Kobieta najpierw źle się poczuła i poszła na zwolnienie lekarskie. Kiedy jej stan się pogorszył (wysoka gorączka, bóle mięśni), próbowała skontaktować się z lokalnym sanepidem. Telefonu jednak nikt nie odebrał, 20-latce udało się dodzwonić dopiero na infolinię stworzoną na potrzeby zgłaszania podejrzeń koronawirusa. Podczas rozmowy została poinformowana, że musi zadzwonić na numer alarmowy 112. Kobieta wskazuje, że z domu odebrała ją karetka, następnie pobrano od niej próbki do badań. Lekarz był jednak zdziwiony, że wdrożono taką procedurę, ponieważ 20-latka nie zgłosiła ani wyjazdu zagranicznego ani kontaktu z osobą, która może być potencjalnie zakażona. Dziewczyna skarży się, że usłyszała od lekarza, że przesadza, a jej objawy nie są związane z koronawirusem, a najpewniej ma zapalenie gardła. "Uważam, że moja sprawa w szpitalu została zbagatelizowana" - mówi serwisowi 20-latka. Młoda kobieta została odesłana do domu, w którym miała kontakt m.in. ze swoim ojcem i 80-letnią babcią. Po kilku dniach okazało się, że test na koronawirusa dał pozytywny wynik. "Nie czuję się źle i mam nadzieję, że następny test, jaki zostanie wykonany, będzie miał wynik ujemny. Martwię się jednak o mojego tatę i moją babcię. W tym momencie odpowiadam za ich zdrowie, nie wiem czy ich nie zaraziłam, bo zostałam wypuszczona ze szpitala do domu" - mówi serwisowi. Jak dodaje, osoby z jej najbliższego otoczenia nie zostały jeszcze poddane testom.