Cotygodniowy, piątkowy cykl "Interia Bliżej Świata" to najciekawsze teksty najważniejszych zagranicznych gazetBrytyjski dziennik "The Guardian" przybliża historie osób, które zdecydowały się na zorganizowanie pogrzebu za życiaZwyczaj, który stał się przed laty popularny w Japonii dociera do kolejnych państwDla wielu osób to wspaniała forma celebrowania życia na własnych warunkach Wyobraźmy sobie następującą scenę: wszyscy nasi przyjaciele i rodzina zebrali się, by uczcić nasze życie. Nie brakuje wzruszających wyznań na temat tego, ile dla nich znaczyliśmy, a do tego słychać śmiech oraz wspomnienia niezapomnianych wspólnych chwil. Niektórzy korzystają z okazji, by powiedzieć o czymś ważnym, ale nigdy nie starczyło i odwagi lub czasu. Całość przywodzi na myśl ceremonię pogrzebową, ale co jeśli w tym wszystkim jest jedna zasadnicza różnica. Co by było, gdyby osoba żegnana na zawsze mogła być obecna? Wielka Brytania: Pogrzeby za życia coraz popularniejsze Pogrzeby za życia dają ludziom szansę na pożegnanie się z przyjaciółmi i rodziną na własnych warunkach. To okazja do celebracji życia danej osoby na jej warunkach, gdy jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa na świecie. Nie jest to całkowicie nowa koncepcja. Pogrzeby za życia zaczęły zyskiwać na popularności w Japonii w latach 90. XX w., gdzie znane są jako seizenso. U zarania organizowano je z myślą, że odciążą członków rodziny lub przyjaciół od organizacji pogrzebu po czyjejś śmierci. Praktyka ta przyjęła się w Korei Południowej. W 2019 r. 25 tys. osób wzięło udział w podobnych uroczystościach, by stawić czoła swojej śmiertelności. Na świecie powoli rośnie świadomość korzyści, jakie oferuje takie pożegnanie z bliskimi. Brytyjka Kris Hallenga dowiedziała się o nowotworze piersi, gdy miała zaledwie 23 lata. Rak piersi jest najczęściej występującym nowotworem złośliwym wśród kobiet. Kobieta założyła organizację charytatywną CoppaFeel! zajmującą się rakiem w Wielkiej Brytanii. W 2023 r. Hallenga zorganizowała "FUNeral" (z ang. gra słów od fun - radość oraz funeral - pogrzeb), na którym przemawiała brytyjska aktorka komediowa Dawn French, znana m.in. z roli Geraldine Granger w sitcomie "Pastor na obcasach". Pogrzeby za życia oferują możliwość zerwania z tradycją i zorganizowania podnoszącej na duchu uroczystości. Georgia Martin, założycielka organizacji A Beautiful Goodbye (z ang. piękne pożegnanie), świadczy usługi pogrzebowe i pomaga organizować takie wydarzenia od 2016 r. - Ludzie myślą, że to będzie niezbyt przyjemne doświadczenie. Wyobrażają sobie uroczystość w kościele z trumną i wszystkimi ubranymi na czarno. Jednak w przypadku pogrzebu za życia nic nie jest ustalone. Można zaplanować wszystko wedle własnego pomysłu - zapewnia. Istnieje wiele powodów, dla których dana osoba decyduje się na taką uroczystość. Niektórzy są śmiertelnie chorzy. Inni czują, że są blisko śmierci i chcą raz jeszcze celebrować życie na własnych warunkach, póki jeszcze mogą. Georgia Martin mówi, że o wyjątkowości ceremonii decyduje danie ludziom możliwości powiedzenia sobie o uczuciach i przyjaźni. Atmosfera życzliwości i szczerości sprawia, że nic nie pozostaje niedopowiedziane. - Kiedy mówi się na głos wobec zgromadzonych, znika element żalu czy pretensji. Powiedziało się wszystko, na czym nam zależało - przekonuje. "The Guardian" porozmawiał z pięciorgiem osób, które zorganizowały podobne ceremonie. Michael, Claire, Mille, Rob oraz Gillian podzielili się z swoimi doświadczeniami z tego wyjątkowego dnia. Michael, 47 lat: Nagle znalazłem się w trumnie. Nikt mnie nie uprzedził Wśród moich przyjaciół stałem się znany jako "facet od śmierci". Mój ojciec długo cierpiał na chorobę Alzheimera. Zmarł, gdy miałem 13 lat. W mojej rodzinie nie mówiło się zbyt wiele o tym, przez co przechodziliśmy. To skłoniło mnie do założenia