Interia współpracuje z czołowymi redakcjami na świecie. W każdy piątek w ramach cyklu "Interia Bliżej Świata" publikujemy najciekawsze teksty opiniotwórczych zagranicznych gazet. Założony w 1877 r. dziennik "The Washington Post", z którego pochodzi poniższy artykuł, to najstarsza gazeta w USA. Jej dziennikarze 47-krotnie zdobywali nagrodę Pulitzera. Reporterki dziennika udały się do kontrolowanej przez Ukrainę rosyjskiej Sudży. Publikujemy ich artykuł w całości. W sobotnie popołudnie, 12 dni po tym, jak siły ukraińskie przekroczyły granicę z Rosją, żołnierze z niebieską taśmą na ramionach patrolowali zniszczone ulice Sudży, wypatrując na niebie nadlatujących dronów. Graffiti pokryło front okolicznego sklepu, zmieniając jego nazwę na "ATB" - popularną ukraińską sieć spożywczą. Choć z budynków administracyjnych usunięto rosyjskie flagi, w ich miejscu nie powiewały te niebiesko-żółte. Atak Ukrainy na Rosję. Życie rosyjskich cywili w okupowanej Sudży Rosyjska ludność cywilna - w większości osoby starsze lub z niepełnosprawnościami - spały na podłodze piwnicy dawnej szkoły lub siedziały w ciszy na dziedzińcu, dokąd ukraińscy żołnierze przynosili im wodę i jedzenie. W powietrzu unosił się zapach dymu i śmierci, a na drogach walały się odłamki gruzu. Choć wiejskie chaty w większości pozostały nietknięte, bomby i ostrzał artyleryjski poważnie uszkodziły budynki w centrum 5-tysięcznej Sudży. Reporterzy "The Washington Post" - eskortowani tam w sobotę przez ukraińskich żołnierzy - nie znaleźli dowodów na to, że ukraińskie wojsko ograbiło lub zaatakowało jakichkolwiek rosyjskich cywilów. Kilkunastu spośród nich, z którymi rozmawiali dziennikarze, stwierdziło, że są dobrze traktowani i nie słyszeli o żadnym zabitym mieszkańcu. Mimo to nadal chcą, żeby ich miasto wróciło pod kontrolę Rosji. Jedna starsza kobieta płakała, błagając o utworzenie korytarza humanitarnego do kontrolowanego przez Rosjan miasta Kursk. 91-letni mężczyzna poprosił dziennikarzy "The Washington Post", żeby zabrali go ze sobą do Ukrainy - chciał odnaleźć swoją córkę, która przebywa w Charkowie. To dowód na to, że inwazja Putina rozdzieliła członków rodzin na lata. Ukraińscy żołnierze byli obecni przy połowie wywiadów dziennikarzy gazety z rosyjskimi cywilami. Dlaczego Ukraina zaatakowała obwód kurski? Wizja negocjacji z Rosją Sposób, w jaki ukraińskie wojska operują na tym terytorium i w jaki wydają się traktować miejscową ludność, potwierdza oficjalne zapewnienia o tym, że Kijów postrzega cel swojej ofensywy nie jako podbój w celu długoterminowej aneksji, ale raczej jako taktykę negocjacyjną. Ma ona zostać wykorzystana do wywarcia presji na Rosji, aby zwróciła okupowane terytoria Ukrainy. Mimo to siły ukraińskie nadal napierają w głąb kraju i - aby zapobiec przewadze rosyjskich wojsk - niszczą po drodze infrastrukturę krytyczną. Zarówno dla obecnych na miejscu ukraińskich wojsk, jak i wielu osób w całej Ukrainie, wtargnięcie do obwodu kurskiego jest postrzegane jako niezwykle ważne posunięcie, mające uniemożliwić Władimirowi Putinowi zamrożenie konfliktu na niekorzyść Kijowa. - Myślę, że to jest tymczasowe - mówi 28-letni Boxer, dowódca jednostki dronowej, który pomagał w planowaniu ataku. Z dziennikarzami rozmawiał z głębi podziemnego bunkra, w którym obecnie mieszka, a który jeszcze dwa tygodnie temu służył rosyjskim poborowym. - Sądzę, że wszyscy - łącznie z naszym dowództwem - uważają, że robimy to, aby zakończyć wojnę - przyznaje. Pochodzi z miasta Enerhodar, które Rosjanie zajęli w marcu 2022 roku. - Mam nadzieję, że ta operacja pozwoli nam szybciej wrócić do domów - dodaje. - To wszystko jest wspaniałe, ale już chcę wrócić do domu. Wołodymyr Zełenski o ataku na Rosję. "Strefa buforowa" Dwa i pół roku po pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę, 6 sierpnia siły Kijowa rozpoczęły niespodziewaną ofensywę w przygranicznym rosyjskim obwodzie kurskim, zaskakując rosyjskich żołnierzy, w tym wielu niedoświadczonych poborowych. Od tego czasu Ukraina wzięła już setki jeńców wojennych i zajęła około tysiąca kilometrów kwadratowych terytorium Rosji. Wywarła tym samym ogromną presję na Putinie, który - jak dotąd - usiłował chronić zwykłych Rosjan przed skutkami swojej wojny w Ukrainie. Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski w nocnym wystąpieniu oznajmił, że operacja w rosyjskim obwodzie kurskim ma na celu stworzenie "strefy buforowej na terytorium agresora". Dziennikarze "The Washington Post" udali się wraz z ukraińskimi żołnierzami do dwóch miejsc w kontrolowanej przez Ukrainę części Rosji. Warunkiem wizyty było to, że - zgodnie z przepisami wojskowymi - żołnierze wypowiadający się w artykule zostaną zanonimizowani (podane zostanie tylko ich imię lub pseudonim), a dziennikarze nie ujawnią kluczowych lokalizacji. Sprawdź, jak przebiega wojna na Ukrainie. Czytaj raport Ukraina-Rosja. Reporterzy podróżowali dwoma samochodami, w których towarzyszyli im ukraińscy żołnierze. Gdy auta przejeżdżały przez zniszczone przejście graniczne - gdzie rankiem 6 sierpnia siły Kijowa pokonały rosyjskich żołnierzy - jeden z wojskowych o pseudonimie Krim (oznaczającym jego rodzinny Krym) odwrócił się do reporterów z uśmiechem. - Witamy w Rosji - mówi. Dziennikarze wjechali do okupowanej Sużdzy. "Nie jesteśmy tacy jak oni" Samochody pędziły polnymi, utwardzonymi drogami, mijając po drodze pola, na których ze wszystkich stron unosiły się kłęby dymu po niedawnym ostrzale. Auta przejechały obok ukraińskich pojazdów wojskowych z trójkątami przyklejonymi taśmą z przodu i po bokach karoserii - aby móc się nawzajem identyfikować. Żołnierze ostrzegali, że droga jest zaminowana, rosyjscy żołnierze ukrywający się w lesie mogą zorganizować zasadzkę, a Rosja regularnie wystrzeliwuje drony szturmowe Lancet i zrzuca w okolicy bomby szybujące. Podczas gdy samochody mijały duże gospodarstwo, Krim zdradził, że dwa dni wcześniej pomógł tam zatrzymać trzech rosyjskich poborowych. Najpierw związali im ręce i zakryli oczy, ale później dali im papierosy. Następnie przekazali mężczyzn ukraińskiemu kontrwywiadowi. - Wyjaśniłem im po rosyjsku, że nie jesteśmy tacy jak oni - podkreśla. - I że nic im się nie stanie. Tuż przy bunkrze jednostki, około 30 minut od Sudży, ukraińscy żołnierze spokojnie spacerowali po okolicy, gotując pierogi i scrollując telefony na Starlinku. Po stertach śmieci pozostawionych przez Rosjan włóczyły się koty i psy. W środku, na półkach obok piętrowych łóżek - na których jeszcze niedawno spali rosyjscy żołnierze - leżały ukraińskie hełmy i kamizelki. Jeden z wojskowych siedział przy prowizorycznym biurku, oglądając filmik o tym, jak naprawić drona FPV. Rzeczy osobiste Rosjan wciąż jeszcze leżały porozrzucane wokół: sztućce, gitara i modlitewniki, w