W poniedziałkowy wieczór czasu miejscowego prezydent Joe Biden wraz z wiceprezydent Kamalą Harris upamiętni w Waszyngtonie pół miliona ofiar śmiertelnych SARS-CoV-2 zapalając świece. Przed budynkami federalnymi w USA przez pięć dni flagi będą opuszczone do połowy masztu. 500 tys. to liczba większa niż cała populacja Kansas City czy liczba osób mieszkających w granicach miejskich Atlanty. To więcej niż pomieścić można widzów na sześciu dużych amerykańskich stadionach. I liczbie bliska bilansowi ofiar śmiertelnych USA w dwóch wojnach światowych w ubiegłym wieku. Pół miliona zgonów - granica, którą przekroczono według wyliczeń Reutersa w poniedziałek - przewyższa łączną liczbę Amerykanów, którzy zmarli w 2019 roku z powodu przewlekłych chorób dróg oddechowych, udaru, choroby Alzheimera, grypy oraz zapalenia płuc. Najciężej dotknięty kraj świata To najbardziej tragiczny bilans epidemii spośród wszystkich państw świata. Druga pod tym względem jest Brazylia z blisko 250 tys. ofiar śmiertelnych. Przy globalnej liczbie potwierdzonych zgonów na COVID-19 sięgającej blisko 2,5 mln, więcej niż co piąty zmarły dotychczas z powodu koronawirusa pochodzi z USA. W styczniu odnotowano najbardziej tragiczne statystyki - średnio z powodu COVID-19 umierało trzy tys. osób każdego dnia. Od początku epidemii w Stanach Zjednoczonych odnotowano 28 mln zakażeń koronawirusem, co oznacza, że stanowią one 25 proc. zakażeń na całym świecie. W ostatnim czasie w USA dziennie wykrywa się 70 tys. nowych przypadków. Te dane szokują Amerykanów - u wielu wywołując zawstydzenie. W związku z tym, że koronawirus dotyka relatywnie mocniej mniejszości i osoby biedniejsze, w USA epidemia wzmaga dyskusję dotyczącą nierówności społecznych, w tym w dostępie do służby zdrowia.