Szczepienia w Polsce. Ekspert: Za mało zaszczepionych, by uniknąć czwartej fali
Członek Rady Medycznej przy premierze prof. dr hab. Jacek Wysocki uważa, że w Polsce zaszczepiło się za mało osób, by powstrzymać czwartą falę pandemii koronawirusa. Według eksperta chętnych do przyjęcia szczepionki będzie więcej, kiedy nastąpi wzrost zachorowań. - Wtedy będzie za późno - ostrzega.
Według ostatnich danych w Polsce w pełni zaszczepionych przeciwko COVID-19 jest ponad 16,2 mln osób. W piątek Ministerstwo Zdrowia podało, że 0,61 proc. osób w pełni zaszczepionych zakaziło się koronawirusem SARS-CoV-2.
Członek Rady Medycznej przy premierze, kierownik Katedry i Zakładu Profilaktyki Zdrowotnej Wydziału Nauk o Zdrowiu Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu prof. dr hab. Jacek Wysocki zaznaczył w rozmowie, że niewielki odsetek zakażonych SARS-CoV-2 wśród osób w pełni zaszczepionych powinien dać ludziom do myślenia.
- Kto jest zaszczepiony, generalnie nie zakaża się lub przechodzi zakażenie łagodnie - podkreślił.
- Mamy te 16 mln osób w pełni zaszczepionych. To nie jest najgorszy wynik, ale dużo za mało, abyśmy mogli w Polsce powstrzymać ewentualną czwartą falę zakażeń. I tego się boję. Tym bardziej że na horyzoncie mamy nowy rok szkolny i nowy rok akademicki - powiedział ekspert.
Delta niepokoi. Lambda na horyzoncie
Lekarz dodał, że niepokojąca staje się sytuacja w krajach europejskich, gdzie rośnie liczba zakażonych wariantem Delta, co m.in. z powodu ruchu turystycznego może się przełożyć na skalę zakażeń w Polsce.
- Przy tym stopniu wyszczepienia polskiej populacji obawiam się czwartej fali zakażeń. A na horyzoncie, w Peru, pojawił się wariant lambda. Nie wiemy jeszcze, jak jesteśmy chronieni przed nim przez szczepienia. To są bardzo niepokojące zjawiska - zaznaczył prof. Jacek Wysocki.
Podkreślił, że nie jest zwolennikiem wprowadzenia obowiązku szczepienia przeciw COVID-19 dla całej populacji.
- Bo to będzie pewne paliwo dla ruchów antyszczepionkowych. Należy docierać do ludzi przez argumenty. Jeśli ktoś chce żyć i być zdrowy, to powinien to zrozumieć. Edukacja i jeszcze raz edukacja. To może się nam wydawać nudne, ale o skutkach COVID-19 trzeba mówić, bo może dzięki temu więcej ludzi pójdzie do punktów szczepień - powiedział.
- Teraz jest idealny moment, żeby się w spokoju i bezpiecznie przygotować na ewentualną czwartą falę. Mamy na to mniej więcej miesiąc - zaznaczył.
Wyjaśnił, że szczepienie w okresie wakacyjnym jest dużo bardziej bezpieczne niż na początku roku.
- Nie ma tłoku w punktach szczepień. Niewielu chorych jest wokół nas. Przecież bywało w styczniu i w lutym, że ludzie zakażali się w kolejce do szczepienia. Teraz tego nie ma. Byłby to idealny moment, żeby poprawić zaszczepienie, żeby zająć się starszymi dziećmi i młodzieżą, ale moim zdaniem ten czas, na połowę lipca, przegrywamy, nie wykorzystujemy go - zaznaczył.
- Ci, którzy chcieli, już się zaszczepili, reszta się waha. Moim zdaniem ta wahająca się grupa ruszy do punktów szczepień w momencie, gdy pojawi się czwarta fala. Ale to będzie za późno. A ludzie, którzy się nie zaszczepią, będą ofiarami czwartej fali. Inaczej nie może być - ocenił.
Szczepienia dzieci
Wysocki dodał, że jest zwolennikiem tworzenia łatwo dostępnych punktów szczepień, organizowanych np. w kurortach czy przed centrami handlowymi.
Pytany o ewentualne dopuszczenie szczepienia dzieci poniżej 12 lat, zaznaczył, że młodsze dzieci także chorują na COVID-19, ale przechodzą go łagodniej. - Często nawet trudno zauważyć, że dane dziecko zachorowało - przyznał.
Podkreślił, że obecnie do szpitali trafiają dzieci z powikłaniami po łagodnym przechorowaniu koronawirusa.
- Jak pytamy rodziców, czy dziecko chorowało na COVID-19, to odpowiadają, że nie, że mąż był chory, a dziecko nie. Po zbadaniu przeciwciał okazuje się, że dziecko chorowało, tylko nikt o tym nie wiedział i teraz cierpi na wieloukładową reakcję zapalną. Oznacza to pobyt w szpitalu i ryzyko uszkodzenia mięśnia sercowego - powiedział lekarz.
Wskazał, że według szacunków w kraju problem wieloukładowej reakcji zapalnej dotknął około 500 dzieci.
- Im będzie więcej chorujących dzieci, tym więcej będzie małych pacjentów z wieloukładową reakcją - zaznaczył.
- Wirus mutuje wtedy, kiedy zakaża. Czyli jeżeli ludzie chorują, to daje to wirusowi podstawy do mutacji i powstania nowych wariantów. Jeżeli dopuścimy do dużej liczby zachorowań w gronie dzieci, to mogą powstać kolejne warianty, które, nie wiadomo w jaki sposób, będą oddziaływały na całą populację - powiedział ekspert.
Szczepienia w szkołach
Prof. Wysocki przyznał, że pod względem epidemiologicznym bardziej niebezpieczną grupą są dzieci w wieku 12-15 lat.
- To jest ta grupa, która częściej chce się spotykać, przebywać razem czy np. razem uprawiać sport niż młodsze dzieci - ocenił.
Doradca premiera zaznaczył, że nie jest zwolennikiem całkowitego zamykania szkół ze względu na pandemię.
- Widzimy, czym to skutkuje - poradnie psychiatrii dziecięcej pękają w szwach. Mamy mnóstwo przypadków depresji u dzieci, czego dotąd nie widzieliśmy. A dzieci, które leżą w łóżku z komputerem i tak uczestniczą w lekcjach, to naprawdę nie jest dobra sytuacja dla nich - podkreślił.
- Wiosną toczyła się dyskusja na temat zamykania szkół. Byłem w grupie, która była temu przeciwna i uważam, że należy tego unikać w nowym roku szkolnym. Niemniej, jeżeli będą masowe zachorowania w szkołach, to pewnie nam to grozi - ocenił.
Przyznał, że wśród członków Rady Medycznej przy premierze przeciwnikami zamykania szkół są ci lekarze, którzy zawodowo zajmują się dziećmi.
- Bo wiemy, jakie są tego konsekwencje. Ale nie będziemy tego bronić bezgranicznie. Jeżeli będziemy mieli duże ogniska zachorowań w szkołach, przy słabo zaszczepionej populacji uczniów, nic innego nam nie pozostanie - podsumował prof. Jacek Wysocki.
Czytaj też:
INTERIA.PL/PAP