Kiedy ukazująca się w niedzielę gazeta "Le Journal Du Dimanche" opublikowała niedawno doroczną listę pięćdziesięciu najpopularniejszych osobistości Francji, politycy ledwie się na niej zmieścili. W zestawieniu znalazło się tylko dwoje z nich: na dalekim 35. miejscu prezydent Emmanuel Macron, zaś na 48. jego niedawna kontrkandydatka w wyborach prezydenckich Marine Le Pen. Kiedy listę opublikowano po raz pierwszy w 1988 r., ówczesny prezydent Francois Mitterrand, został sklasyfikowany na wysokim 3. miejscu jako jeden z piętnastu polityków. Francuzi nie ufają klasie politycznej Frédéric Dabi, szef największej francuskiej sondażowni IFOP, odpowiedzialnej za przygotowanie zestawienia, wyjaśnił, że zmiany dotyczące obecności polityków są wymowne. "Odzwierciedla to brak zaufania społeczeństwa do klasy politycznej" - podkreślił. Jednocześnie Dabi zwrócił uwagę, że w ostatnich latach wzrósł podziw dla naukowców, gwiazd sportu oraz aktorów. Czytaj wszystkie artykuły z cyklu "Interia Bliżej Świata" "Znajdujemy się w bezprecedensowej erze pesymizmu" - twierdzi szef IFOP. Zapytany, czy zauważa podobieństwo nastrojów społecznych we Francji, które poprzedziły protesty ruchu "żółtych kamizelek" na przełomie 2018 i 2019 r., Dabi odpowiedział, że obecnie panuje większy pesymizm z powodu fatalnej sytuacji gospodarczej. Podczas gdy niemal każdego dnia media informują o konsekwencjach gwałtownie rosnących kosztów życia, wysokich cenach energii, małych firmach walczących o przetrwanie, i gdy skutki katastrofalnej polityki energetycznej Francji w tym stuleciu uderzają w zwykłych mieszkańców, prezydent Emmanuel Macron obwinia za trudności Władimira Putina. Francuzi wiedzą jednak, że prawdziwą odpowiedzialność za promowanie energetyki odnawialnej kosztem jądrowej ponosi Macron oraz jego poprzednik, Francois Hollande. Francuzi obecnie odczuwają także konsekwencje równie krótkowzrocznej reakcji Macrona w sprawie społeczno-gospodarczych skutków pandemii COVID-19. Z opublikowanych niedawno statystyk wynika, że w 2022 r. zbankrutowało we Francji ponad 41 tys. firm. To o 14 tys. więcej niż w 2021 r., a w tym roku może być jeszcze gorzej. Nie brakuje szacunków, że liczba ta może wzrosnąć o 30 proc. Najbardziej ucierpiał sektor hotelarski, w którym liczba niewypłacalności przedsiębiorców podwoiła się w stosunku do 2021 r. Obecnie właściciele restauracji zmagają się z wysokimi kosztami energii, które w niektórych przypadkach wzrosły nawet dziesięciokrotnie. Znany szef kuchni i związkowy lider, Thierry Marx, napisał w liście otwartym do ministra gospodarki Bruno Le Maire'a, ostrzegając go o powadze sytuacji. "Niech Pan coś zrobi, albo nasze firmy zostaną zamknięte, a Francja wyjdzie na ulice" - napisał. Pod apelem podpisuje się ponad 33 tys. właścicieli francuskich piekarni, z których wiele jest na skraju bankructwa, ponieważ nie są w stanie pokryć gwałtownie rosnących rachunków za energię. Francuskie piekarnie w kryzysie Na początku stycznia premier Elisabeth Borne obiecała, że rząd zrobi wszystko, aby zmniejszyć ciężar spoczywający na przedsiębiorcach. Pod uwagę brane jest m.in. rozłożenie w czasie płatności podatków i składek na ubezpieczenie społeczne. Z kolei minister Le Maire zażądał od dostawców energii renegocjacji umów z właścicielami piekarni, którzy nie mogą zapłacić rachunków. W pierwszym tygodniu stycznia Macron gościł kilku właścicieli piekarń w Pałacu Elizejskim. Okazją było spożycie Ciasta Trzech Króli (Galette des Rois - red.), popularnego we Francji wypieku, który przygotowuje się na 6 stycznia. Prezydent oczywiście obiecał wsparcie, ale los piekarzy z pewnością będzie spędzał mu sen z powiek przez długi czas. Bo nawet Macron, często oskarżany o brak wrażliwości na sprawy zwykłych ludzi, jest świadomy znaczenia potężnej symboliki znanej na całym świecie bagietki, która nawiasem mówiąc w listopadzie 2022 r. została wpisana na listę niematerialnego dziedzictwa UNESCO. Dla wielu mieszkańców francuskiej prowincji, tradycyjne małe piekarnie - boulangerie - są bijącym sercem społeczności. Jeśli zaczną upadać, jaki będzie to znak dla Francuzów? Francja chce podnieść wiek emerytalny Sytuację komplikuje fakt, że Macron