W naszym cotygodniowym, piątkowym cyklu "Interia Bliżej Świata" publikujemy najciekawsze teksty najważniejszych zagranicznych gazetTym razem prezentujemy rozmowę z socjolożką Ashley Mears z francuskiego dziennika "Le Monde". Autorka książki pt. "Very Important People" opisuje ostentacyjne bogactwo milionerów oraz sposoby spędzania przez nich wolnego czasuMears jest byłą modelką i dzięki swoim kontaktom zajrzała za kulisy nocnych klubów, w których bogacze spędzają wolny czas Ashley Mears, profesor socjologii na Uniwersytecie Bostońskim, opublikowała książkę "Very Important People", poświęconą sposobom spędzania czasu przez klasę bogaczy w nocnych klubach. Mears, w przeszłości modelka, była w stanie przeniknąć do zamkniętego kręgu klubów nocnych zarezerwowanych dla zamożnej, zglobalizowanej klienteli. Pracując z modelkami i "promotorami" odpowiedzialnymi za rekrutację młodych kobiet do luksusowych klubów, rozszyfrowała zadziwiający system o archaicznym charakterze. Valentine Faure, "Le Monde": Pani książka opowiada o nocnym życiu międzynarodowej elity bogaczy. Kiedy powstały pierwsze kluby VIP? Ashley Mers: - Pod koniec lat 90. miasta takie jak Nowy Jork zmieniły się, by odpowiedzieć na potrzeby nowej klasy bogatych nomadów. Pojawienie się klubów VIP zbiegło się w czasie z erą ekspansji i globalizacji ekstremalnego bogactwa. - W tych miejscach w latach 2000 poszybowały w górę ceny alkoholu, pojawiły się pierwsze butelki pozłacane, zdobione diamentami, podobnie jak "obsługa butelkowa", sposób podawania butelek szampana, którym towarzyszą różne efekty świetlne. Kluby zaczęły zachęcać do rywalizacji między nowo wzbogacona elitą, skłaniano do wystawności, obnoszenia się bogactwem. - Obecnie światowe metropolie przechodzą prawdziwy kryzys zamożności. Żyjemy w erze skoncentrowanego bogactwa, równie ekstremalnej jak ta z lat 20. XX w. Porównuje pani te imprezy do opisów rodem z "Wielkiego Gatsby'ego", badanych przez ekonomistę Thorsteina Veblena, a nawet do potlacz, ceremonii składania darów przez plemiona Indian Ameryki Północnej... - Kiedy chciałam nadać znaczenie tej współczesnej i wystawnej formie konsumpcji, najpierw zwróciłam się do prac poprzedników, jak amerykański ekonomista Thorstein Veblen, który pisał na przełomie XIX i XX w. Z pewnym obrzydzeniem obserwował on nowobogackich amerykańskiego przemysłu, którzy wydawali krocie na ekstrawaganckie przyjęcia. Aby opisać to zjawisko, Veblen ukuł termin "ostentacyjnej konsumpcji". - Z kolei antropolog Franz Boas badał potlacz wśród plemion północno-zachodniego Pacyfiku. Przywódcy poprzez umiejętne zarządzanie plemiennymi zasobami byli w stanie zgromadzić dobra, które później mogli publicznie redystrybuować w trakcie uczt i potlaczy, co podkreślało ich status i rangę jako liderów. - Również antropolog Marcel Mauss pisał na ten temat w ramach logiki marnotrawstwa, która polega na pokazaniu, że można dać więcej niż ktoś inny. Dzięki niej można określić miejsce w hierarchii społecznej. To sposób na zasygnalizowanie, że jest się najważniejszą osobą w grupie, ponieważ potrafi się wydać więcej niż inni czy dać najlepszy - najdroższy - prezent... - Jest coś archaicznego w scenach, które opisuję. Sprawia to wrażenie, że angażowanie się w takie zachowania jest antropologicznym faktem ludzkiej natury. Często wierzymy - i Veblen również tak myślał - że ostentacyjne wydatki są spontanicznym zjawiskiem wśród bogatych, czymś niemal naturalnym. Z moich badań wynika, że zachęcanie do tego rodzaju ekstrawagancji wymaga znacznego zbiorowego wysiłku, a kluby z najwyższej półki są mistrzami w dyskretnej sztuce jej promowania. Za kulisami mamy do czynienia z ogromną pracą. I to od tych niewidocznych wysiłków niemal wszystko zależy. Czy klienci akceptują takie ostentacyjne marnotrawstwo? - Wszyscy wiedzą, że nie powinno się wydawać pieniędzy w ten sposób. Zamożni klienci, których spotkałam, starają się prezentować w sposób honorowy: wiedzą, że ostentacja jest w złym guście, że narusza powszechnie podzielaną normę, że ludzie powinni być umiarkowani i nie popisywać się. W trakcie rozmów umniejszają swoją konsumpcję lub umieszczają ją w kontekście życia zawodowego. W szczególności mężczyźni pracujący w finansach twierdzą, że postrzegają to jako okazję do nawiązania relacji towarzyskich i poszerzenia sieci kontaktów. - Ale już w klubie klienci zachowują się bardzo irracjonalnie. Oblewają się wzajemnie szampanem, kupują drogie alkohole i marnotrawią fortuny. Klub jest przestrzenią, która zawiesza racjonalność i jest w stanie zbudować w danym momencie poczucie świetnej zabawy. Utwierdza w przekonaniu, że dobrze jest znaleźć się w gronie ekonomicznie uprzywilejowanych, by móc się