Reklama

Jerzy Miller: Pseudofakty komisji Antoniego Macierewicza

​Były szef MSWiA i przewodniczący pierwszej komisji, która zbadała katastrofę smoleńską Jerzy Miller powiedział we wtorek, że badacze, z którymi pracował, krok po kroku identyfikowali fakty, obecna podkomisja zaś najpierw stawia tezę, a później dobudowuje do niej pseudofakty.

Jerzy Miller był pytany we wtorek w TVN24 o dotychczasowe ustalenia podkomisji ds. ponownego zbadania przyczyny katastrofy samolotu Tu-154M z 10 kwietnia 2010 r. W poniedziałek oświadczyła ona, że samolot został rozerwany eksplozjami w kadłubie, centropłacie i skrzydłach, a destrukcja lewego skrzydła rozpoczęła się jeszcze przed przelotem nad brzozą. Jak podano, przeprowadzone eksperymenty wykazały, że najbardziej prawdopodobną przyczyną eksplozji był ładunek termobaryczny inicjujący silną falę uderzeniową.

Miller przyznał, że filmu obrazującego ustalenia podkomisji nie widział, ale "z tego, co o nim czytał, wynika, że niewiele stracił". Zdaniem Millera, jego komisja i obecna podkomisja miały zupełnie inne podejście do zadania, które otrzymały. 

Reklama

"Komisja, której miałem zaszczyt przewodniczyć, identyfikowała fakty. Krok po kroku, długie miesiące, i z tych faktów wynikała pewna logika następstw poszczególnych czynności wszystkich, którzy mieli wpływ na przelot do Smoleńska. Natomiast dzisiaj rozmawiamy o zupełnie innym podejściu. Najpierw stawia się tezę, a później się do tej tezy dobudowuje pseudofakty" - podkreślił Miller.

Relacjonował, że kilka razy w tygodniu miał okazję słuchać sprawozdań z pracy zespołów roboczych członków Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, której wówczas przewodniczył. "I podziwiałem, jak wnikliwie, krok po kroku coś potwierdzają, a od pewnych hipotez odstępują. Nigdy sobie nie pozwoliliśmy na to, żeby hipotezy, których nie byliśmy pewni, ogłosić" - powiedział.

Odnosząc się do ładunku termobarycznego, który miał być przyczyną eksplozji maszyny, Miller pytał, jak do samolotu na Okęciu ktoś miałby "wnieść bombę o takich wymiarach i nikt tego nie zauważa, nikt na to nie reaguje". Na uwagę, że bomba mogła zostać zamontowana w samolocie podczas remontu w Rosji (Tu-154M wrócił z niego w grudniu 2009 r.), Miller spytał, czy "sobie tak leżała przez wiele miesięcy i czekała".

Jego zdaniem, poniedziałkowa prezentacja podkomisji jest niespójna. "Fragmenty wzajemnie się nie zazębiają, tylko sobie zaprzeczają. To nie jest w ogóle żaden dokument, nad którym warto się pochylić i dyskutować. To mieszanka różnych pomysłów, które wzajemnie się wykluczają. Od kilkudziesięciu lat zdarzają się przypadki, że ludzie stawiają hipotezę przed badaniem przyczyny czegoś, co zaskakuje. I później im trudno się z tego wycofać. I zaczynają coraz bardziej wyszukiwać jakieś nadzwyczajne sytuacje, które w jakiś sposób by ich ratowały przed kompromitacją" - mówił Miller.

"Pan Antoni Macierewicz, z tego co pamiętam, już w maju zaskakiwał wszystkich różnymi pomysłami, o których już zapomniał w ogóle, a które nam przeszkadzały wtedy, gdy musieliśmy się tłumaczyć nie tylko w Polsce, skąd są. Chyba wystarczy już tych wszystkich pomysłów, a teraz skupmy się na tym, żeby wyjaśnić te rzeczy, które możliwe, że zmieniająca się technika odtworzy. Może te taśmy jeszcze raz czytane, z jeszcze większą dokładnością, ze względu na postęp cywilizacyjny, coś nam dadzą" - zaznaczył.

Odnosząc się do symulacji komputerowych, które prowadziła podkomisja, Miller zaznaczył, że jeśli wprowadzi się fałszywe dane wejściowe, to otrzyma się fałszywe wyniki. Podkreślił też, członkowie jego komisji mogli oglądać wrak, robić zdjęcia i pomiary. "Nawet dostaliśmy coś, czego zgodnie z prawem mogliśmy nie dostać - kopie zapisów czarnych skrzynek" - dodał Miller.

Pytany o oddanie śledztwa Rosjanom, Miller podkreślił, że decyzja o tym "nie była nie nasza, ale wspólna". "Ktoś, kto zna konwencję chicagowską, wie, że prawo do badania mają strony zarówno właściwe dla miejsca wypadku lotniczego, jak dla samolotu, który w nim uczestniczył. Ale nie jest to kwestia siły, ale dyplomacji. Strona rosyjska powiedziała - prowadzimy to badanie. W związku z tym prowadziliśmy rosyjskie i polskie. Polskie badanie nie jest zgodne z konwencja chicagowską, jest dodane ze względu na tragedię. Premier zdecydował, że powołuje komisję, która oparta o prawo polskie prowadzi własne dochodzenie przyczyny wypadku" - mówił.

W latach 2010-11 katastrofę smoleńską zbadała Komisja Badania Wypadków Lotniczych, której przewodniczącym był ówczesny szef MSWiA Jerzy Miller. W opublikowanym w lipcu 2011 r. raporcie, komisja Millera stwierdziła, że przyczyną katastrofy było zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania, a w konsekwencji zderzenie samolotu z drzewami, prowadzące do stopniowego niszczenia konstrukcji maszyny. Komisja podkreślała, że ani rejestratory dźwięku, ani parametrów lotu nie potwierdzają tezy o wybuchu na pokładzie samolotu.

10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku w katastrofie Tu-154M zginęło 96 osób, w tym prezydent Lech Kaczyński i jego małżonka, parlamentarzyści i wojskowi dowódcy. 

PAP
Dowiedz się więcej na temat: Jerzy Miller

Reklama

Reklama

Reklama

Strona główna INTERIA.PL

Polecamy