Interia współpracuje z czołowymi redakcjami na świecie. W naszym cotygodniowym, piątkowym cyklu "Interia Bliżej Świata" publikujemy najciekawsze teksty najważniejszych zagranicznych gazet. Założony w 1821 r. brytyjski dziennik "The Guardian", z którego pochodzi poniższy artykuł, jest jedną z najstarszych gazet na świecie. Jego dziennikarze wielokrotnie zdobywali najbardziej prestiżowe dziennikarskie nagrody, w tym m.in. Pulitzera. Skoro możemy mówić o płacach minimalnych, dlaczego nigdy nie dyskutujemy o płacach maksymalnych? Skoro politycy mogą spierać się o to, jak niewiele potrzeba rodzinom do przeżycia, dlaczego nigdy nie zajmują się drugim końcem skali nierówności: ile nagromadzonego bogactwa może być uznane za przesadę? Oxfam: Nierówności na świecie rosną w szybkim tempie Takie rozważania nie są bezpodstawne w sytuacji, gdy kilka dni temu światowi miliarderzy wyruszyli prywatnymi odrzutowcami do szwajcarskiego Davos na Światowe Forum Ekonomiczne, by po raz kolejny z zadowoleniem poklepać się po plecach, gratulując sobie skandalicznie ogromnego majątku. Oxfam, organizacja walcząca z nierównościami ekonomicznymi na świece, w corocznym raporcie napisała o ogromnych różnicach majątkowych między garstką bogatych szczęśliwców a pozostałymi ośmioma miliardami ludzi. W raporcie "Nierówności S.A. Jak władza korporacji dzieli świat i potrzeba nowej ery działań publicznych" Oxfam przygląda się dystrybucji bogactwa i podkreśla trend, który obserwujemy od wielu lat. Gdy większość mieszkańców Ziemi stara się przetrwać, najbogatsi stają się z roku na rok jeszcze zamożniejsi. Raport ujawnia, że od 2020 r. "60 proc. ludzkości stało się biedniejsze, a miliarderzy są o 3,3 bln dolarów bogatsi niż na początku dekady". Pięciu najbogatszych ludzi na świecie w tym samym czasie powiększyło swoje majątki o 114 proc. Ich łączna wartość wzrosła z 405 mld w 2020 r. do 869 mld dolarów trzy lata później - o 464 mld dolarów. Oznacza to, że przez ten czas każdy z nich zarabiał co godzinę średnio 2,8 mln dolarów. Czy wyborcy i politycy na całym świecie są gotowi po prostu wzruszyć ramionami z powodu powiększającej się przepaści majątkowej? Wydaje się, że tak. Przykład? Nasz własny haniebny rząd (Wielkiej Brytanii - red.) w roku wyborczym, kierowany przez człowieka z majątkiem szacowanym na 529 mln funtów (Rishi Sunak - red.), wydaje się widzieć szanse w przedłużeniu władzy poprzez drastyczne obniżenie lub zniesienie podatku od spadków. Wszak to narzędzie, które przynosi największe korzyści niewielkiej liczbie zamożnych rodzin - takich jak rodzina premiera rządu Jego Królewskiej Mości. Ingrid Robeyns i limitarianizm Urodzona w Belgii Ingrid Robeyns, profesor filozofii i ekonomii na Uniwersytecie w Utrechcie w Holandii, uważa, że podobne pytanie powinno paść już dawno temu. Nie tylko opowiada się ona za ograniczeniem bogactwa, ale wskazuje, że jest ono niewłaściwe ze względów etycznych oraz politycznych. Przekonuje, że "w kraju o profilu społeczno-ekonomicznym podobnym do Holandii powinniśmy dążyć do stworzenia społeczeństwa, w którym nikt nie ma więcej niż 10 milionów euro. Nie powinno być żadnych dekamilionerów (osób, które posiadają majątki powyżej 10 mln dolarów - red.)". Mówiąc wprost, nikt nie powinien posiadać więcej, niż potrzebuje do satysfakcjonującego życia. Robeyns nazywa to realistycznym "progiem politycznym", do którego powinni dążyć decydenci. Argumentuje, "że dla ludzi żyjących w społeczeństwie z solidnym systemem emerytalnym etyczna granica bogactwa powinna wynieść około milion funtów, dolarów lub euro na osobę". Autorka przekonuje, że sugerowane limity stworzyłyby bardziej sprawiedliwe i efektywne społeczeństwa. Reprezentują maksymalne