- Jeszcze niedawno w pobliżu mojego domu rozciągały się pola ryżowe, a wieczorami z tarasu można było słuchać szumu morza - opowiada Adam Piotrowski. Pochodzący z Poznania przedsiębiorca branży nieruchomości mieszka na Bali od 15 lat. W 2014 roku przeprowadził się do Canggu - jednej z najpopularniejszych miejscowości turystycznych położonej w południowej części wyspy. Piotrowski wynajmował tam willę przy plaży i początkowo cieszył się życiem w ciszy i spokoju. - Gdy się tu wprowadzałem, Canggu było małą osadą rybacką z dwoma ulicami na krzyż. Poza miejscowymi pojawiali się tu głównie surferzy i garstka ekspatów uciekających przed masową turystyką, która rozwijała się bliżej lotniska - wspomina. Ale w ciągu raptem kilku lat pola ryżowe zaczęły znikać, a odgłosy morza zastąpił hałas dobiegający z placów budowy i gęstniejący ruch uliczny. Wioska zaczęła zmieniać się w miasteczko, które szybko stało się tętniącym życiem kurortem, z barami, hotelami i willami na wynajem. Piotrowski postanowił przeprowadzić się dalej na zachód, ale i tam odczuwa skutki gwałtownego rozwoju turystyki, który w ostatnich staje się plagą tropikalnej wyspy. Zakorkowany raj Bali, dzięki tysiącom swoich hinduistycznych świątyń, jest często określana jako "wyspa bogów". To najsłynniejsza lokalizacja turystyczna Indonezji i jeden z najpopularniejszych wakacyjnych celów podróży w całej Azji. Cudzoziemskich gości przyciąga jej unikalna kultura, wyśmienita kuchnia, bogato dekorowane świątynie i natura: malownicze plaże, tarasy ryżowe, wodospady, wulkany i tropikalne lasy deszczowe. Od kilkunastu lat trwa tu permanentny wakacyjny boom. Przy plażach i na wzgórzach powstają setki nowych hoteli i centra handlowe. Według danych Światowej Organizacji Turystyki w 2010 roku wyspę odwiedziło 2,2 mln obcokrajowców. Liczba wczasowiczów z całego świata, wśród których najwięcej jest Australijczyków, Chińczyków i Indusów, systematycznie rosła aż do 2019 roku, gdy przekroczyła 6,2 mln. Już wtedy miejscowi zaczęli się skarżyć na negatywne skutki niekontrolowanego rozwoju przemysłu turystycznego. Do największych należą niewidziane tu dawniej korki uliczne i sterty śmieci zalegające przy drogach i na plażach. Jest to najbardziej widoczne w kurortach położonych najbliżej lotniska, takich jak miejscowość Kuta. Sznury samochodów codziennie ustawiają się tam w kolejkach do galerii handlowych, przy plaży stoją setki zaparkowanych motocykli, a klienci ulicznych restauracji są zmuszeni do wdychania spalin. Zablokowana jest także droga do miasteczka Ubud - kulturalnego serca wyspy - którego mieszkańcy czasem przez godzinę wyczekują w korkach tylko po to, by z niego wyjechać. Balijskie kurorty i hotele przygotowują się właśnie do szczytu sezonu. Według rządowych prognoz w tym roku liczącą 4,5 mln stałych mieszkańców wyspę ma odwiedzić najwięcej zagranicznych gości w historii: około siedem milionów. Choć to znacznie mniej niż choćby na hiszpańskiej Majorce i tajskiej Phuket, które w ubiegłym roku zanotowały po kilkanaście milionów odwiedzających, to Bali nie jest przygotowana na takie tłumy. Dawniej rolnicza prowincja usiana małymi wioskami ma wąskie drogi, niewystarczające dla milionów turystów. Niekontrolowany zalew wczasowiczów grozi, że jej wizerunek turystycznego eldorado zostanie pogrzebany. Nie tylko z powodu niezbyt płynnego ruchu ulicznego. Zagrożone zasoby i góry śmieci Badacze analizujący ruch i liczbę mieszkańców Bali uważają, że wiele tutejszych kurortów już kilka lat temu znacznie przekroczyło swoją przepustowość. Dalszy napływ tymczasowych mieszkańców prowadzi do przeludnienia i nadszarpnięcia zasobów, w tym wody, żywności i przestrzeni. Według danych miejscowego uniwersytetu Udayana mieszkańcom rocznie brakuje 100 tys. ton ryżu, który trzeba sprowadzać z innych części archipelagu. Na miejscu nie ma go już gdzie uprawiać, bo rolnicy masowo wyprzedają swoją ziemię deweloperom. Holenderski ośrodek badawczy Transnational Institute szacował przed pandemią, że przez kilkanaście lat z rzędu na Bali ubywało tysiąc hektarów pól rocznie. Zastępowały je wille, hotele i pola golfowe. W niektórych częściach zaczyna brakować także wody. W Uluwatu na południu wyspy, gdzie w ostatnim czasie powstało wiele