Inspekcja Bezpieczeństwa i Higieny Pracy (Health and Safety Executive) odnotowała co najmniej 47 niebezpiecznych zdarzeń związanych z pracą nad koronawirusem w brytyjskich szpitalach, placówkach badawczych i laboratoriach w trakcie trwania pandemii COVID-19. Raporty dotyczące tych sytuacji zostały przekazane gazecie na mocy ustawy o wolności informacji. Gdy do Wielkiej Brytanii dotarła pandemia, lekarze, naukowcy i personel znaleźli się pod ogromną presją. Badacze zmuszeni byli zostawać w pracy po godzinach, żeby jak najszybciej zrozumieć naturę nowego, nieznanego wówczas wirusa. "Jednocześnie lekarze i personel szpitali został doprowadzony do granic wytrzymałości" - podaje gazeta. To spowodowało wiele nieumyślnych błędów i awarii, co w przypadku pracy nad groźnym wirusem może być brzemienne w skutkach. Według raportów błędy wynikały m.in. z nieprawidłowego zatrzaskiwania się materiałów z wymazami. Pracownicy mieli na siłę wciskać waciki do probówek przed ich zakręceniem. "W ten sposób powstawało coś, co nazwano "sprężynową spiralą", która zmieniała nasączony wirusem materiał w "pocisk". W konsekwencji, gdy inny pracownik odkręcał fiolkę, dochodziło do rozlania substancji. Nieszczelność próbek, złe etykietowanie i rozchlapywanie przez pracowników płynów zawierających wirusy, zmuszały do częstych ewakuacji i oczyszczania danej przestrzeni przez ekipy ds. zagrożeń biologicznych. Praca na żywym wirusie bez odpowiednich zabezpieczeń W innym przytaczanym przez The Guardian przypadku pracownicy nie wiedzieli, że mają do czynienia z koronawirusem za sprawą złego zaetykietowania probówki. Dochodziło wówczas do pracy bezpośrednio na koronawirusie bez odpowiednich zabezpieczeń. Wiele do życzenia miał pozostawiać także transport zakażonych próbek. "Mimo tych niedopatrzeń nie ma dowodów na to, że pracownicy zarazili się koronawirusem z własnej winy" - informuje gazeta, powołując się na raport. Dochodzenie przeprowadzono także w ośrodku dla zwierząt, w którym przebywały zarażone koronawirusem małpy. Okazało się, że laboratorium naruszyło wiele zasad bezpieczeństwa. Przykładem miało być dostrzeżenie przez naukowców kropelek wody na ławce laboratoryjnej i podłodze po podgrzaniu próbek z SARS-CoV-2 i "nieadekwatna reakcja". Pracownicy uznali wówczas ryzyko zarażenia za "wyjątkowo niskie". Inne laboratorium otrzymało nakaz poprawy bezpieczeństwa pracy po tym, gdy jednego z pracowników ugryzła zarażona niebezpiecznym wirusem fretka. Śledztwo w tej sprawie przeprowadzone w maju 2020 roku wykazało, że zwierzę przegryzło rękawice ochronne naukowca i zainfekowało jego krew. Kierownik wysłał jedynie poszkodowanego do domu z poleceniem samoizolacji. "Poważnie traktujemy bezpieczeństwo" Mimo tych raportów dyrekcja ośrodków badawczych uspokaja, że dba o wysokie standardy bezpieczeństwa. - Bardzo poważnie traktujemy bezpieczeństwo naszych laboratoriów - twierdził Allen Roberts, zastępca dyrektora Laboratorium Public Health. Z kolei rzecznik Inspekcji Bezpieczeństwa i Higieny Pracy oświadczył, że "wysoki poziom kontroli bezpieczeństwa" potwierdzają dobre statystyki związane ze zdrowiem pracowników. Jak wyjaśnił, przypadki niewłaściwego etykietowania próbek zdarzają się niezwykle rzadko. - Istnieją ściśle określone wymagania dotyczące zgłaszania incydentów - dodał. Były inspektor tej samej organizacji wyjaśnił także, że w tego typu laboratoriach zawsze istnieje ryzyko wystąpienia niebezpiecznych zdarzeń zwłaszcza w przypadku tych naukowców, którzy pracują z próbkami. - Laboratoria badawcze są generalnie znacznie bardziej niebezpiecznymi środowiskami niż laboratoria technologiczne, w których podejmuje się proste testy - powiedział. - Kiedy pojawiają się błędy, ważne jest, aby ludzie zrozumieli, co poszło nie tak i mogli zmodyfikować te procesy, żeby zapobiec rozwojowi tej samej sytuacji następnym razem. To jest główny cel dochodzenia - dodał.