poziomy, które uczyniłyby poszczególne jednostki - w tym miliarderów i dekamilionerów - szczęśliwszymi. Mieszkają na co dzień w Holandii filozofka nazwała proponowaną przez siebie koncepcję limitarianizmem. Ingrid Robeyns przeciwko ekstremalnemu bogactwu 51-letnia Robeyns dorastała w Belgii, a doktorat obroniła w Cambridge pod kierunkiem Amartyi Sena, guru ekonomii rozwoju. Gdy większość jej kolegów akademickich była zaangażowana w pracę nad redukcją ubóstwa, Robeyns zawsze koncentrowała się na odwrotnej stronie nierówności - wpływie rażąco nadmiernego bogactwa na sferę publiczną, problemy demokracji i niszczenie środowiska. Autorka argumentuje, że wyrównywanie szans w społeczeństwie nigdy nie będzie możliwe bez bardzo poważnego równania w dół. George Monbiot, felietonista "Guardiana" nazwał propozycje belgijsko-holenderskiej badaczki "być może najbardziej bluźnierczą ideą we współczesnym dyskursie". Kiedy w ubiegłym tygodniu rozmawiałem z Robeyns o jej książce, zastanawiałem się, czy czuła się jak heretyczka, proponując takie a nie inne pomysły. Roześmiała się tylko. - W filozofii politycznej po prostu idziemy tam, gdzie prowadzą nas argumenty - powiedziała. Jej nowa książka pt. "Limitarianizm: Przeciwko ekstremalnemu bogactwu" (Limitarianism: The Case Against Extreme Wealth - ang.) ukazała się w Holandii w listopadzie. I jak możne się było spodziewać, reakcje były podzielone. - Wiele osób powiedziało mi, że myślało w ten sposób przez całe życie. Są też tacy, którzy twierdzą, że to czyste szaleństwo - podkreśla. I przyznaje, że "może zrozumieć taką postawę, jeśli dorastało się w neoliberalnym paradygmacie kapitalistycznym, którego istotną jest brak ograniczeń". Książka obala różne aspekty tego myślenia, jak np. przekonanie, że każda dyskusja na temat limitu bogactwa musi rodzić się z zazdrości. Lub najbardziej uwodzicielski ze wszystkich mitów, że ludzie w jakiś sposób zasługują na bogactwo (lub biedę), a wielkie fortuny powstają głównie dzięki ciężkiej pracy i talentowi, a nie szczęściu i ogromnym nierównościom szans. Koncentracja bogactwa w rękach niewielu "podpala świat" - To, co chcę osiągnąć, to powiedzenie, że wszyscy akceptujemy jako cel społeczny próbę eliminacji ubóstwa - mówi Robeyns. - Faktem jest, że powinniśmy i musimy zminimalizować liczbę superbogatych i koncentrację majątku ze względu na wszystkie złe konsekwencje - dodaje. Książka bada negatywne następstwa nie tylko dla spójności społecznej i demokracji, ale także dla produktywności, zdrowia psychicznego i fizycznego oraz zmian klimatycznych. Mówiąc wprost, koncentracja bogactwa w rękach niewielu "podpala świat" i jak przekonuje, że "jest wiele więcej rzeczy, które moglibyśmy zrobić z pieniędzmi". Głównym powodem, dla którego tak mało uwagi poświęca się potencjalnym korzyściom płynącym z ograniczenia bogactwa, za czym opowiada się Robeyns, jest to, że beneficjenci systemu - jak pisze - są "niezwykle sprytni w kształtowaniu tego zestawu polityk jako nieideologicznych" - nie tylko za pośrednictwem kupowanych przez nich mediów. Filozofia nieograniczonego bogactwa - dla oligarchów, szejków, piłkarzy, brokerów i funduszy hedgingowych oraz wspierających ich prawników i bankierów - została uznana za "normalną" konsekwencję wolnego rynku. Pomimo faktu, że tzw. ekonomia skapywania została już dawno zdyskredytowana, najwyraźniej pozostajemy wierni mitologii "twórców bogactwa" oraz ich zer na koncie. Ale oczywiście, jak twierdzi badaczka z Utrechtu, ogromne fortuny to tylko wybór polityczny, jak każdy inny. - Wydaje mi się, że gdyby obywatele lepiej zrozumieli, że naprawdę możemy wybierać między wieloma różnymi opcjami systemu gospodarczego, moglibyśmy rozpocząć właściwą debatę - podkreśla Robeyns. Krytycy Robeyns: Naiwna albo komunistka Krytycy dzielą się na dwa obozy. Twierdzą, że Robeyns albo jest naiwna, albo jest komunistką (albo jedno i drugie). Jednak jak sama przekonuje, obie sugestie są nieprawdziwe. Argumentuje, że ustanowienie górnego limitu zarobków i bogactwa jest nie tylko właściwe etycznie, ale także racjonalne. Mówiąc w ten sposób, autorka wpisuje się nie tylko w argumentacje Thomasa Piketty'ego, autora bestsellerowego "Kapitału w XXI wieku", ale także filozofów sięgających Platona. Ten ostatni twierdził, że nigdy nie uda się stworzyć spójnego społeczeństwa, jeśli najbogatsi obywatele zarabiają więcej niż czterokrotność zarobków najbiedniejszych. Tymczasem w ubiegłym roku Jeff Bezos zarabiał co dziewięć sekund tyle, ile wynosił średni mięsięczny zarobek statystycznego pracownika Amazona. Według belgijsko-holenderskiej badaczki, by społeczeństwo mogło podążyć w tym kierunku, powinno dojść do radykalnej reformy opodatkowania, która skoncentrowałaby się na bogactwie, a nie na dochodach. Robeyns argumentuje, że dziedziczenie jest korzyścią niemerytokratyczną, podczas gdy powinno być w dużej mierze z korzyścią dla ogółu. - Posiadanie przez każdego jakiegoś bogactwa ma prawdziwą wartość. Problem polega na tym, że obecnie jest to bardzo nierówne. Zdecydowana większość ludzi nie dostaje prawie nic (od poprzednich pokoleń - red.). Aż dochodzimy do sytuacji, gdy tworzą się kolejne dynastie multimilionerów i miliarderów - mówi badaczka. - W ludzkiej naturze leży chęć ochrony własnego potomstwa. Musimy więc pokazać, że redystrybucja dużej części tych pieniędzy z powrotem do ludzi, a nie do rządu, w rzeczywistości promowałaby to bezpieczeństwo. Instytucje mają to do siebie, że ludziom trudno jest sobie wyobrazić, że moglibyśmy je zmienić. To, co neoliberalni decydenci robili przez dziesięciolecia, to po prostu mówienie: tak już jest i koniec - wskazuje. Spryt plutokratów z Davos Plutokraci w Davos byli bez wątpienia pełni pomysłów, w jaki sposób musimy myśleć inaczej, by rozwiązać niektóre z obecnych kryzysów na świecie - politycznych, gospodarczych i środowiskowych. Robeyns w bystry sposób zauważa, jak sposób "kreatywnego myślenia" właściwy bogaczom zawsze ma tendencję do powstrzymywania się przed zauważeniem fundamentalnego związku między kryzysami a własną "efektywną podatkowo" akumulacją bogactwa. - Wierzą, że mogą rozwiązać najważniejsze problemy współczesności, stosując tzw. przedsiębiorcze podejście lub poprzez wykorzystanie technologii, by wyeliminować z tego procesu politykę - mówi. Opowiedziałem Robeyns o spotkaniu z Sundarem Pichai, dyrektorem generalnym Google. Miał dylemat. Nie mógł pojąć, dlaczego europejskie rządy są tak wrogo nastawione do "wielkich darów" Google dla świata - dostępu do wolnej wiedzy i nieskrępowanej komunikacji. Nie był w stanie zrozumieć, skąd dążenie do narzucenia tych wszystkich środków antymonopolowych. Pichai zastanawiał się, najwyraźniej szczerze zaskoczony, w jaki sposób Google może poprawić swoje relacje z europejskimi rządami? Nazwij mnie staromodnym, powiedziałem, ale zapytałem, czy kiedykolwiek myślał o płaceniu, a nie unikaniu podatków. Wyglądał na całkowicie zaskoczonego, jakbym zakwestionował jego pochodzenie lub wyznanie. Feeney i była żona Jeffa Bezosa. Miliarderzy rozdają majątek Robeyns tylko się uśmiechnęła. Mówi, że często była świadkiem podobnych rozmów. Jej zdaniem, jeśli idea limitarnianizmu ma zyskać na popularności, duża część impulsu musi pochodzić od samych bogaczy. - Być może jestem nadmierną optymistką, ale myślę, że czasami ci ludzie mają taki moment w życiu, który skłania ich do zmiany myslenia - przyznaje. W książce przytacza kilka przypadków