- Dzwoniłam całą sobotę i całą niedzielę. Nie dodzwoniłam się - mówi dyr. Beata Kęder. Pierwszy wniosek wysłała w piątek, kolejny w niedzielę. Tymczasem bez zgody sanepidu nie może podjąć żadnej decyzji. Dlaczego dyrektor prosi o czasowe zamknięcie szkoły? - Jest to konieczne ze względów organizacyjnych. Nie ma kto pracować - mówi Beata Kęder. Jeszcze w niedzielę było dziewięciu pracowników z dodatnim wynikiem testu na obecność koronawirusa, w poniedziałek doszedł kolejny. - Czekam na wyniki jeszcze jednego nauczyciela - dodaje dyrektor. Kilkoro pracowników musiało też udać się na kwarantannę. W sumie kilkunastu jest na L4. Sanepid nie udziela jednak odpowiedzi. Wielokrotnie próbowaliśmy się skontaktować w tej sprawie. Za każdym razem bez skutku. Zobacz też: Zmiany w szkołach Tymczasem szybkich decyzji domagają się również rodzice. - Z mojej perspektywy, jako rodzica, jest to wręcz nie do uwierzenia, że taka sytuacja może mieć miejsce, szczególnie w tak trudnym czasie i szczególnie w Małopolsce. Mamy najwięcej zakażonych osób codziennie, w szpitalach brakuje dla nich miejsc, w szkole są potwierdzone zakażenia wśród nauczycieli i pracowników, kilkoro jest w kwarantannie, kolejni czekają na testy, a sanepid nic w tej kwestii nie robi mimo próśb ze strony dyrektora szkoły? - mówi nam Marcin Tlałka, jeden z rodziców. - Przecież możemy w takiej sytuacji doprowadzić do dalszego rozprzestrzeniania wirusa. Sytuacja byłaby komiczna, gdyby nie to, że narażone jest zdrowie i życie innych ludzi. Trzeba powiedzieć wprost: To tragedia i zupełna nieodpowiedzialność ze strony ludzi zarządzających w kryzysie. Współczuję tylko pani dyrektor, która w całej tej sytuacji jest pod ostrzałem z każdej strony - dodaje. W strefie czerwonej zdalnie działają szkoły ponadpodstawowe W ostatnich dniach, gdy rząd decydował o nowych obostrzeniach w szkołach, zwracano uwagę, aby dyrektorzy mieli większą elastyczność w podejmowaniu decyzji o przechodzeniu na tryb zdalny, oczywiście w porozumieniu z sanepidem. Dzisiaj takich uprawnień nie mają. Najnowsze wytyczne rządu, przekazane w ubiegłym tygodniu, przewidują, że w strefie czerwonej (są w niej 152 powiaty) od dzisiaj szkoły ponadpodstawowe działają tylko zdalnie, a w strefie żółtej (pozostała cześć kraju) - system jest mieszany, co oznacza, że połowa uczniów ma uczyć się zdalnie, a druga połowa - stacjonarnie. W szkołach podstawowych takich decyzji nie podjęto. Premier Mateusz Morawiecki mówił w ubiegłym tygodniu, że na razie nie ma rezygnacji z zajęć stacjonarnych. - Rozważamy wszelkie scenariusze, w tym wprowadzenie w pełni zdalnej nauki w szkołach, w tym w najmłodszych klasach szkół podstawowych. Jest to najtrudniejszy ze scenariuszy. Chcemy jak najdłużej chronić przedszkola i szkoły podstawowe przed trybem zdalnym - stwierdził premier. Jak mówił Morawiecki, scenariusz rezygnacji z trybu stacjonarnego oznacza "bardzo duże utrudnienia w świadczeniu pracy przez rodziców tych najmłodszych dzieci i dlatego przedszkola, klasy od I do IV, klasy w ogóle szkół podstawowych, na dzień dzisiejszy chcemy chronić jak najdłużej". Z kolei minister zdrowia Adam Niedzielski tłumaczył, że "ograniczenie zajęć w szkołach pozwoli zmniejszyć liczbę interakcji i ograniczy rozprzestrzenianie się wirusa". Zaznaczył, że nie chodzi wyłącznie o pobyt w szkołach, ale też o dojazdy do nich.