Reklama

"The Guardian": Amerykański fizyk stworzył prototyp wehikułu czasu

Ronald Mallett, fizyk i były wykładowca Uniwersytetu Connecticut, twierdzi, że można podróżować w czasie, jak w słynnej amerykańskiej serii filmów "Powrót do przyszłości". Profesor przekonuje, że wędrówki w czasie są możliwe, a potwierdza to jego teoria sztucznych dziur. Naukowiec stworzył prototyp urządzenia, który nazwał laserem pierścieniowym. Ma on przybliżyć nas do podróży w czasie. Ronald Mallet zainteresował się fizyką po przedwczesnej śmierci ojca. Jako młody chłopak szukał ukojenia w książkach m.in. Alberta Einsteina. To one zainspirowały go do zajęcia się fizyką teoretyczną. Jego życiową ambicją stało się zbudowanie wehikułu czasu, by cofnąć się w czasie i uratować tatę.

Interia współpracuje z czołowymi redakcjami na świecie. W naszym cotygodniowym, piątkowym cyklu "Interia Bliżej Świata" publikujemy najciekawsze teksty najważniejszych zagranicznych gazet. Założony w 1821 r. brytyjski dziennik "The Guardian", z którego pochodzi poniższy artykuł, jest jedną z najstarszych gazet na świecie. Jego dziennikarze wielokrotnie zdobywali najbardziej prestiżowe dziennikarskie nagrody, w tym m.in. Pulitzera.

Prof. Ronald Mallett uważa, że udało mu się rozwiązać problem podróży w czasie. Jego teoria opiera się na stworzeniu sztucznej dziury, która wygenerowałaby pole grawitacyjne. Ono z kolei miałoby doprowadzić do powstania pętli czasowych dających możliwość podróży w czasie.

Reklama

Twierdzenie prof. Malleta nie jest tak niedorzeczne, jak mogłoby się wydawać. Na wielu uczelniach, jak w Centrum Czasu na Uniwersytecie w Sydney, bada się możliwość podróży w czasie. W Massachusetts Institute of Technology (MIT) naukowcy pracują nad "maszyną odwracającą czas", która miałaby wykrywać ciemną materię. 

Nadal jest wielu fizyków, którzy uważają, że takie podróże, a przynajmniej wędrówki w przeszłość, są niemożliwe, ale nie jest to już twierdzenie z gatunku science fiction, jakim było kiedyś.

USA: Fizyk chce podróżować w czasie, aby uratować ojca

Rok po stracie ojca, Boyda Malleta, w wieku 10 lat, Ronald Mallet wziął do ręki egzemplarz "Wehikułu czasu" HG Wellsa i doznał olśnienia: zamierzał zbudować własną maszynę czasu, cofnąć się do 1955 r. i uratować życie ojca.

Mallett do dziś uwielbia swojego ojca i myśli o nim każdego dnia. Był z nim związany. Opisuje go jako przystojnego i zabawnego "człowieka renesansu". - Kiedy odszedł, to było tak, jakby zgasło światło. Byłem w szoku - podkreśla 77-letni dziś mężczyzna.

Ojciec prof. Malleta zmarł nagle na atak serca pewnej nocy w 1955 r. w 11. rocznicę ślubu. - Nie mogłem pojąć, jak to było możliwe. Do dziś trudno mi uwierzyć, że go nie ma. Nawet po 60-kilku latach - mówi.

Boyd Mallet walczył w II wojnie światowej. Po powrocie do domu skorzystał z programu, który pomagał weteranom w zmianie zawodu. Wykształcił się na elektronika. Przynosił do domu żyroskopy i radia kryształkowe, rozkładał je na części i wyjaśniał swoim dzieciom, jak działają. Po tym, jak pod koniec lat 40. rodzina przeprowadziła się do nowego kompleksu apartamentów na Bronksie, mężczyzna zajął się naprawą telewizorów.

- Uwielbiałem go - mówi prof. Mallett. - Jedną z największych przyjemności było dla mnie spotkanie z nim, gdy wysiadał z metra, wracając z pracy i noszenie z nim do domu jego skrzynki z narzędziami - mówi.

Chociaż ojciec przyszłego profesora zarabiał skromnie na życie, rozpieszczał swoje dzieci i ich matkę. - Pracował bardzo ciężko, ale uwielbiał się z nami bawić - mówi Mallett.

