Według niego to oznacza, że "jest szansa na pierwszy sukces całej opozycji". Lider PSL powiedział w TVN24, że jego zdaniem obecnie rządzący "śmiertelnie boją się tego, że za kilka miesięcy mogą być tak niskie słupki poparcia dla Andrzeja Dudy", że przegra on wybory. Dlatego - mówił polityk - aby zapobiec temu scenariuszowi PiS "kłusuje w różnych klubach", by znaleźć większość sejmową, niezbędną do odrzucenia prawdopodobnego sprzeciwu Senatu dotyczącego wyłącznie korespondencyjnych wyborów prezydenckich. Pytany, czy jego zdaniem PiS znalazł te dodatkowe głosy w Sejmie, Kosiniak-Kamysz odparł, że według jego wiedzy - nie. Według niego nawet w partii rządzącej mówi się, że wybory 10 maja są nie do przeprowadzenia. Na pytanie, czy to oznacza, że opozycja ma dziś w Sejmie więcej szabel, lider ludowców powiedział, że "w tej sprawie tak". "To nie jest tak, że Zjednoczona Prawica się rozpadła, ale wydaje się, że w sprawie wyborów korespondencyjnych 10 maja PiS poniósł porażkę, nie znalazł wystarczającej większości, by odrzucić uchwałę Senatu" - powiedział. Jak zaznaczył, to oznacza, że "jest szansa na pierwszy to sukces, (...) całej opozycji". Lider PSL zaznaczył, że jeśli posłowie opozycji i Porozumienia nie pozwolą odrzucić w Sejmie senackiego sprzeciwu, to on podziękuje Lewicy, KO, Konfederacji, ale i właśnie posłom Porozumienia. "Myślę, że to jest frakcja zdrowego rozsądku, która zablokuje korespondencyjne głosowanie" - powiedział. "10 maja w Polsce nie będzie wyborów" Kosiniak-Kamysz przekonywał, że "10 maja w Polsce nie będzie wyborów". "To wydaje się dla mnie oczywiste" - oświadczył. Podkreślił, że nie wie, czy odbędą się one 17 lub 23 maja. Dodał, że jego zdaniem powinno się w Polsce wprowadzić stan klęski żywiołowej, a następnie - "przywrócić uprawnienia PKW" dot. przeprowadzenia wyborów. Kosiniak-Kamysz zaznaczył, że nie zrezygnuje z kandydowania w wyborach prezydenckich, bo - jak zaznaczył - "nie chce oddać Polski walkowerem". Podkreślał, że oceny, czy wybory odbyły się prawidłowo i zgodnie z prawem, dokonuje się po ich przeprowadzeniu i rozstrzyga o tym Sąd Najwyższy. Dodał, że gdyby okazało się, że w wyborach doszłoby do jakichś fałszerstw, on sam chciałby dochodzić swoich praw po wyborach jako kandydat. Ocenił, że "siła rażenia takiego wniosku może być dużo silniejsza". "Polacy wyczują na odległość, jeśli coś będzie zmanipulowane" Kandydat na prezydenta mówił, że w sprawie ważności głosowania będzie się chciał "odwoływać do najważniejszego orzecznika po wyborach - do społeczeństwa". "Polskie społeczeństwo nie da się oszukać. Jeżeli ktoś będzie fałszował te wybory czy sfałszuje te wybory, to zostanie pokazany i jak najbardziej ukarany" - zaznaczył. Zdaniem Kosiniaka-Kamysza, "Polacy wyczują na odległość, jeśli coś będzie zmanipulowane". Specustawa w Senacie We wtorek i środę specustawą w sprawie przeprowadzenia drogą korespondencyjną wyborów prezydenckich zajmie się Senat. Następnie może ona trafić do Sejmu, jeśli senatorowie zgłoszą poprawki lub wniosek o odrzucenie w całości specustawy przyjętej wcześniej przez Sejm. Do odrzucenia ewentualnego sprzeciwu lub poprawek Senatu wymagana jest bezwzględna większość głosów - o jeden głos więcej, niż wszystkich pozostałych głosów (przeciw i wstrzymujących się). Obecnie klub PiS liczy 235 posłów, spośród których 18 to posłowie koalicyjnego Porozumienia.