tym z modlitwą za żołnierzy. Na ścianach bunkra Ukraińcy powypisywali krótkie wiadomości. Nad zlewem widniał napis: "Dobry wieczór, jesteśmy z Ukrainy". Inny brzmiał: "Posprzątaj po sobie zlew. Bądź fajnym gościem". Boxer wspomniał, że żołnierze jedzą wysokiej jakości szwedzkie posiłki, w tym makaron z ośmiornicą. Do użytku zostały im też należące do Rosjan zwierzęta, które pozostały na zewnątrz, m.in. świnia. Rosyjscy cywile w okupowanej Sudży. "Nie wyobrażaliśmy sobie tego" W drodze do Sudży Boxer poprosił jednego ze swoich żołnierzy, 48-letniego Wasilija, aby zapewnił podróżującej kanadyjskim transporterem opancerzonym grupie ochronę. W tym celu, z włazu na dachu pojazdu, miał obsługiwać ciężki karabin maszynowy Browning M2. - Miej oko na las i zestrzel wszystko, co zobaczysz - radzi mu Boxer. Następnie z głośników pojazdu rozbrzmiał pop, a żołnierze minęli jedynego znajdującego się na zewnątrz cywila - kobietę w średnim wieku. Stała na podwórku i zajmowała się dwoma dużymi końmi - jednym białym, a drugim brązowym. Nie podniosła wzroku. Po wjeździe do miasta wszyscy zostali poinstruowani, aby uważnie słuchać poleceń Boxera. - Kiedy mówię "dron", wszyscy chowają się pod drzewami - tłumaczy. Aby schronić się przed ostrzałem i atakami bombowymi, reporterzy musieli biec razem z ukraińskimi żołnierzmi mniej więcej dwie przecznice, w kierunku budynku, w którym przebywało około 70 cywilów. Niektórzy wrócili już do domów, ponieważ w ostatnich dniach walki spowolniły. Stojące na zewnątrz kobiety powiedziały, że dostarczają cywilom lekarstw, żywności i innej pomocy. Podziękowały też ukraińskim żołnierzom. Mimo że tuż za granicą w Ukrainie szalała wojna, nigdy nie wyobrażały sobie, że dotrze również do nich. - Nawet o tym nie myśleliśmy. Nie możemy się z tym pogodzić - przyznaje 45-letnia Ludmiła, która, podobnie jak inni rosyjscy cywile w tym artykule, wypowiadała się pod warunkiem, że zostanie podpisana tylko imieniem. - Niech Putin zawrze umowę z waszym Zełenskim - mówi do wojskowych eskortujących dziennikarzy 57-letnia Marina. - Naprawdę chcemy jakiegoś porozumienia, chłopaki. Przyszliście do nas, dziękujemy, traktujecie nas bardzo dobrze. Ale musicie zrozumieć, że chcemy wrócić do naszych dzieci, wrócić do domu, rozumiecie? Chcemy, aby sprawy zostały rozwiązane we właściwy sposób. Sudża w rękach Ukraińców. "Sfotografujcie nasze miasto i wyślijcie Putinowi" Boxer opowiedział im o swoim rodzinnym mieście, ostrzeliwanym i okupowanym przez Rosjan. Służy w wojsku od 18. roku życia, czyli odkąd Rosja po raz pierwszy najechała Ukrainę i zaanektowała Krym w 2014 roku. - Cóż, myślę, że jesteśmy po prostu niewinnymi cywilami - stwierdza Rosjanka Marina. - Też tak myślałem, kiedy byliśmy cywilami - odpowiada jej Boxer. - Mamy prośbę: sfotografujcie naszą Sudżę i wyślijcie to do Putina - prosi 65-letnia Tamara. - Pokażcie to naszemu prezydentowi, niech zobaczy - mówi. - Chcemy pokoju i harmonii - wyjaśnia Marina. - Nie chcemy niczego więcej, niczego więcej nie potrzebujemy. Proszę, pomóżcie nam, pomóżcie nam - lamentuje. Wtedy na podwórze wjechała ciężarówka z wodą, a kobiety ustawiły się w kolejce z plastikowymi butelkami w dłoniach. Według wojskowych ostatnia dostawa miała miejsce dzień wcześniej. Ukraiński żołnierz wręczył 13-letniemu chłopcu o imieniu Daniel paczki z suchym prowiantem wojskowym, a ten z uśmiechem pobiegł do piwnicy. Choć rosyjscy cywile nie twierdzili, że są źle traktowani przez ukraińskich żołnierzy, nie oszczędzono im wojennych upokorzeń, których wielu Ukraińców doświadcza od lat. "Błagamy was". Schron w piwnicy i wiadro zamiast toalet Czworo dorosłych siedziało na ławce przy wejściu do piwnicznego schronu. Zapytany o to, jak się czuje, mężczyzna o imieniu Stanisław odpowiada: "A jak myślisz, w piwnicy jest dobrze?". 