- Jedną z ostatnich rzeczy, które pamiętam, były święta Bożego Narodzenia. Chcieliśmy mieć rower, a on zrobił wszystko, by spełnić nasze marzenie i wziął dodatkową pracę. I cała nasza trójka dostała rower w prezencie. To było niewiarygodne - wspomina prof. Mallet.

Śmierć ojca, trudne dzieciństwo

Po śmierci ojca pękła bańka bezpieczeństwa, którą mężczyzna stworzył dla rodziny. Żona z dziećmi przeprowadziła się do małej miejscowości Altoona w Pensylwanii, aby być bliżej rodziców. 

Pewnego dnia, gdy Roland Mallett i jego bracia spacerowali po nowej okolicy, zobaczyli czterech białych chłopców bawiących się w pobliżu i podeszli do nich, żeby się przywitać.  

Kiedy podeszli bliżej, jedno z dzieci obraziło ich na tle rasowym. Nikt wcześniej ich tak nie nazwał. Coś pękło w młodym Rolandzie Mallecie. Uderzył chłopca i domagał się przeprosin.

W młodości prof. Mallett nigdy nie miał powodu, by zastanawiać się nad swoją rasą. Mieszkał wówczas na Bronksie. 

- Okolica, w której mieszkaliśmy, była zamieszkana głównie przez ludzi pochodzenia żydowskiego. Nigdy nie doświadczyłem żadnych uprzedzeń na tle rasowym. Właściwie byłem jedynym Afroamerykaninem, ale nikt nie traktował mnie inaczej - mówi.

Powrót do szkoły. Fizyka sposobem na życie

Mallett wagarował i szukał ukojenia w ulubionych książkach i magazynach o tematyce science fiction. Jedną z takich książek był "Wehikuł czasu" Wellsa.

- Już pierwszy akapit zmienił moje życie. Wciąż pamiętam cytat: "Ludzie nauki bardzo dobrze wiedzą, że czas to tylko rodzaj przestrzeni, w której możemy poruszać się do przodu i do tyłu".  

Zainspirowany ilustracją wehikułu czasu z książki Mallett stworzył replikę ze swojego roweru i zapasowych części do telewizora i radia swojego taty. Niestety nie zadziałało. 

Czytaj wszystkie artykuły z cyklu "Interia Bliżej Świata"

W filmach podróżowanie w czasie jest tak łatwe, jak w serii "Powrót do przyszłości". W rzeczywistości jest to nieco trudniejsze. Prawdę mówiąc, podróżowanie w przyszłość jest łatwe - tak naprawdę wszyscy to teraz robimy - ale cofanie się w czasie stanowi o wiele większy problem.

Niezrażony Roland Mallett próbował dalej. Natknął się na książkę Alberta Einsteina. Już w wieku 11 lat zrozumiał, że według słynnego fizyka czas nie jest absolutny. Mallett powiedział sobie, że kluczem do ponownego zobaczenia się z tatą jest zrozumienie wszystkiego w tej książce, więc wrócił do szkoły, szybko stając się szkolnym prymusem. Szkołę zaliczył z samymi piątkami.  

Jeden z pierwszych Afroamerykanów z tytułem doktora z fizyki

Nie mając funduszy, aby od razu iść na studia, wstąpił do sił powietrznych. - To było bardzo, bardzo samotne życie - mówi. Mężczyzna służył głównie w nocy, żeby móc się uczyć i większość czasu spędzał w swoim świecie, czytał ulubione książki.

Po lotnictwie Mallett zapisał się na Uniwersytet Pensylwanii i jako jeden z pierwszych Afroamerykanów uzyskał stopień doktora fizyki. Jednak pomimo sukcesu akademickiego nie miał odwagi publicznie mówić o możliwości podróży w czasie.  

To były lata 80. i w "poważnych" kręgach akademickich wciąż o tym się nie mówiło. Dorastanie w Ameryce nauczyło go, że bez względu na to, co osiągnął z powodu koloru skóry, zawsze groził mu brak szacunku.

Dopiero w połowie lat 90., kiedy ludzie zaczęli mówić o możliwości podróży w czasie, Mallett poczuł się gotowy, by bardziej otwarcie mówić o swoim przedsięwzięciu. 

Problemy z sercem oznaczały, że musiał przejść operację angioplastyki (polega na udrożnieniu zwężonej lub nawet zupełnie zamkniętej tętnicy wieńcowej bez konieczności otwierania klatki piersiowej - red.) i spędził miesiące na rekonwalescencji, ślęcząc nad swoimi badaniami.

