<a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-sejm-rzeczypospolitej-polskiej,gsbi,38" title="Sejm" target="_blank">Sejm</a> zdecydował w środę, że komisja finansów będzie dalej pracować nad projektem tzw. Tarczy 4.0. Odrzucenia projektu domagały się kluby KO i Lewicy. Biedroń do Morawieckiego: Niech pan zacznie od siebie Do projektu odniósł się na konferencji prasowej kandydat Lewicy na prezydenta, oceniając, że "za kryzys zapłacą zwykli ludzie". "Dzisiaj w tej kolejnej tarczy antykryzysowej widzimy dziury, widzimy luki, przez które przeciekają kolejni bezrobotni" - podkreślił Biedroń. Jak dodał, zdaje sobie sprawę, że przedsiębiorcy są w trudnej sytuacji, ale - podkreślił - "jest jedno wielkie przedsiębiorstwo, które nazywa się Polska, jedna wielka wspólnota, która nazywa się Polska, którą dzisiaj zarządza pan premier Morawiecki". "Panie premierze, jeżeli pan proponuje cięcia w pensjach pracowniczych, jeżeli pan wypycha kolejne grupy zawodowe na ubóstwo, to ja mam dla pana propozycję: niech pan zacznie od siebie, niech pan, wzorem innych premierów na świecie, obniży sobie i swoim ministrom, których jest ponad setka, uposażenia. Niech pan zrobi coś, co da przykład innym Polakom i zrezygnuje z tego uposażenia, które pan bierze" - apelował polityk. "Jeżeli pan chce sprawdzić, jak to jest, kiedy nie ma na zapłacenie rachunków, kiedy nie ma pieniędzy na wysłanie dziecka do szkoły, kiedy nie ma na zapłacenie czynszu - niech pan zacznie od siebie. To jest moja propozycja dla pana. Oczekuję od pana odpowiedzi, czy ten rząd się znów wyżywi, czy będzie solidarny z tymi, od których dziś oczekuje, że będą rezygnowali ze swojej pensji, że będą przechodzili na elastyczne metody zatrudnienia, że będą mieli postojowe" - zaznaczył kandydat Lewicy. Zandberg: To ustawa, która oznacza ruinę dla tysięcy polskich rodzin Podczas sejmowej debaty nad tarczą 4.0 poseł Lewicy <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-adrian-zandberg,gsbi,1684" title="Adrian Zandberg" target="_blank">Adrian Zandberg</a> mówił, że to projekt ustawy "o zepchnięciu kosztów kryzysu gospodarczego na pracowników". Według niego większość związków zawodowych ocenia zmiany jako antypracownicze. Zarzucił rządowi, że proponuje trwałe obniżenie płac, a nie tylko na czas epidemii. "To nie jest żadna ustawa antykryzysowa, to ustawa, która w praktyce oznacza ruinę dla tysięcy polskich rodzin" - mówił poseł. "Zmieniacie prawo tak, żeby wyrzucenie ludzi z pracy (...) się opłacało. To, niestety, jest jedyny pomysł, jaki macie na radzenie sobie z kryzysem - zabrać pracownikom" - zarzucił autorom projektu. Odpowiedź wicepremier Emilewicz W odpowiedzi wicepremier, minister rozwoju Jadwiga Emilewicz oświadczyła, że proponowane przepisy nazwałaby jako "prozatrudnieniowe". "Jako przepisy, które sprawią, że miejsca pracy zostaną utrzymane" - zaznaczyła. Zdaniem minister wszystkie przepisy wprowadzane w tej ustawie i poprzednich uzależniają możliwość korzystania dopłat do pensji, czy postojowego od utrzymania miejsc pracy. Minister namawiała, by w dyskusji posiłkować się drukiem sejmowym, a nie prasą codzienną. "Tak, wpisujemy możliwość utrzymywania obniżonej pensji przez okres nie dłuższy niż 12 miesięcy w sytuacjach bardzo klarownie opisanych" - przyznała Emilewicz. "W sytuacji, w której dochodzi do obniżenia obrotów w danej firmie o 15 proc. w ujęciu rok do roku, 25 proc. w ciągu dwóch miesięcy. Wtedy tylko będzie można skorzystać - po uzyskaniu akceptacji organizacji związkowych. Nie dzieje się to zatem z automatu. Nie obniżamy zatem automatycznie pensji. Mówimy o sytuacji, w której jesteśmy przed dylematem, czy zakład pracy ma utrzymać miejsca pracy, czy też on ma pozostać w danym miejscu" - tłumaczyła wicepremier.