organizacji o nazwie Death over Dinner (z ang. o śmierci przy obiedzie), by ułatwić rozmowy o umieraniu. Nie planowałem pogrzebu za życia. Wszystko zaczęło się od weekendowego wyjazdu z okazji moich 40. urodzin. Poprosiłem znajomych o zarezerwowanie terminu. W odpowiedzi jeden z nich odpisał, że powinniśmy "zorganizować Panu Śmierci pogrzeb za życia na jego 40. urodziny". Pomysł spodobał się innym. Nie zdawałem sobie sprawy, że żart przybierze tak poważny obrót. Ostatecznie zebrało się około 35 osób w Point Reyes w Kalifornii. Większość dnia spędziłem w ciszy i skupieniu. Relaksowałem się i korzystałem z masaży. Po kąpieli, namaszczeniu olejkami, ubrałem się na biało. Zawiązano mi oczy i zaprowadzono na dół. Nagle zdałem sobie sprawę, że znalazłem się w trumnie. Nikt mi o tym nie powiedział. Na szczęście była otwarta. Przyjaciele zlecili jej wykonanie miejscowemu stolarzowi. Następnie poprowadzono mnie do zaciemnionego pokoju. Zdjęto mi opaskę, ale nie otworzyłem oczu. Przez trzy godziny nie poruszyłem się ani o centymetr. Przyjaciółka zaczęła płakać z rozpaczy na mój widok. Jej łkanie wprawiło wszystkich w zadumę. Uroczystość poprowadziła dwójka bliskich przyjaciół. Zgormadzeni najpierw rozmawiali o tym, jak mnie poznali, potem przyszedł czas na omówienie wszelkich żalów i pretensji. Nie zabrakło rozmowy o uczuciach. Byłem przytłoczony nadmiarem emocji. Ciągle płakałem. Potem zanurzono mnie w wannie z hydromasażem, dając do zrozumienia, że to przywróci mnie do życia. Przez kolejne minuty przytulałem się do przyjaciół. Najważniejsi ludzie w moim życiu mówili mi, jak wiele dla nich znaczę. Czułem się niesamowicie. To bardzo intensywne doświadczenie, ale warto je przeżyć. Dla osób ze śmiertelną diagnozą może to być niezwykły dar. Mam nadzieję, że pogrzeby za życia staną się bardziej powszechne. Pomagają uświadomić sobie, co jest dla nas ważne, po co jesteśmy na Ziemi i jak możemy lepiej kochać. To było jedno z najważniejszych doświadczeń w moim życiu. Claire, 36 lat: Ludzie chcą unikać rozmów o śmierci, ale ja zawsze o niej myślę W maju 2021 r. znalazłam guzek pod pachą. Lekarz nie sądził, że to może być nowotwór, ale zrobiłam USG, by to sprawdzić. Po sposobie, w jaki patrzyła na mnie radiolog, mogłam przypuszczać, że czekają na mnie złe wieści. Diagnoza? Rak piersi w trzecim stadium. Od tego czasu byłam poddawana chemioterapii i miałam kilka progresji choroby. Rak jest obecnie w czwartym, nieuleczalnym stadium. Na początku 2023 r. roku lekarze znaleźli niewielki przerzut w mózgu. Na szczęście udało się go wyleczyć, ale od tego momentu zaczęłam myśleć o moim pożegnaniu. Zainspirował mnie FUNeral Kris Hallengi. Z mężem długo rozmawialiśmy o tym, co moglibyśmy zrobić. Nie lubię być w centrum uwagi, więc chciałam, by nie chodziło tylko o mnie. Postanowiliśmy zorganizować trzy wydarzenia - dwa z rodziną i jedno z przyjaciółmi. Chciałam mieć możliwość porozmawiania ze wszystkimi bez poczucia przytłoczenia. Zaprosiliśmy gości na celebrowanie życia. Niektórzy byliby zszokowani, gdybyśmy użyli terminu pogrzeb. Wraz z zaproszeniami wysłaliśmy specjalne kartki, by można je było po zapisaniu powiesić na drzewie pamięci. Każdy mógł napisać coś od siebie - myśl, anegdotę. Stworzenie drzewa pamięci było dla mnie bardzo ważne. Znajduje się ono w naszym salonie. Jeśli czuję się szczególnie przygnębiona, wracam do czytania. Wszystkie wydarzenia zorganizowaliśmy latem ubiegłego roku. Było kameralnie. Zależało nam na dobrej zabawie. Dużo spacerowaliśmy, urządzaliśmy pikniki i graliśmy w gry. Przygotowaliśmy degustację wina w naszym domu i poprosiliśmy gości o głosowanie na ich ulubione, które miało być serwowane w przyszłości na stypie. Wieczorami wychodziliśmy na kolacje do lokalnych restauracji. Oglądaliśmy stare zdjęcia. Widok wszystkich zaproszonych uświadomił mi, po co tak naprawdę