Podróże w czasie. Kluczem wirujące czarne dziury

- Okazuje się, że wirujące czarne dziury mogą wytwarzać pole grawitacyjne, które może prowadzić do tworzenia pętli czasu. One pozwalają przenieść się w przeszłość - mówi prof. Mallett. 

W przeciwieństwie do normalnej czarnej dziury, wirująca czarna dziura ma dwa horyzonty zdarzeń (powierzchnię otaczającą przestrzeń, z której promieniowanie elektromagnetyczne nie może uciec), wewnętrzny i zewnętrzny. Pomiędzy tymi dwoma horyzontami zdarzeń zachodzi coś, co nazywa się przeciąganiem czasoprzestrzeni.

- Powiedzmy, że masz przed sobą kubek kawy. Zacznij mieszać kawę łyżeczką. Zaczęła wirować, tak? To samo robi kręcąca się czarna dziura. W teorii Einsteina przestrzeń i czas są ze sobą powiązane. Dlatego nazywają się czasoprzestrzenią. Więc wirująca czarna dziura wywoła też zawirowania czasowe.

Chociaż w tym zakątku Drogi Mlecznej brakuje czarnych dziur, Mallett uważa, że stworzył już nawet prototyp, który nazwał "laserem pierścieniowym". Ma on pozwolić na zastąpienie czarnej dziury.

Mallet przekonuje, że "światło może wytworzyć grawitację, a grawitacja może wpływać na czas, co znaczy, że światło może wywierać wpływ na czas". Podróż w czasie byłaby, zgodnie z jego poglądem, możliwa dzięki "wirującej pętli czasowej". 

Ronald Mallet jak bracia Wright

Niektórzy krytycy emerytowanego profesora przekonują, że jego wehikuł czasu musiałby być wielkości wszechświata, a więc całkowicie niepraktyczny. Naukowiec przyznaje, że nie wie, jak duża powinna być ta maszyna.

- Najpierw trzeba pokazać, że możemy zakrzywić przestrzeń - nie czas - zakrzywić przestrzeń za pomocą światła. 

Dopiero wtedy, jak mówi, będzie wiedział, co jest konieczne, aby zrobić resztę. Mallett porównuje to do wyzwania pionierów lotnictwa braci Wright, zaraz po ich pierwszym locie. Już wtedy pojawiły się prognozy dotarcia na Księżyc. Wszystko, co Mallett może nam w tej chwili powiedzieć, to fakt, że jego wehikuł czasu, jakkolwiek duży, będzie wyglądał jak cylinder obracających się wiązek światła.

Realizacja wehikułu czasu nie byłaby tanim przedsięwzięciem. Trudno przypuszczać, by jakikolwiek rząd zainwestował w podobny projekt, a jedyny miliarder na tyle szalony, by potencjalnie sfinansować inwestycję, jest zajęty podbojem Marsa i nową zabawką - Twitterem.  

Nawet gdyby zdolni inżynierowie i szaleni miliarderzy zainteresowali się pomysłami prof. Malleta, pozwoliłoby to jedynie na cofnięcie się w czasie do punktu, w którym powstała pętla czasowa, co nigdy nie mogłoby być rokiem 1955. We wszystkich pracach i teoriach Malletta nie ma możliwości podróży z powrotem, aby ponownie zobaczyć się z tatą.

Jak się czuł, kiedy to sobie uświadomił? - Byłem smutny. Pamiętam, że był taki mały chłopiec, który marzył o możliwości posiadania wehikułu czasu. Przekonałem się, jak można to zrobić - mówi.

Mallett podkreśla, że jego maszyna może mieć ogromny potencjał dla pomyślności życia na naszej planecie.

- Wyobraźmy sobie, że za pomocą tego urządzenia moglibyśmy znaleźć lekarstwo na COVID-19; moglibyśmy dokładnie przewidywać, kiedy wystąpią trzęsienia ziemi lub tsunami. Jeśli o mnie chodzi, otworzyłem drogę do takich możliwości - powiedział naukowiec.

- Myślę, że mój ojciec byłby z tego naprawdę dumny - podkreśla.

Tekst przetłumaczony z "The Guardian" - www.theguardian.com

Autor: Daniel Lavelle

Tłumaczenie: Mateusz Kucharczyk

Tytuł i śródtytuły oraz skróty pochodzą od redakcji

INTERIA.PL

Reklama

Reklama

Reklama