47-latek wskazał na swojego syna z niepełnosprawnością, Wowę. Dopytywany o to, ile mają toalet, stwierdza: "wiadro". Pomimo ciężkich walk w ostatnich dniach reporterzy "The Washington Post" usłyszeli tylko jedną małą eksplozję w Sudży. Cywile twierdzą, że wybuchy często były głośniejsze w nocy. Na dole, w schronie przeciwbombowym, powietrze było wilgotne i cuchnące. Nie było elektryczności. W każdym pomieszczeniu stłoczeni w ciemnościach na materacach ludzie mrużyli oczy, gdy dziennikarze przechodzili obok w czołówkach i z latarkami. Większość z nich była w podeszłym wieku, choć było kilkoro dzieci. W jednym z pokoi mała, unieruchomiona kobieta o imieniu Walentina, lat 75, trzymając w ręku latarkę, wołała o pomoc. Inna starsza kobieta, 93-letnia Olga, upadła w pobliżu drzwi i nie mogła się podnieść. Boxer wszedł do środka i pomógł kobiecie wstać. Następnie seniorka usiadła z powrotem na materacu w kącie. Walentina podziękowała mu. Jak powiedziała, jej również pomógł ukraiński żołnierz - wyniósł ją na rękach z jej domu do swojego pojazdu, a następnie zniósł na dół do schronu. - Jestem mu bardzo wdzięczna. Taka miła osoba - wspomina. W tym samym pokoju siedział 91-letni Michaił - ten, który błagał o pomoc w wyjeździe do Charkowa na spotkanie z córką. Z trudem przypomniał sobie jej nazwisko. - Czy mógłbyś mi jakoś pomóc? - pyta. - Mam teraz taką słabą pamięć. Inna kobieta leżała w milczeniu na podłodze. Na końcu korytarza, wśród grupy dorosłych, siedziała nastoletnia dziewczyna. Ściskała w dłoniach pluszaka. - To był prezent od ukraińskich żołnierzy - mówi. Na korytarzu Marina znów błagała o wyjazd z Sudży. - Błagamy was, błagamy was o jakiś układ, żebyśmy mogli stąd wyjechać. Prosimy was - mówi dziennikarzom, gdy ukraińscy żołnierze wyprowadzają ich z budynku. Zapytana, dokąd chce pojechać, zaznacza: "Przynajmniej do Kurska" - kontrolowanego przez Rosjan miasta oddalonego o około 120 km. Wojna Rosji z Ukrainą. Dym na granicy i biała flaga Na zewnątrz żołnierze ponownie przeczesali wzrokiem niebo w poszukiwaniu dronów. Następnie zapakowali wszystkich z powrotem do pojazdu opancerzonego, by ruszyć w kierunku bazy. Stamtąd eskortowali dziennikarzy "Washington Post" z powrotem do Ukrainy. Nad granicą ze wszystkich stron nadal unosił się dym. W ciągu ostatnich kilku godzin parę rosyjskich bomb szybujących uderzyło w wioski po stronie ukraińskiej. Na jednym z ukraińskich punktów kontrolnych palił się pojazd. Żołnierze otworzyli drzwi do samochodu reporterów "Washington Post", prosząc o gaśnicę. Następnie dziennikarze pojechali dalej, w głąb Ukrainy. Eskortujący ich ukraińscy żołnierze zawrócili do Rosji. Artykuł przetłumaczony z "The Washington Post". Autorki: Siobhán O'Grady, Tetiana Burianova Tłumaczenie: Nina Nowakowska Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji Więcej tekstów "Washington Post" możesz znaleźć w płatnej subskrypcji. ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!