W minioną niedzielę w wielu kościołach, choć nie we wszystkich, informowano o koronawirusie i o tym, jakie są zalecenia na wypadek, gdyby epidemia dotarła również do Polski. Niektórzy księża odczytali m.in. list ministra zdrowia, który pisał, że "najważniejszy w kontakcie z każdym wirusem jest dostęp do informacji, wiedza, a także spokój i zdrowy rozsądek". Były też zalecenia Episkopatu, m.in. o tym, że jeśli ktoś ma obawy związane z chorobą, "nie powinien w tym czasie korzystać z wody święconej umieszczonej w kropielnicach" oraz o możliwości przyjmowania komunii św. na rękę. "Gazeta Wyborcza" twierdzi jednak, że zdarzały się przypadki, iż księża szli w tym "informowaniu" wiernych o koronawirusie znacznie dalej. I podaje przykład kościoła pw. św. Michała Archanioła we Wrocławiu. Jak mówi cytowana przez "GW" Patrycja, która ze znajomymi była na wieczornej mszy w niedzielę, "podczas kazania ksiądz bardzo żywiołowo dowodził, że maseczki i żele antybakteryjne nie pomogą nam w walce z koronawirusem, bo tylko modlitwa może ochronić ludzi". "Tłumaczył, że epidemia to kara boska za życie w grzechu: za homoseksualizm, za pary, które mieszkają razem bez ślubu i za tych, którzy "mordują nienarodzone dzieci" - opowiada kobieta. Ks. Rafał Kowalski, rzecznik wrocławskiej kurii, przypomina, że "ksiądz nie występuje jako osoba prywatna i nie może głosić własnych opinii, ale przekazywać autentyczne słowo Boże. Jeśli treści, które opisuje parafianka, zostały faktycznie wygłoszone z ambony, jest to nadużycie".