"The Guardian": Gospodarcza rewolucja Joe Bidena. Zerwał 40-letni konsensus
Obecny gospodarz Białego Domu wyciągnął wnioski z błędów administracji Baracka Obamy, która wydała zbyt mało, by wyciągnąć gospodarkę z recesji po kryzysie z 2008 r. Prezydent przypomina Amerykanom znaną, ale zapomnianą lekcję, że "wolny rynek" nie istnieje, ponieważ albo wspiera cele publiczne, albo służy monopolistycznym interesom. Biden przywraca demokratyczny kapitalizm. Polityka prezydenta USA jest lekcją dla uczniów Ronalda Reagana - pisze na łamach "The Guardian" były sekretarz pracy w administracji Billa Clintona.
Interia współpracuje z czołowymi redakcjami na świecie. W naszym cotygodniowym, piątkowym cyklu "Interia Bliżej Świata" publikujemy najciekawsze teksty najważniejszych zagranicznych gazet. Założony w 1821 r. dziennik "The Guardian", z którego pochodzi poniższy artykuł, jest jedną z najstarszych gazet na świecie. Jego dziennikarze wielokrotnie zdobywali najbardziej prestiżowe dziennikarskie nagrody, w tym m.in. Pulitzera.
Trzeba było jednego z najstarszych prezydentów w historii USA, który jest w polityce od ponad pół wieku, aby przywrócić Amerykanom ekonomiczny konsensus, który dominował w życiu publicznym w latach 1933-1980 i jest znacznie lepszy od tego, który go zastąpił w kolejnych latach.
Nazwijmy go demokratycznym kapitalizmem.
Wielki krach z 1929 r., a następnie wielki kryzys były dla Amerykanów kluczową lekcją, zapomnianą po prezydenturze Ronalda Reagana: tak zwany "wolny rynek" nie istnieje.
Rynki są zawsze i nieuchronnie dziełami człowieka. Odzwierciedlają decyzje sędziów, polityków i agencji rządowych dotyczące tego, jak rynek powinien być zorganizowany i egzekwowany - i dla kogo ma działać.
Załamanie gospodarki w 1929 r. było konsekwencją decyzji, które zorganizowały rynek dla zmonopolizowanej elity, pozwalając na niemal nieograniczone pożyczanie pieniądza, zachęcając ludzi do swoistego hazardu na Wall Street (amerykańska giełda - red.), tłumiąc działalność związków zawodowych, krępując płace i pozwalając inwestorom na podejmowanie ogromnego ryzyka z pieniędzmi zwykłych ludzi.
Prezydent Franklin Delano Roosevelt i jego administracja odwrócili ten stan rzeczy. Zreorganizowali rynek, by służył celom publicznym - powstrzymując nadmierne pożyczanie i "hazard" na Wall Street, zachęcając do tworzenia związków zawodowych, ustanawiając ubezpieczenia społeczne i tworząc ubezpieczenie od bezrobocia, od niepełnosprawności i 40-godzinny tydzień pracy.
Roosevelt wykorzystał wydatki rządowe w ramach Nowego Ładu (New Deal - red.), aby stworzyć więcej miejsc pracy. Podczas II wojny światowej rząd kontrolował ceny i dał pracę prawie każdemu Amerykaninowi.
Kolejne administracje demokratów i republikanów powiększały i udoskonalały ten "demokratyczny kapitalizm". Wall Street wzięto w ryzy. Działalność giełdy była regulowana, podobnie jak sieci telewizyjnych, linii lotniczych, kolei oraz innych przewoźników. Płace prezesów były skromne, a podatki od najlepiej zarabiających finansowały publiczne inwestycje w infrastrukturę - jak system krajowych autostrad - i szkolnictwo wyższe.
