Interia współpracuje z czołowymi redakcjami na świecie. W naszym cotygodniowym, piątkowym cyklu "Interia Bliżej Świata" publikujemy najciekawsze teksty najważniejszych zagranicznych gazet. Założony w 1821 r. brytyjski dziennik "The Guardian", z którego pochodzi poniższy artykuł, jest jedną z najstarszych gazet na świecie. Jego dziennikarze wielokrotnie zdobywali najbardziej prestiżowe dziennikarskie nagrody, w tym m.in. Pulitzera. Indie są na drodze do stania się najludniejszym krajem świata, mają wyprzedzić Chiny o 2,9 mln osób w połowie 2023 r. - wynika z danych opublikowanych przez ONZ. W ubiegłym roku populacja Chin spadła po raz pierwszy od 60 lat, co jest historycznym zwrotem, który ma oznaczać początek długiego okresu spadku liczby obywateli. Będzie to miało poważne konsekwencje dla gospodarki zarówno samych Chin, jak i świata. Oba kraje stoją w obliczu poważnych wyzwań demograficznych takich jak: radzenie sobie ze spuścizną polityki jednego dziecka i starzeniem się społeczeństwa, czy też wykorzystanie potencjału całej rzeszy młodych osób wchodzących na rynek pracy. "The Guardian" porozmawiał z dwoma 25-latkami, którzy zamieszkują oba kraje na temat ich życiowych bolączek, planów oraz aspiracji. Oto, co nam powiedzieli. Xue Pengyu, Chiny: Nie mam czasu dla siebie Dla Xue Pengyu życie jest ściśle związane z pracą. Jako asystent wykładowcy na uczelni artystycznej w rodzinnym Anyang we wschodnich Chinach, w prowincji Henan, mieszka na kampusie razem ze swoimi studentami, którzy nie są dużo młodsi od niego. Kiedy 25-letni Xue zakończył naukę w szkole średniej siedem lat temu, przeniósł się do Tiencin, aby studiować projektowanie graficzne. Po ukończeniu studiów Xue został w Tiencin i dostał pracę w przedszkolu. Miał nadzieję, że zostanie tam lub przeniesie się do innego dużego miasta, ale ograniczenia związane z pandemią COVID-19 zmusiły go do powrotu do domu. Jego sytuacja życiowa sprawia, że trudno mu znaleźć dziewczynę. Nie chce umawiać się z koleżanką z pracy. Czasu ma niewiele, większość pochłania praca. - Studenci są w okresie buntu, więc muszę dbać o ich emocje, monitorować ich zachowanie i przygotowywać im zadania do nauki - mówi. - W zasadzie nie mam czasu dla siebie poza jedzeniem i spaniem - dodaje. Pensja zbyt mała na utrzymanie rodziny Dochody Xue nie robią wrażenia i wystarczają na pokrycie bieżących wydatków. Chociaż Anyang jest stosunkowo tanim miastem, a zakwaterowanie zapewnia uczelnia, pensja 25-latka w wysokości około 3 tys. juanów (1724 zł) miesięcznie wystarcza dla jednej osoby, ale "nie na utrzymanie rodziny". Xue jest jednak optymistycznie nastawiony do przyszłości: praca daje możliwość awansu. Mężczyzna uważa, że zapewni mu satysfakcję przez co najmniej trzy kolejne lata. Nasz rozmówca uważa, że jest w lepszej sytuacji niż jego przyjaciele, którzy przenieśli się do dużych miast, takich jak Guangzhou i Shenzhen na południu kraju lub biznesowej stolicy Chin - Szanghaju na wschodnim wybrzeżu. Czytaj wszystkie artykuły z cyklu "Interia Bliżej Świata". - Tamtejsze pensje wciąż nie są wystarczająco duże, aby myśleć o zbudowaniu rodziny. Są w jeszcze gorszej sytuacji niż ja - dodaje. Na razie Xue nie myśli o posiadaniu dzieci. Lubi swój styl życia, a dziecko byłoby "dużym obciążeniem". Jak sam przyznaje - lubi robić to, na co ma ochotę. Nie chciałby być ograniczony posiadaniem dziecka, zajmowaniem się nim. - Denerwowałoby mnie to - mówi. - Kiedy pracowałam w przedszkolu, niektóre z dzieci były naprawdę urocze i myślałem, by samemu zostać rodzicem. Jednak zmieniłem zdanie, gdy rozważyłem wszystkie "za" i przeciw - wyznaje. Ranjan Kujur, Indie: Muszę pracować więcej Największy przełom w życiu Ranjana Kujura nastąpił, gdy jego ciotka zauważyła, że jest bystrym i zdolnym chłopcem, ale w swojej małej wiosce Raintoli w stanie Jharkhand we wschodnich Indiach będzie miał niewielkie możliwości rozwoju. Ojciec Kujura był bezrobotny, jego matka nie miała wykształcenia, a wiejska szkoła, do której uczęszczał, mieściła się w... szopie. Gdy miał sześć lat, wyjechał do ciotki do miasta Ranchi, stolicy stanu Jharkhand i uczęszczał do lokalnej szkoły. Ta przeprowadzka uchroniła go od wiejskiej biedy. Szkoła dała mu porządne podstawy, a życie w mieście zapewniło kontakt ze światem. Kujur zainteresował się tańcem. Po roku pracy dorywczej zebrał się na odwagę i zapisał na zajęcia taneczne. Trener uznał go za tak utalentowanego, że zrezygnował z pobierania opłat. - Czuję się wolny, kiedy tańczę. To moje życie i kocham je - mówi Kujur. Marzy o pracy w Bollywood. Żeby zaistnieć w branży, myśli o zrobieniu dyplomu z tańca w Bombaju. Studia trwają trzy lata, a ich koszt to około 2,6 tys. zł miesięcznie, co znacznie przekracza jego możliwości finansowe. Średni miesięczny dochód Kujura wynosi 16 tys. rupii (830 zł). Choć ciotka nie prosi go o płacenie czynszu, to jego zarobki nie wystarczą na studia. - Rozwijam się, ale zbyt wolno. Muszę skupić się na jeszcze cięższej pracy i oszczędzaniu pieniędzy na studia, które otworzą przede mną nowe możliwości - podkreśla. "Jeszcze przyjdzie czas na założenie rodziny" Dopóki nie zrobi dyplomu, Kujur nie myśl o małżeństwie czy założeniu rodziny. - Jestem jeszcze młody! - mówi i dodaje, że teraz nie ma zbyt wielu czasu na umawianie się z dziewczyną. - Oczywiście kiedyś ożenię się, ale dopiero wtedy, gdy się ustatkuję. W tańcu jest duża konkurencja, więc muszę być naprawdę, naprawdę dobry, żeby gdziekolwiek się dostać - podkreśla. Nasz rozmówca spędza większość swojego czasu ćwicząc, np. do nagrań w ramach zleceń, które otrzymuje od czasu do czasu. Ponadto prowadzi zajęcia, także prywatnie, ucząc głównie hip hopu oraz tańca bollywood. Jego dzień rzadko kończy się przed godz. 20. - Moi rodzice nigdy nie przypuszczali, że w rodzinie będzie tancerz. Nie jest to praca, o jakiej marzyli dla mnie, ale nie przejmuje się tym. Nie proszę ich o pieniądze. Widzą, jak ciężko pracuję, by do czegoś dojść w życiu - dodaje. --- Tekst przetłumaczony z "The Guardian" - www.theguardian.com Autorzy: Amy Hawkins, Amrit Dhillon Tłumaczenie: Mateusz Kucharczyk Tytuł i śródtytuły oraz skróty pochodzą od redakcji