luksusowych willi, publiczne wodociągi zaopatrują tylko największe hotele, podczas gdy w prywatnych domach krany często są suche. - Poziom wód gruntowych spadł tak bardzo, że coraz trudniej ją zdobyć ze studni głębinowych - wyjaśnia Adam Piotrowski. W efekcie na drodze prowadzącej do Uluwatu codziennie mija się cysterny z wodą - nie tylko pitną, ale też taką do podlewania ogrodów. Nierozwiązanym problemem na całej wyspie są stosy produkowanych przez rosnącą populację śmieci. Mimo wielu zapowiedzi dotąd nie zainwestowano w utylizację i spalarnie odpadów, wszystkie lądują więc na wysypiskach. W porze deszczowej opady wypłukują je z centrum wyspy na plaże, w suchej dochodzi do samozapłonów. Obcy przejmują Bali Wayan "Kaung" Willyana od 12 lat pracuje na Bali jako przewodnik, ale z turystami miał do czynienia już od dziecka. - Nasza wieś, Batubulan, leży na głównym szlaku turystycznym, więc cudzoziemców widywałem codziennie, odkąd miałem 10 albo 11 lat - mówi Interii. - Zazwyczaj były to niewielkie grupy, które przewodnicy przywozili z innych miejsc. Oglądali pokazy tańca i kupowali rękodzieła w sklepach z figurkami. Razem z innymi dziećmi sprzedawaliśmy im pamiątki - opowiada Kaung. Jak mówi, nie miał wtedy pojęcia, że to ostatnie lata klasycznej turystyki o niewielkiej skali, z której zyski czerpali przede wszystkim mieszkańcy. Balijska branża turystyczna zaczęła się zmieniać wkrótce po zamachach bombowych z 2002 i 2005 roku. Serii ataków terrorystycznych, w których zginęło ponad 200 osób, dokonała wówczas grupa fanatyków religijnych, dążących do utworzenia w Indonezji islamskiego emiratu. W obawie o swoje bezpieczeństwo cudzoziemcy na kilka lat niemal zniknęli z balijskich plaż, a wiele lokalnych agencji turystycznych i małych hoteli zbankrutowało. Otworzyło to drogę dla bogatych inwestorów z zewnątrz. - Mieli do dyspozycji kapitał, o jakim nikt tutaj wcześniej nie słyszał i rdzenne społeczności nie mogły z nimi w żaden sposób konkurować - wyjaśnia Kaung. W południowej części wyspy zaczęły masowo wyrastać duże sieciowe hotele. Schemat powtórzył się po pandemii COVID-19, gdy przed dwa lata branża liczyła straty. Inwestorzy z dużym kapitałem zaczęli masowo kupować ziemię i przejmować biznes. Wielu z nich pochodziło z największej indonezyjskiej wyspy Jawa. Większość - z zagranicy. Zdaniem balijskiego przewodnika przemysł turystyczny stopniowo stawał się coraz bardziej masowy i pozbawiony smaku. Przyciąga też inny niż dawniej rodzaj wczasowiczów. Do typowych turystów i wcześniej mieszkających na Bali ekspatów dołączyły zastępy internetowych celebrytek i cyfrowych nomadów. Plaże i lasy deszczowe przeistoczyły się w raj dla instagramerów i vlogerek, a właściciele najbardziej rozpoznawalnych w sieci miejsc zaczęli pobierać od gości opłaty za robienie zdjęć i kręcenie wideo. - Mamy tu teraz duży tłok. Sezon trwa niby przez pół roku, ale południowy region już od dawna jest zatłoczony bez żadnych przerw. Wcześniej tylko o niektórych częściach Bali można było powiedzieć, że są turystyczne. Teraz deweloperzy budują wille na wynajem, centra jogi i restauracje poza jakąkolwiek kontrolą, dosłownie wszędzie - podkreśla Kaung Willyana. Turystyczne wybryki Napływ nowego typu klientów to także wyzwanie dla policji. Prasę coraz częściej obiegają informacje o cudzoziemcach i cudzoziemkach aresztowanych i deportowanych za kradzieże i oszustwa, bójki, przestępstwa narkotykowe, nielegalną pracę i przekraczanie czasu obowiązywania wiz. Problemem stało się też nadużywanie alkoholu i zbyt swobodne zachowanie przybyszy z zagranicy. Media społecznościowe huczą od komentarzy za każdym razem, gdy wczasowicze pozują do wyzywających zdjęć w świętych dla Balijczyków miejscach. - Wynajmują też samochody i motocykle, a później rozbijają się nimi po drogach. Niepokoją mieszkańców i kompletnie ignorują naszą kulturę - wylicza Kaung. Podkreśla przy tym, że nic podobnego nie zdarzało się podczas zorganizowanych wycieczek, w których zawsze bierze udział przeszkolona osoba z agencji turystycznej, świetnie znająca miejscowe zwyczaje. Od początku roku do końca sierpnia za różne wykroczenia służby imigracyjne deportowały blisko 350 właścicieli i właścicielek zagranicznych paszportów. Na początku