W latach powojennych polityka przemysłowa pobudzała zaś innowacje. Departament Obrony przyczynił się do opracowania komunikacji satelitarnej, powstania kontenerowców czy stworzenia internetu. Narodowe Instytuty Zdrowia prowadziły z kolei przełomowe badania w zakresie biochemii, DNA i chorób zakaźnych.
Jednocześnie rosły wydatki publiczne w czasie spowolnienia gospodarczego, aby zachęcić przedsiębiorców do zatrudniania. Nawet wywodzący się z Partii Republikańskiej prezydent Richard Nixon przyznał, że "wszyscy jesteśmy keynesistami".
Przypomnijmy, że główna teoria Johna Maynarda Keynesa zawiera się w twierdzeniu, że w gospodarce najważniejszy jest popyt inwestycyjny. Siłą sprawczą uruchamiającą zmiany w wielkości dochodu narodowego są wydatki inwestycyjne a nie oszczędności.
Po II wojnie światowej na straży interesu konsumentów stały sądy. Organy antymonopolowe rozbiły największe wówczas prywatne przedsiębiorstwo AT&T, które działało w branży telekomunikacyjnej oraz inne monopole. Małe sklepy były chronione przed gigantycznymi sieciami handlowymi. W latach 60. jedna trzecia pracowników sektora prywatnego była zrzeszona w związkach zawodowych.
Wielkie korporacje starały się odpowiadać na potrzeby wszystkich interesariuszy - nie tylko udziałowców, ale także pracowników, konsumentów, lokalnych społeczności.
Ale potem doszło do dużej zmiany. Kryzys naftowy w latach 70. sprowokował dwucyfrową inflację, po której przewodniczący Rezerwy Federalnej (FED) Paul Volcker podjął wysiłek "złamania kręgosłupa" inflacji poprzez podniesienie stóp procentowych tak wysoko, że gospodarka wpadła w głęboką recesję.
Wszystko to przygotowało grunt pod wojnę Reagana z demokratycznym kapitalizmem.
Od 1981 r. pojawiła się nowa, dwupartyjna ortodoksja, według której tzw. wolny rynek funkcjonuje dobrze tylko wtedy, gdy rząd usunie się z drogi (zapominając, że rynek wymaga rządu).
Czytaj wszystkie artykuły z cyklu "Interia Bliżej Świata".
Cel polityki gospodarczej przesunął się zatem z dobrobytu publicznego na wzrost PKB. Środki zaś przesunęły się z publicznego nadzoru nad rynkiem na deregulację, wolny handel, prywatyzację, obniżanie podatków i redukcję deficytu - wszystko to, co pomogło monopolistom zarobić więcej pieniędzy.
Co stało się potem? Przez 40 lat gospodarka rosła, ale średnie zarobki stały w miejscu. Zwiększały się za to nierówności w dochodach. Wall Street na nowo powróciła do roli zakładu bukmacherskiego, jakim była w latach 20. XX w.
To finanse znów rządziły gospodarką. Zachęcone kolejnymi przejęciami na rynku korporacje zaczęły koncentrować się wyłącznie na maksymalizacji zysków akcjonariuszy.
Doprowadziło je to do walki ze związkami zawodowymi, ograniczania wysokości wynagrodzeń, braku dbania o interes lokalnych społeczności, zamykania zakładów pracy i tworzenia fabryk za granicą.
Korporacje i najbogatsi wykorzystywali rosnące bogactwo do korumpowania polityków za pomocą darowizn na kampanie wyborcze. Kupowali w ten sposób obniżki podatków, wywalczając luki podatkowe, subsydia rządowe, gwarancje kredytowe, rządowe kontrakty bez przetargów i wyrozumiałość sprawujących władzę wobec egzekwowania przepisów antymonopolowych, co przekładało się na powstawanie nowych monopoli.
W ten sposób zniknął demokratyczny kapitalizm, pomyślany, aby służyć celom publicznym. Zastąpił go kapitalizm korporacyjny, zorganizowany, aby służyć interesom monopolistów.
Joe Biden przywraca demokratyczny kapitalizm.