zorganizowałam te wydarzenia. Zachęcam osoby na moim miejscu lub osoby starsze, by dały innym szansę na celebrowanie naszego życia, gdy jeszcze jesteśmy wśród żywych. Każdy z nas zasługuje, by przed śmiercią usłyszeć jak bardzo jest się kochanym przez innych. Wydaje mi się, że powinno to stać się normą. Mówienie o śmierci jest niemal jak tabu, a to wielka szkoda. Ludzie starają się unikać tego tematu, ponieważ nie chcą popaść w przygnębienie, ale ja zawsze o niej myślę. Moje celebrowanie życia było wspaniałą falą miłości. Czuję się szczęściarą, że mam tak wielu przyjaciół i rodzinę, którzy mnie kochają. Mille, 87 lat: Poczułam się bardziej związana ze wszystkimi wokół mnie Kiedy moja córka po raz pierwszy zasugerowała, że powinnam mieć pogrzeb za życia, nie ukrywałam zdziwienia. "Czy jest coś, o czym mi nie mówisz?" - zapytałam. Cieszę się stosunkowo dobrym zdrowiem, choć coraz trudniej mi chodzić i pogarsza mi się słuch. Córka niedawno szkoliła się na celebransa - nie mogła sobie wyobrazić siebie podczas tradycyjnego pogrzebu, ale spodobał jej się pomysł świętowania czyjegoś życia w radosny sposób. Nigdy nie słyszałam o pogrzebach za życia, dopóki o tym nie wspomniała. Zasugerowała, że byłby to dobry sposób na uczczenie mojego życia. Zdecydowałam się na taki pogrzeb po tym, jak poszliśmy na pogrzeb przyjaciela rodziny w lokalnym krematorium. W drodze do domu rozmawialiśmy o tym, że cała sytuacja przypominała fabrykę. Jedna rodzina była wyprowadzana, podczas gdy kolejną wprowadzano. Wydawało się to takie bezosobowe. Mój pogrzeb za życia odbył się w piękny słoneczny majowy dzień 2023 r. w sadzie przy naszym domu. Córka udekorowała drzewa wstążkami, rozsypała płatki róż i lawendę. Mieszkamy w Wielkiej Brytanii, ale jesteśmy Duńczykami i większość naszej rodziny jest w Danii, dlatego obecna była mała grupa przyjaciół. Był stół do dekorowania ciast, by zająć czymś dzieci, włączyliśmy moje ulubione płyty na starym gramofonie i przygotowaliśmy duńskie wypieki i kawę serwowane na mojej ślubnej porcelanie. To był dzień pełen bardzo osobistych przeżyć. Był dla mnie okazją do podzielenia się historiami z mojego życia. Byłam wzruszona tym, jak bardzo wszyscy byli zainteresowani moimi zdjęciami. Nawet najmłodsze dzieci zadawały pytania - czarno-białe fotografie były dla nich zupełną nowością i bardziej interesowały się mną niż tortem. To był magiczny czas. Do dziś z czułością wspominam przeglądanie z wnuczkami książki kucharskiej mojej mamy. Całe to wydarzenie sprawiło, że poczułam się bardziej związana ze wszystkimi wokół mnie. Niektórych może razić nazwa pogrzebu za życia, ale moim zdaniem nie ona jest najstototniejsza. Najważniejszą nauką, jaką z niego wyniosłam, było to, że życiem trzeba się dzielić. Dało mi to szansę, by podzielić się ważnymi historiami z mojego życia, o których mało kto wiedział. Czułam, że jestem bardzo kochana. Rob, 33 lata: Jeśli mają mówić o mnie miłe rzeczy, chcę to słyszeć W lutym 2021 r. zachorowałem na COVID-19. Straciłem apetyt, byłem ciągle zmęczony, miałem mgłę mózgową. Myślałem, że to objawy tzw. długiego covidu, ale dostałem paskudnej wysypki. W końcu poszedłem do lekarza na badanie krwi. Następnego dnia powiedziano mi, że mam białaczkę. To było jak grom z nieba. Miałem nadzieję, że to pomyłka. Lekarze jasno dali do zrozumienia, że rokowania są niezbyt dobre. Od tego czasu byłem w szpitalu. W listopadzie 2022 r. powiedziano mi, że choroba jest śmiertelna. Zostało mi kilka tygodni lub co najwyżej miesięcy życia. Wtedy zacząłem myśleć o pogrzebie za życia. Chciałem pożegnać się ze wszystkimi, póki jeszcze mogłem. Pogrzeby, na których byłem, zawsze były ponure. Chciałem zaproponować coś bardziej optymistycznego, by celebrować życie. Pomyślałem, że jeśli ludzie mają mówić o mnie miłe rzeczy, to wolę usłyszeć to na własne uszy. W styczniu 2023 r. roku