popisywać. Jaką rolę w tym systemie odgrywają tzw. promotorzy wieczoru? Dlaczego ta praca jest ukrywana? - Promotorzy organizują grupę i upewniają się, że dziewczyny przychodzą do pracy. Dbają o rozwiązanie wszelkich problemów, by wszyscy dobrze się bawili. Dużą część swojej pracy wykonują w ciągu dnia. Wtedy nawiązują więź z pracownicami i stają się częścią ich życia. W nocy chodzi o to, by wprowadzić gości do klubu - oczywiście za darmo - i upewnić się, że spędzą wieczór w miłej atmosferze. - Istnieją różne stopnie zaangażowania dziewczyn, od zwykłego wpadnięcia na drinka po pozostanie w klubie przez wiele godzin. Zabawa polega na piciu, jedzeniu, tańczeniu i flirtowaniu, i opiera się na braku wynagrodzenia, co jest bardzo interesującą innowacją. - Podczas moich badań zasugerowałam pracownicom, byśmy doszły do porozumienia: "Powiedzmy im, że każda z nas dostanie po 100 euro za pracę, a nie jak teraz, że promotor zgarnie 1000 euro, a my nic". Ku mojemu zdziwieniu dziewczyny odmówiły. Przekonywały, że "nie pracują, by się zabawić". Podkreślały, że ich zajęcie "nie jest pracą". Dodawały, że czują się zobowiązane wobec promotora, którego uważają za przyjaciela. A ich poczucie obowiązku opiera się bardziej na przyjaźni niż na mechanizmach rynku. - Dlaczego tak jest? Dziewczyny muszą wierzyć w dobrą zabawę. Jeśli otrzymują zapłatę, staje się ona pracą seksualną, a one zdecydowanie nie chcą być uważane za pracownice seksualne. Z kolei bywalcy klubów nie chcą postrzegać siebie jako klientów seksualnych - łudzą się, że dziewczyny są tam ze względu na nich. Promotorzy natomiast nie postrzegają siebie jako alfonsów. Korzystanie z ich usług - pośredników - jest powszechnym sposobem na ukrycie stygmatyzującej transakcji. Uderzająca jest "prymitywna" natura wymiany: chodzi o status, o jedzenie - pisze pani, że posiłki są "jednym z głównych narzędzi uwodzenia dziewcząt". Sam rozmiar odgrywa ważną rolę, prawie tak jak w świecie zwierząt... - Tak, w klubie nocnym ciało odgrywa kluczową rolę, ponieważ natychmiast komunikuje ideę władzy. Klub organizuje topografię ucieleśnionych statusów społecznych: mężczyźni pilnujący porządku są na ogół czarni i imponującej postury, hiperseksualne dziewczyny od podawania butelek alkoholu muszą sugerować, że są tak samo dostępne na sprzedaż jak butelki, którymi rozporządzają. - Wysokie, szczupłe modelki koniecznie muszą nosić buty z obcasami, by wydawać się jeszcze wyższe, i są widoczne w najbardziej eksponowanych miejscach. Ich ciała mają status, który wszyscy natychmiast rozpoznają. I powinno być ich wiele: promotorzy nazywają to "ilością jakości" - jakość jest oczywiście definiowana w bardzo wąskich kategoriach. Ich ciała komunikują zakres kapitału społecznego. Jako jednostki są niewidoczne. Ale jako kolektyw odgrywają ważną rolę: ułatwiają wymianę między mężczyznami, którzy przyszli porozmawiać o interesach. W końcu system, który pani opisuje, ma niewiele wspólnego z uwodzeniem, pożądaniem czy nawet seksem... - Tak, to bardzo ważna kwestia. Ludzie często myślą o życiu nocnym jako o rynku bydła - bogatych mężczyznach chcących przespać się z pięknymi kobietami. Jednak w rzeczywistości tak nie jest. Jasne, ludzie flirtują, całują się, wracają razem do domu. Ale to nie jest główna funkcja. Jest nią pokazanie statusu. Chodzi bardziej o przekazywanie idei seksualności niż uprawianie seksu. - W rzeczywistości jest to... marnowanie seksu: zbyt wiele kobiet przypada na jednego mężczyznę. Nie potrzeba 18 ciał, by doszło do zbliżenia - wystarczy jedno. Ale posiadanie tak wielu, które uchodzą za piękne, wyraża status. Jednak wartość kobiecych ciał ostatecznie przynosi korzyści tylko mężczyznom... - Często argumentuje się, że piękno funkcjonuje jako forma kapitału zdolna do obalenia tradycyjnych hierarchii klasowych. Z pewnością piękno jest formą kapitału, ale kobiety pracujące w klubach napotykają moralne piętno, jeśli próbują je wykorzystać. Jednak to one znajdują się w centrum tworzenia wartości. - Paradoksalnie, przemysł ten jest prowadzony przez mężczyzn i dla mężczyzn, ale opiera się na pracy kobiet. A jednak im się nie płaci. Pracownice generują dużo pieniędzy dla promotorów, a ponad nimi są jeszcze właściciele klubów, którzy przechwytują większość zysków. - Tymczasem nad nimi wszystkimi jest cała sieć globalnych elit składająca się głównie z białych mężczyzn, którzy robią interesy, jednocześnie dobrze się bawiąc w obecności kobiet. Więcej ciekawych historii z całego świata w każdy piątek w Interii --- Artykuł przetłumaczony z "Le Monde". Autor: Valentine Faure Tekst w oryginale dostępny na stronie "Le Monde" Tłumaczenie: Mateusz Kucharczyk Tytuł i śródtytuły oraz skróty pochodzą od redakcji