Przypomnijmy, że w poniedziałek (18 maja) - jak donosiła "Rzeczpospolita" - warszawska prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie oszustwa wielkich rozmiarów w związku z "aferą maseczkową". Prokuratura ma zbadać, kto naprawdę kupił w Chinach maski dla lekarzy, które nie spełniały norm WHO i kto dostarczył m.in. sfałszowany certyfikat towaru do oferty. Gazeta podała, że zawiadomienie zostało złożone w ubiegłym tygodniu po tym, jak trzech kontrahentów odmówiło zwrotu pieniędzy za maski, które okazały się bezwartościowe dla służby zdrowia. We wtorek "Rzeczpospolita" ujawnia kolejne ustalenia w tej sprawie. Jak przypomina dziennik, za 120 tys. masek resort zdrowia zapłacił trzem firmom 5,5 mln zł. Gazeta podkreśla, że były to podmioty bez doświadczenia w hurtowym obrocie materiałami farmaceutycznymi, w tym nowo powstała firma żony instruktora narciarskiego Łukasza Guńki, którego znał brat ministra Łukasza Szumowskiego.Ofertę na sprzedaż dużej ilości środków ochronnych miał złożyć w resorcie właśnie Łukasz Guńka. Jak donosi gazeta, mężczyzna nie miał jednak założonej w wówczas działalności gospodarczej, więc nie wiadomo, w jakiej roli występował przed ministerstwem. Tajemniczy kontrahent W "aferze maseczkowej" pojawia się też inny, tajemniczy kontrahent, którego oświadczenie otrzymała "Rzeczpospolita". Ma nim być spółka Igloo - polski producent chłodziarek, która twierdzi, że była importerem masek. "To firma Igloo z o.o. zgłaszała towar do oclenia, jak również posiadała odpowiednią zdolność finansową do realizacji takiej transakcji" - "Rzeczpospolita" cytuje pismo mec. Piotra Danka, reprezentującego Igloo. Prawnik zapewnia też, że "sprowadzony przez tę spółkę towar posiadał wszelkie oryginalne badania i certyfikaty" - podaje dziennik. Gazeta zapytała Ministerstwo Zdrowia, czy Łukasz Guńka oraz dwóch innych kontrahentów działali w imieniu spółki Igloo i dlaczego nie pojawia się ona w zawiadomieniu do prokuratury, chociaż bierze na siebie odpowiedzialność za towar i certyfikaty."Ministerstwo Zdrowia kupiło wskazaną partię towaru za pośrednictwem pana Łukasza Guńki od firm, które wówczas pan Guńka reprezentował" - opowiedział dziennikowi resort.Dziennikarki "Rzeczpospolitej" Grażyna Zawadka i Izabela Kacprzak pytają więc, dlaczego spółka sama bezpośrednio nie złożyła oferty ministerstwu, ale zrobił to Łukasz Guńka. Dziennik przypomina, że samo CBA zakwestionowało jego wiarygodność, wskazując, że nie ma on powiązań z podmiotami medycznymi. Jeden ze śledczych w rozmowie z "Rzeczpospolitą" przyznaje, że prokuratura bada, kto wprowadził w błąd resort zdrowia, dlaczego w sprzedaży uczestniczył łańcuszek firm, i czy nie pompowano sztucznie ceny, np. w ramach zmowy cenowej. Więcej w "Rzeczpospolitej".