miałem swój pogrzeb za życia w hrabstwie Gloucestershire w lokalnym parku rozrywki. Znajdują się tam wielkie "zjeżdżalnie śmierci", baseny z piłkami, miejsca do wspinaczki, trampoliny, tyrolki. Chodziłem tam na przyjęcia urodzinowe, gdy byłem dzieckiem. Dzień był uroczysty. Przyszło kilkaset osób - ich obecność była bardzo wzruszająca. Byłem zaskoczony miłymi wspomnieniami. Wiele z nich zatarło się przez lata w pamięci. Miałem cewnik i byłem na morfinie, ale byłem zdeterminowany, by dobrze się bawić. W pewnym momencie zdecydowałem się wejść na największą zjeżdżalnię. Kiedy dotarłem na sam dół, około 70 osób zaczęło bić brawo. Ktoś krzyknął: "Rob zjeżdża na zjeżdżalni śmierci!" i wszyscy przyszli popatrzeć. Myślałem wtedy, że zostało mi niewiele do przeżycia. Teraz czuję, że muszę mieć kolejny pogrzeb, ponieważ żyję znacznie dłużej niż przypuszczali lekarze. Zachęcam innych nieuleczalnie chorych do zrobienia tego samego. To wspaniały sposób na pożegnanie. Wiem, że będę miał tradycyjny pogrzeb, ale zależało mi na zorganizowaniu czegoś wyjątkowego, bym mógł być częścią wydarzeń. Moja rada dla nieuleczalnie chorych? Cieszmy się z życia dopóki możemy. Rob zmarł w listopadzie 2023 r. Gillian, 54 lata: Powiedziałem, że to przyjęcie urodzinowe Kiedy miałam 36 lat powiedziano mi, że zostało mi sześć miesięcy życia. Zdiagnozowano u mnie raka piersi, ale znaleziono też coś w wątrobie, chociaż nie wiedziano, co dokładnie. Jedynym sposobem, by się tego dowiedzieć, było poddanie się sześciomiesięcznej chemioterapii. Gdyby guz się zmniejszył, oznaczałoby to przerzuty nowotworu. W przeciwnym razie nic miało mi nie grozić. Wszyscy lekarze uważali, że to nowotwór wtórny. Myślałam, że umieram. Pisałam listy do moich dzieci o rzeczach, za którymi myślałam, że będę tęsknić: o pierwszych chłopakach, ślubach i dzieciach. Byłam bardzo zestresowana na myśl, że będą musiały żyć beze mnie. Sądziłam, że nie dożyję 40. urodzin, więc postanowiłam zorganizować przyjęcie. Chciałam zebrać wszystkie bliskie mi osoby i pokazać im, że je kocham. Daleko było mi do idei pogrzebu za życia. Postrzegałem to jako celebrację doczesności. W tamtych czasach ludzie nie rozmawiali o śmierci. Jeśli próbowałam, moi rozmówcy czuli się niekomfortowo. Dlatego w zaproszeniu podkreśliłam, że organizuje przyjęcie urodzinowe. Chociaż wielu z gości miało pewnie przeczucie, że może to być moje ostatnie takie wydarzenie. Impreza odbyła się w naszym lokalnym klubie krykietowym. Pojawiło się około 30 osób. Goście byli zdenerwowani. Chciałam, by wszyscy dobrze się bawili, ale było słodko-gorzko. W pewnym momencie moja siostra zabrała głos. Jej przemowa była bardzo emocjonalna. Ale cieszyłam się, że udało mi się zebrać wszystkich razem. Po sześciu miesiącach chemioterapii myślałam, że to koniec. Lekarze powiedzieli jednak, że nic mi nie jest - raka nie było w wątrobie. Nie mogłam w to uwierzyć. Nawet teraz wydaje mi się to surrealistyczne. To prawie tak, jakby wszystko przytrafiło się innej osobie. Gdybym miała teraz pogrzeb za życia, ludzie mogliby poczuć się bardziej komfortowo. Takie wydarzenia stały się bardziej popularne. To dobry pomysł. Jeśli czeka się na normalny pogrzeb, dana osoba może nigdy nie dowiedzieć się, co wszyscy o niej myślą. Radziłabym, by chwytać życie póki to możliwe i pozbyć się wszystkich zbędnych rzeczy. Najważniejszą nauką, jaką wyniosłam z imprezy, był fakt, że ludziom na mnie zależało. Starzenie się to przywilej. Każde urodziny to powód do świętowania, ponieważ udało mi się przetrwać kolejny rok. --- Więcej ciekawych historii z całego świata w każdy piątek w Interii --- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły! --- Tekst przetłumaczony z "The Guardian" - www.theguardian.com Autor: Isabelle Aron Tłumaczenie: Mateusz Kucharczyk Tytuł i śródtytuły oraz skróty pochodzą od redakcji ---