Jedną z takich osób jest lekarz pulmonolog, Joanna Miłkowska-Dymanowska, która zakaziła po dwóch miesiącach od przyjęcia w styczniu dwóch dawek preparatu. - Miałam katar i kaszel, ale nie miałam gorączki. Ze względu na swoją pracę, zrobiłam test PCR na koronawirusa i wyszedł wynik pozytywny - powiedziała dr Miłkowska. Jak przyznała wynik był dla niej zaskoczeniem. - Zdziwiło mnie to, bo człowiek myśli, że jak jest zaszczepiony i ma przeciwciała, to nie będzie chorował. Nie bierzemy tego w ogóle pod uwagę - dodała. Producent gwarantuje, że szczepionka, którą otrzymała pani doktor, w 95 proc. chroni przed zakażeniem. Oznacza to, że ryzyko, chociaż minimalne, to ciągle jest. - Szczepionka to nie jest jakaś płyta, która nie wpuszcza wirusa, to jest gotowość naszego organizmu do silnej obrony - wyjaśnia lekarz rodzinna, alergolog, dr Bożena Dębska. Do zakażenia doktor Miłkowskiej mogło się również przyczynić zmęczenie, które osłabiło organizm. szczepionki chronią przed ciężkim przebiegiem choroby Kolejnym przykładem jest pan Arkadiusz Mrotek, u którego zakażenie stwierdzono po przyjęciu pierwszej dawki szczepionki. Na szczęście on również przeszedł chorobę bardzo łagodnie. - Czułem bóle w plecach, ogólne osłabienie, moje samopoczucie też nie było najlepsze. Dzień później pojawił się stan podgorączkowy i bóle głowy - wyjaśnił. Mężczyzna stracił też węch. Mężczyzna nie żałuje decyzji o szczepieniu. - Rozmawiałem z lekarzem, który powiedział, że żadna szczepionka nie zagwarantuje mi, że nie zachoruję na COVID-19, ale dodał, że nawet jak zachoruję, to na 100 proc. nie trafię na oddział "covidowy" - powiedział mężczyzna. To właśnie idea szczepień - przed samym zakażeniem chronią w różnym stopniu, ale zapobiegają ciężkiemu przebiegowi choroby i zgonom. Tak samo jest w każdej innej chorobie. Więcej w polsatnews.pl