bajecznie bogatych osób, które zrozumiały wpływ swoich fortun nie tylko na gospodarkę i planetę, ale także na własne samopoczucie. Niektórzy z nich, jak irlandzko-amerykański biznesmen i filantrop Chuck Feeney - dorobił się na monopolu sklepów wolnocłowych na lotniskach - z niczego tak bardzo się nie ucieszył, jak z rozdawania swoich pieniędzy. Mackenzie Scott, była żona Jeffa Bezosa, co roku pozbywa się miliardów z majątku, twierdząc, że "oddaje je (społeczeństwu - red.) tam, skąd pochodzą". Inni, jak Abigail Disney, wnuczka brata Walta Disneya i dziedziczka wielkiej fortuny czy grupa Patriotic Millionaires, sympatyzują z podstawowymi ideami Robeyns, uznając, że "polityka faworyzująca najbogatszych jest niesprawiedliwa". Miliarderzy: Opodatkować gigantyczne majątki bogaczy W Davos 250 milionerów i miliarderów sympatyzujących z ideami ograniczenia fortun najbogatszych podpisało list do światowych przywódców, domagając się wprowadzenia podatku majątkowego od aktywów (o wartości 50 mln dolarów lub wyższych - red.). "Nie zmieni to zasadniczo naszego standardu życia, nie zaszkodzi naszym dzieciom ani wzrostowi gospodarczemu naszych państw. Ale zamieni ekstremalne i nieproduktywne prywatne bogactwo w inwestycję w naszą wspólną demokratyczną przyszłość" - napisali. U innych miliarderów takie przemyślenia rodzą się z realizmu lub strachu. Nick Hanauer sprzedał swoją firmę zajmującą się reklamą internetową Microsoftowi za 6,4 mld dolarów w 2007 r. W 2019 r. napisał do swoich "kolegów miliarderów" na temat lekcji historii: "Jeśli nie zrobimy czegoś, by naprawić rażące nierówności w gospodarce, widły przyjdą i po nas...". - Prawdopodobnie w przeszłości doszłoby już do spalenia pałaców - mówi Robeyns. Badaczka ma nadzieję, że "naukowcy, książki i filmy", a także ruch podobny do Okupuj Wall Street pozwoli na zmianę podejścia. - Może być tak, że katastrofa klimatyczna będzie czymś, co przechyli szalę - mówi i dodaje, że za sprawą książki chce zapoczątkować rozmowę o ograniczeniach, "jeśli jeszcze nie jest za późno". "Nie skupiajmy się tylko na superbogatych" Robeyns opowiada, że w trakcie prowadzenia wykładów dla studentów wielokrotnie słyszała pytania: "Dlaczego skupiamy się na superbogatych, a nie na nas wszystkich, skoro prawdopodobnie mamy więcej niż potrzebujemy?". Badaczka zgadza się z tym do pewnego stopnia. - Moglibyśmy płacić więcej podatków lub przekazywać więcej na cele charytatywne, ale nie mamy takiej mocy, by podważać demokrację lub zaprzeczać sprawiedliwości klimatycznej w sposób, w jaki robią to niektórzy miliarderzy - przekonuje. I wskazuje na rosnący aktywizm wśród części pokolenia 20-latków w Holandii, szczególnie w odniesieniu do kosztów i niedoboru mieszkań. Przyznaje jednak, że w kraju, który właśnie dał skrajnie prawicowemu ekstremiście Geertowi Wildersowi zwycięstwo w wyborach parlamentarnych, jest prawdopodobne, że te frustracje znajdą ujście w antyimigranckich sentymentach. Zapytałem Robeyns, czy podczas pisania książki w jej głowie pojawiła się myśl w stylu: "daj spokój, to się nigdy nie uda". - Oczywiście, wiele osób, które przeczytają moją książkę, zapyta, co mogę zrobić? Jak u licha możemy to kiedykolwiek naprawić? - Moja odpowiedź brzmi: obowiązkiem tych z nas, którzy są na stosunkowo bezpiecznych pozycjach, jest wzięcie na siebie odpowiedzialności. Jestem pesymistką, ale poddanie się nie jest żadnym rozwiązaniem - mówi. --- Więcej ciekawych historii z całego świata w każdy piątek w Interii --- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły! --- Tekst przetłumaczony z "The Guardian" - www.theguardian.com Autor: Tim Adams Tłumaczenie: Mateusz Kucharczyk Tytuł i śródtytuły oraz skróty pochodzą od redakcji ---