Obecny gospodarz Białego Domu wyciągnął wnioski z błędów administracji Baracka Obamy, która wydała zbyt mało, by wyciągnąć gospodarkę z recesji po kryzysie z 2008 r. Skutki pandemii COVID-19 pokazały, że potrzeba znaczących wydatków, które przyczyniłyby się do zapewnienia ludziom poduszki ochronnej w mało stabilnej sytuacji gospodarczej.
Dlatego Biden przeforsował uchwalenie ogromnego pakietu stymulacyjnego dla gospodarki wartego 1,9 bln dolarów.
Nie poprzestał jednak na tym. Następna była warta 550 mld dolarów inicjatywa, mająca na celu inwestycje w infrastrukturę (mosty, drogi, komunikację publiczną, szerokopasmowy internet, energetykę).
W 2022 r. Biden podpisał ustawę Inflation Reduction Act, która zakłada dofinansowanie projektów związanych ze zmianą klimatu i transformacją energetyczną oraz ochroną zdrowia. Następnie prezydent USA podpisał ustawę CHIPs and Science Act, która zakłada wielomiliardowe inwestycje w produkcję półprzewodników oraz badania naukowe nad technologiami.
Co istotne, inicjatywy te są skierowane do firm, które zatrudniają amerykańskich pracowników.
Biden podjął się również zmiany równowagi sił między kapitałem a pracą, podobnie jak Franklin Delano Roosevelt. Gospodarz Białego Domu postawił na przeciwników monopoli w nominacjach na stanowiska Federalnej Komisji Handlu oraz Wydziały Antymonopolowego Departamentu Sprawiedliwości. Przekształcił ponadto federalną Krajową Radę Stosunków Pracowniczych (National Labor Relations Board) w silnego obrońcę związków zawodowych.
W przeciwieństwie do swoich poprzedników z Partii Demokratycznej Biden nie dążył do ograniczenia barier handlowych. W rzeczywistości utrzymał kilka z nich uchwalonych za administracji Donalda Trumpa. Ale w przeciwieństwie do poprzednika nie sprezentował ogromnej obniżki podatków korporacjom i bogatszym obywatelom.
W przeciwieństwie do każdego prezydenta od czasów Reagana Biden nie zatrudnił w swojej administracji byłych pracowników amerykańskiej giełdy. Żaden z jego doradców ekonomicznych - nawet sekretarz stanu - nie wywodzi się z Wall Street.
Nie chcę wyolbrzymiać osiągnięć Bidena. Jego ambicje dotyczące opieki nad dziećmi, osobami starszymi, płatnych urlopów rodzinnych i medycznych zostały udaremnione przez senatorów Joe Manchina i Kyrsten Sinemę. A teraz musi zmagać się z nieprzyjazną mu republikańską większością w Izbie Reprezentantów.
Jednak dużym osiągnięciem Bidena jest zmiana ekonomicznego konsensusu, który panował od czasów Reagana. Prezydent przypomina Amerykanom znaną, ale zapomnianą lekcję, że "wolny rynek" nie istnieje. Albo wspiera cele publiczne, albo służy monopolistycznym interesom.
Demokratyczny kapitalizm Bidena nie jest ani socjalizmem, ani źle kojarzonym "big government" (wielki rząd, tj. sprawny i skuteczny, ale wtrącający się w działanie wolnego rynku - red.).
Prezydentura Bidena jest raczej powrotem do epoki, w której rząd organizował działanie rynku dla większego, wspólnego dobra.
-----
Robert Reich jest profesorem polityki społecznej na Uniwersytecie w Berkeley. W przeszłości sekretarz pracy w administracji Billa Clintona.
Tekst przetłumaczony z "The Guardian" - www.theguardian.com
Autor: Robert Reich
Tłumaczenie: Mateusz Kucharczyk
Tytuł i śródtytuły oraz skróty pochodzą od redakcji