Cotygodniowy, piątkowy cykl "Interia Bliżej Świata" to najciekawsze artykuły najważniejszych zagranicznych gazet"The Economist" wskazuje, że porażka Ukrainy z Rosją może mieć fatalne konsekwencje dla państw Starego Kontynentu Przez wiele miesięcy pytanie "co jeśli Ukraina przegra wojnę?" było zadawane przez tych, którzy chcieli zmusić zachodnich sojuszników do wysłania większej ilości pieniędzy i broni do kraju walczącego z Rosją. Jednak coraz częściej pytanie to wydaje się być nie tylko eksperymentem myślowym, a bardziej pierwszym etapem planowania awaryjnego "na wszelki wypadek". Po wielu miesiącach związanych z oczekiwaniem na postępy ubiegłorocznej ofensywy Kijowa niewiele zostało z nadziei na wypchnięcie armii rosyjskiej do jej granic i upokorzenie Władimira Putina. A obecnie dominuje strach, że trwający impas może obrócić się na korzyść najeźdźcy lub że Donald Trump po powrocie do władzy w USA dostarczy Rosji zwycięstwo na srebrnej tacy. Z każdym dniem wizja porażki Ukrainy staje się coraz bardziej przerażająca, mimo że jeszcze kilka miesięcy temu jawiła się jako znacznie mniej prawdopodobna. I o ile powrót wojny na Stary Kontynent, choć straszny, był dla niektórych otrzeźwiający, o tyle udana inwazja, która przyniosłaby Putinowi geopolityczne korzyści, byłaby znacznie gorsza w skutkach. Ukraina. Porażka Kijowa z Rosją to upokorzenie dla Zachodu Porażka Ukrainy byłaby upokarzająca dla Zachodu - czymś na kształt kryzysu sueskiego (gdy pomimo interwencji militarnej Izraela, Francji i Wielkiej Brytanii Egipt doprowadził do nacjonalizacji kanału - red.). Okazuje się, że USA i Europa - być może nieświadomie - wystawiły na próbę własną wiarygodność, oferując od dwóch lat moralne, wojskowe i finansowe wsparcie sojusznikowi. To, że czasami wahały się, czy udzielić wsparcia, mogło tylko pogorszyć sytuację i dać przy okazji kolejne potwierdzenie wśród sceptyków liberalnych polityk, że demokracjom brakuje tego czegoś, co potrzeba, by bronić swoich interesów. W przypadku porażki Kijowa w Rosji, ale i w Chinach, Indiach i na całym globalnym południu, kraje wspierające Ukrainę mogą co najwyżej liczyć na miano sprawnych w formułowaniu kolejnych rezolucji na forum ONZ, czy prowadzeniu długich negocjacji w trakcie szczytów UE i NATO, ale nic ponad to. Utrata terytorium przez Ukrainę na rzecz Rosji ugruntowałoby przekonanie, że to brutalna siła ma rację, zresztą z korzyścią dla wszystkich przywódców, którzy wyznają tę zasadę. George Robertson, były szef NATO, ostrzegł, że "jeśli Ukraina przegra, nasi wrogowie będą decydować o porządku świata". I niestety, m.in. dla Tajwańczyków, prawdopodobnie ma on rację. Orban i Le Pen zatriumfują? Nikt nie odczułby tego upokorzenia bardziej niż UE, ucieleśnienie liberalnych norm w polityce międzynarodowej. Najbliżsi sąsiedzi Ukrainy mają prawo czuć, że zrobili tyle, ile można było od nich wymagać. Wysyłając broń (w tym po raz pierwszy w historii po utworzeniu specjalnego funduszu na dozbrojenie Kijowa), a do tego poprzez: wspieranie codziennego funkcjonowania Ukrainy, przyjęcie milionów uchodźców, uchwalenie kilkunastu pakietów sankcji i porzucając rosyjski gaz, politycy UE już dawno przekroczyli granice tego, co mogło im się wydawać jako nieprawdopodobne, gdy rozpoczynała się rosyjska agresja. Jeśli okaże się to niewystarczające, wiele osób zapyta, czy Unia przyjęła odpowiednią taktykę. Populiści - i zwolennicy Putina - w rodzaju Viktora Orbana na Węgrzech lub Marine Le Pen we Francji będą twierdzić, że to ich filozofia działania jest najlepsza. A przecież i bez tego w UE istnieją podziały między frakcją jastrzębi na wschodzie a innymi krajami członkowskimi. Jeśli Ukraina przegra, podziały te przerodzą się w wzajemne oskarżenia i rozgoryczenie. Prezydent Francji Emmanuel Macron, zresztą świeżo upieczony jastrząb, dał niedawno sygnał, apelując do sojuszników, by "nie byli