i ojciec zmarli, a w ubiegłym roku Kris Olson straciła 27-letniego syna, który zmarł z powodu zatrucia fentanylem. USA zmaga się z ogromnym kryzysem opioidowym, który co roku pozbawia życia tysięcy osób. W obliczu osobistego dramatu odnalezienie pułkownika Neda Feldera wydało się ważne dla Kris Olson. Kobieta zdała sobie sprawę, że znała go dłużej niż prawie kogokolwiek w swoim życiu. - Był tak ważną częścią mojego życia i nigdy nie miałam okazji mu tego powiedzieć - podkreśla 68-latka. Olson przez lata często myślała o Felderze. Pokazywała przyjaciołom listy, które wysyłał. Podkreślała, że ktoś zadał sobie tyle trudu, by do niej napisać. - To była zwykła życzliwość, uprzejmość. W wielu momentach mojego życia, kiedy miałam przed sobą trudne wyzwania, dobrze było myśleć o osobie, której zależało, by robić takie rzeczy - powiedziała pani Feeney. - Ned Felder daje całkiem dobry przykład tego, jak być szanowanym i pełnym szacunku - mówi 68-latka. Ponowne spotkanie po latach - Byłem taki szczęśliwy! Taki szczęśliwy. Ten jest bardziej znaczący niż wszystkie inne - powiedział Felder po otrzymaniu listu od dawnej korespondentki, gdy czytał go w swoim domu w Burke w stanie Wirginia. Przez lata często myślał o młodej uczennicy, która napisała do niego w Wietnamie i zastanawiał się, gdzie ona jest. W liście po latach przyznała, że przeprowadziła się do Karoliny Południowej i chciałaby się z nim zobaczyć, gdyby odwiedził rodzinę w Charleston lub przyjaciół z college'u w Orangeburgu. Felder, który niedawno zorganizował spotkanie dla szkolnych kolegów z dawnych lat, zaprosił ją na spotkanie organizowane przez Uniwersytet Stanowy Karoliny Południowej w Dniu Weteranów (11 listopada - red.). - Gdybym nie był w wojsku, nie poznałbym Kris - przyznał. Kris podkreśliła, że wszystko zaplanowano tak, by poczuła się wyjątkowo. Samochód zawiózł ją na teren kampusu, gdzie wspólnie oglądali mecz futbolu amerykańskiego z loży prezydenckiej. Feldner przyprowadził swojego najstarszego syna. Powiedział Olson, że będzie miał na sobie mundur i zażartował, że powinna założyć mundur Camp Fire. Kiedy go zobaczyła, westchnęła i zakryła twarz. - To było całkowicie surrealistyczne, jakby kontinuum czasoprzestrzenne się przesunęło. Ktoś, kto był 10 tys. mil stąd, nagle znalazł się w tym samym pokoju, fizycznie tuż obok - powiedziała. Natychmiast się przytulili. Feldner mówił sobie: "Jesteś pułkownikiem. Nie płacz. Jesteś twardzielem, nie pozwól im zobaczyć oznak słabości". Mężczyzna był zdumiony, że dwoje ludzi w tak różnym wieku i z tak różnych środowisk mogło być tak szczęśliwych, widząc się po raz pierwszy i czuć się tak komfortowo razem. - To boska interwencja - powiedział. A także przykład dla innych. - Jeśli my możemy to zrobić, każdy może - dodał. Oboje planują wkrótce spotkać się ponownie. Feldner chętnie pozna córkę Kris Olson (Feeney) i przedstawi ją swoim pozostałym dzieciom. Ma wiele pytań, które chciałby zadać. Ona zaś docenia jego łagodny śmiech i zdolność do radości. Jest tak wiele rzeczy, których sobie nie powiedzieli. - Stanie się członkiem rodziny - powiedział. W międzyczasie ona wybrała już nową kartkę pocztową. Dobrą, by napisać podziękowanie. - Nie ma to jak poczta - zażartowała. Więcej ciekawych historii z całego świata w każdy piątek w Interii --- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły! --- Artykuł przetłumaczony z "The Washington Post". Autor: Susan Svrluga Tłumaczenie: Mateusz Kucharczyk Tytuł i śródtytuły oraz skróty pochodzą od redakcji. Więcej tekstów "Washington Post" możesz znaleźć w płatnej subskrypcji. ---