chce przeforsować kontrowersyjną reformę systemu emerytalnego. Pierwszy raz prezydent podął tę próbę w 2019 r., zanim społeczne niezadowolenie oraz wybuch pandemii COVID-19 zastopowały jego zamiary. Wówczas zapowiedź reformy emerytalnej sprowokowała mobilizację związków zawodowych oraz protesty przedstawicieli wielu branż. I tak np. strajk związkowców z transportu publicznego doprowadził do paraliżu komunikacji w Paryżu. Związki zawodowe zapowiadają powtórkę, jeżeli rząd spróbuje podwyższyć wiek emerytalny z obecnych 62 lat do 64 lub 65 (mimo protestów związków zawodowych premier Borne przedstawiła 10 stycznia projekt reformy, która zakłada podwyższenie wieku emerytalnego do 64 lat - red.). Tymczasem niektórzy ekonomiści twierdzą, że Francja - której dług publiczny w stosunku do PKB wynosi 113,7 proc. - pilnie potrzebuje takiej reformy i powinna podnieść wiek emerytalny nawet do 67 lat. Frédéric Dabi uważa, że społeczne nastroje sprzyjają temu, co nazywa "gile-jaunizacją" Francji. Innymi słowy, powrotowi ruchu "żółtych kamizelek", który sparaliżował Francję na przełomie 2018 i 2019 r. Francja: Będzie powtórka z protestów "żółtych kamizelek"? Ale nie wszyscy są podobnego zdania. Jérôme Rodrigues, jeden z najbardziej rozpoznawalnych przedstawicieli ruchu sprzed pięciu lat jest sceptyczny w sprawie powtórki scenariusza masowych protestów. "Wszyscy mówią o 'powrocie', ale same żółte kamizelki niczego nie wskórają. Przelano zbyt wiele krwi" - powiedział. Dodał, że jego zdaniem "ludzie boją się wyjść na ulice". Rodrigues padł ofiarą strać z policją w trakcie protestów. W trakcie jednej z demonstracji został trafiony w oko po wystrzale z policyjnej broni. A był to tylko jeden z wielu dziesiątek demonstrantów, którzy odnieśli rany w trakcie wielotygodniowych protestów. Francuska policja była krytykowana za brutalność w trakcie protestów przez organizacje broniące praw człowieka, jednak w ten sposób służby osiągnęły swój cel, jakim było zniechęcenie ludzi do uczestniczenia w demonstracjach. Tymczasem od wybuchu protestów "żółtych kamizelek" policja zainwestowała w nowy sprzęt, dziesiątki nowych pojazdów, a jesienią 2022 r. ogłoszono, że w drugiej kadencji prezydenta Macrona zostanie zatrudnionych dodatkowo 8,5 tys. policjantów, z czego 3 tys. w 2023 roku. Gdy na początku stycznia br. w Paryżu zebrało się około 2 tys. osób - w całej Francji było około 5 tys. - by wyrazić swoje niezadowolenie z polityki rządu, towarzyszyło im kilkuset odzianych w ochronne uniformy policjantów. To nie są imponujące statystyki. Czy oznacza to, że Francuzi zostali zmuszeni do uległości, a może tylko czekają na odpowiedni czas? Macron chce dokończyć dzieło reform. Ugnie się przed protestami? Kolejna antyrządowa demonstracja zaplanowana jest na 23 stycznia, a prowadzi ją kolektyw na rzecz przetrwania małych piekarni oraz przedsiębiorców. Obecność zapowiedzieli już przedstawiciele innych zmagających się z kryzysem gospodarczym branż. Lider jednej z największych centrali związkowych (CFDT) Laurent Berger, ostrzegł premier Borne, aby rząd pozostawił wiek emerytalny w spokoju ze względu na wiele negatywnych "napięć społecznych". Inny z liderów związkowych, Frédéric Souillot, był mniej dyplomatyczny. Stwierdził, że "jeśli Emmanuel Macron chce uczynić ze zmian w systemie emerytalnym 'matkę reform', dla związkowców obrona obecnego systemu będzie najważniejszym priorytetem". W tej sytuacji na szali jest reputacja prezydenta. Gdy doszedł do władzy w 2017 r., obiecał zreformowanie rynku pracy i uczynienie Francji bardziej przyjaznej dla biznesu. Pandemia COVID-19 przerwała ambitne plany Macrona, a gospodarz Pałacu Elizejskiego zamierza dokończyć to, co rozpoczął. W przeciwieństwie do sytuacji sprzed kilku lat, nie musi się martwic o reelekcję. Macron musi się jednak liczyć ze sprzeciwem związków zawodowych i pracowników, którzy gardzą "prezydentem elit". Może to doprowadzić do brutalnej konfrontacji na ulicach. Otwartą kwestią jest pytanie, kto wycofa się jako pierwszy: Macron czy protestujący? Tekst przetłumaczony z "The Spectator". Autor: Gavin Mortimer Tłumaczenie: Mateusz Kucharczyk Tytuł i śródtytuły oraz skróty pochodzą od redakcji