tchórzami" wobec mocarstw. Przyszłość UE wisi na włosku Geopolityczne skutki porażki Ukrainy zależałyby od kształtu porozumienia pokojowego. To z kolei miałoby związek z dynamiką sytuacji na froncie lub sposobem myślenia Donalda Trumpa, w przypadku jego ponownego wyboru na prezydenta USA. Jeśli z powodu braku broni i amunicji Ukraina podda się, a Rosja w jakiś sposób będzie kontrolować nie tylko jej wschodnie terytoria, ale cały kraj, być może pod rządami marionetkowego reżimu w stylu białoruskim, Kreml będzie dzielił ponad 1000-kilometrową granicę z UE. Ale gdyby porażka Kijowa miała mniej dramatyczne skutki, a Ukrainą lub jej częścią rządziłby niezależny od Moskwy przywódca, sytuacja nadal byłaby niebezpieczna. Wydaje się, że w tym scenariuszu Putin tylko czekałby na dokończenie roboty. A kolejne miliony Ukraińców musiałyby uciekać z kraju, by normalnie żyć. Realizacja tej wizji oznacza poważne konsekwencje dla przyszłości UE i jej sąsiadów. Obietnica rozszerzenia Unii o Ukrainę zakładała jej zwycięstwo. Porażka skomplikuje sprawę. Z kolei starania o unijną akcesję państw Bałkanów Zachodnich, ożywione z powodu wojny, z pewnością również pozostałyby w zawieszeniu. Żarty z Rosji niedorzeczne Ale dla Europy porażka Ukrainy z Rosją wiązałaby się także z poczuciem winy i wstydu, a w końcu ze strachem. Czy dojdzie do kolejnego ataku? Czy byłby to atak na kraj NATO, zmuszający sojuszników do odpowiedzi? Wydaje się, że dalsze próby podboju Europy przez Rosję byłyby co najmniej możliwe. Putin nawiązał do nazizmu w krajach bałtyckich, powtarzając pretekst, którego użył do inwazji na Ukrainę. A na dodatek w Litwie, Łotwie i w Estonii także mieszka duża populacja rosyjskojęzyczna. Gdy ponad rok temu Moskwa nie była w stanie pokonać Ukraińców, twierdzenia o posiadaniu przez Rosję najlepszej armii w Europie wydawały się niedorzeczne. Żartowano, że nie miała nawet najlepszej armii w Ukrainie. Dziś mało kto tak myśli, biorąc pod uwagę zdolność Kremla do mobilizacji rezerwistów i sprzętu, nie wspominając o szybszym tempie działań niż przeciwnik. Zwycięstwo rosyjskiej armii sprawiłoby, że Putin dowodziłby jedyną siłą posiadającą umiejętności bojowe na miarę XXI w., zdolną do zdobywania nowych terytoriów. Gdyby kontrolował państwo ukraińskie, miałby do dyspozycji dwie takie machiny wojenne. Przeciwko niemu staną niechętni do wojny Europejczycy, być może z coraz słabszym amerykańskim wsparciem i uszczuplonymi zasobami. Czy w takiej sytuacji Polska lub Niemcy mogą uznać, że będą potrzebować własnego odstraszana nuklearnego? Czas na zmiany w Europie Nawet jeśli Ukraina wygra, Europa będzie musiała się zmienić. "Projekt pokojowy", który leży u podstaw UE, będzie musiał dostosować się do świata, w którym wojna jest, jeśli nie prawdopodobna, to przynajmniej możliwa. W kwietniu mija 75 lat od powstania NATO. Jednak przyszłość Sojuszu, którego Europejczycy używają jako polisy ubezpieczeniowej - gwarancji od USA ich integralności terytorialnej - wydaje się być niepewna. Po dekadach czerpania z powojennej dywidendy pokojowej musi dojść do zwiększenia wydatków na obronność, co powoli już się dzieje. Jeśli jednak Rosja odniesie choćby połowiczne zwycięstwo w Ukrainie, zmiany zostaną narzucone Europie w znacznie bardziej nieprzyjemny i nieprzewidywalny sposób. Szukanie porozumienia z Putinem, które zahamowałoby jego pęd do kontroli Ukrainy w przypadku obietnicy zaniechania wojny, zapewni tylko iluzoryczne bezpieczeństwo, jeśli w ogóle. Dlatego odpowiedź Europy na pytanie "co jeśli Ukraina przegra?" pozostaje banalnie prosta: "Nie może". --- Więcej ciekawych historii z całego świata w każdy piątek w Interii --- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły! ---- Tekst przetłumaczony z "The Economist"© The Economist Newspaper Limited, London, 2023 Tłumaczenie: Mateusz Kucharczyk Tytuł i śródtytuły oraz skróty pochodzą od redakcji ---