roku powstała specjalna jednostka policji, która ma pomóc w zwalczaniu przestępczości wśród turystów. Jak zreformować Bali? Zdaniem Adama Piotrowskiego Bali stała się ofiarą własnej popularności. W ostatnich latach doszło do zjawiska, które nazywa balijską obsesją. Przyczyniły się do niej same miejscowe władze, zapraszając na wyspę bogów dziesiątki influencerów. - To było nieprzemyślane. Internetowi celebryci pokazują Bali jako miejsce, które rozwiąże twoje problemy za ciebie, wystarczy pomedytować albo przytulić się do drzewa - śmieje się Piotrowski. - W efekcie dziesiątki tysięcy ludzi chcą tu zamieszkać, szukając rzeczy, które nie istnieją - dodaje. Wydaje się jednak, że rząd w Dżakarcie wreszcie zdał sobie sprawę, jak poważnym zagrożeniem jest zalew turystów. W ostatnich miesiącach zapowiedział, że zreformuje balijską branżę turystyczną, unowocześni infrastrukturę, a osoby łamiące prawo będą traktowane z większą surowością. Władze przedstawiły plan dywersyfikacji gospodarki, zbyt głęboko uzależnionej od przyjezdnych, a na początku września poinformowały, że rozważają czasowy zakaz budowy nowych hoteli, willi i klubów nocnych w niektórych częściach Bali - choć nadal nie wiadomo, czy i kiedy zostanie on wprowadzony. W debacie nad przyszłością indonezyjskiej wyspy pojawiają się pomysły utrudnienia osobom z zewnątrz kupowania ziemi i rejestrowania tam firm, ograniczenia liczby lotów i wprowadzenia wysokich opłat wjazdowych. - Potrzebujemy wydajnego zarządzania wizytami i rozbudową, którego priorytetem będzie ochrona środowiska i interesów lokalnych społeczności, również miejsc pracy - przekonuje w rozmowie z Interią Dr Nyoman Sukma Arida, wykładowca na wydziale studiów turystycznych uniwersytetu Udayana. - Turystów trzeba przekierować na północ, nie mogą być stłoczeni wyłącznie na południu Bali. Konieczne jest też wyliczenie maksymalnej liczby osób, którą jesteśmy w stanie przyjąć. Jak podkreśla, rdzennym Balijczykom najbardziej dają się we znaki dwie rzeczy: gwałtowny, kilkusetprocentowy skok cen ziemi i nieruchomości w największych i najbardziej turystycznych miejscowościach i korki uliczne. - Najważniejsze jest jak najszybsze zbudowanie planowanego metra, które odciążyłoby zatłoczone ulice - mówi wykładowca. Rozpoczynająca się budowa pierwszej linii ma się zakończyć w ciągu kilku lat. Zdaniem Aridy to, czy te pomysły zostaną zrealizowane zależy od tego, jak silne będą miejscowe władze, jak konsekwentnie wyegzekwują przepisy i czy uda się ukrócić korupcję, która umożliwia ich omijanie. - Gubernator i minister turystyki chcieliby zrobić z Bali luksusową destynację, przyciągającą najzamożniejszych turystów. To jest dobry kierunek, ale obsługa luksusowego turysty wymaga odpowiedniej infrastruktury - uważa Adam Piotrowski. Jak dodaje, nie ma szans, by bogaci klienci zgodzili się zapłacić tysiące dolarów za noc w pięciogwiazdkowych hotelach po to, by później stać w korkach w drodze na zaśmiecone plaże. Dobrzy gospodarze Zarówno mieszkający na wakacyjnej wyspie cudzoziemcy, jak i jej rdzenni mieszkańcy są zgodni, że wyspa bogów nadal ma wiele do zaoferowania i może się dalej rozwijać, jeśli tylko będzie miała dobrych gospodarzy. - Bali jest przepięknym, unikalnym miejscem o bogatej kulturze. Uśmiech tutejszych ludzi i ich oparta na równowadze i duchowości filozofia życia nawet po kilkunastu latach życia tu nie przestają mnie zachwycać - podkreśla Adam Piotrowski. - Trzeba to chronić i myślę, że nie ma potrzeby, aby na siłę zwiększać liczbę turystów odwiedzających wyspę. Bali to świetne miejsce do życia i inwestowania, ale nie chciałbym, żeby powtórzyła się tu historia z Hiszpanii, gdzie miejscowi patrzą na turystów jak na wrogów - dodaje polski przedsiębiorca. Ostatecznie wszystko zależy od samych mieszkańców i mieszkanek Bali i nowego gubernatora prowincji, którego mają wybrać w listopadzie. - Wszyscy musimy myśleć o wpływie rozwoju turystyki na naszą przyszłość - przyznaje Kaung Willyana. - Chciałbym, żeby nowe władze egzekwowały prawo i zadbały o dobrą edukację młodzieży. Tak, żebyśmy mogli rozwijać naszą wyspę w mądry i zrównoważony sposób, zachowując jej duszę i autentyczność. Tomasz Augustyniak ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!