Zgodnie z rozporządzeniem ogłoszonym przez premiera Wielkiej Brytanii Borisa Johnsona, zabronione są spotkania więcej niż dwóch osób, o ile nie mieszkają razem. Nakazano zamknąć wszystkie sklepy, które nie sprzedają kluczowych artykułów, takich jak żywność, środki higieny, lekarstwa. Brytyjczycy mogą wychodzić z domu tylko po zakupy, do lekarza, do pracy, która jest niezbędna. Ale w Londynie o poranku niewiele się zmieniło. "Ludzie podróżowali środkami transportu publicznego, upakowani jak sardynki w puszce" - donosi "Daily Mail". A do tego tłoku przyczyniło się zmniejszenie częstotliwości kursowania metra i autobusów. Burmistrz Londynu apeluje do mieszkańców, by nie podróżowali w godzinach szczytu. "Ignorowanie tych zasad może sprawić, że więcej osób straci swoje życie" - mówi Sadiq Khan. Zapowiedział też, że jeśli sytuacja się nie zmieni, to na stacjach metra będą sprawdzane dowody tożsamości, a wszyscy łamiący zakaz zostaną ukarani grzywną. W przypadkach złamania kwarantanny w grę wchodzi nawet więzienie. Jedna z pielęgniarek obsługujących ultrasonograf w szpitalu w Londynie, Nicola Smith, zamieściła na Twitterze zdjęcia ze swej podróży do pracy. Napisała, że bardziej boi się zakażenia, jadąc w takim tłoku, niż infekcji w szpitalu. Robert Tay z podlondyńskiego Romford, zamieszczając zdjęcie z zatłoczonego autobusu, zadał pytanie Borisowi Johnsonowi, londyńskiemu wydziałowi transportu i burmistrzowi metropolii: "Czy nie żartujecie, mówiąc mi, że ten autobus pełen jest kluczowych pracowników?". Burmistrz Londynu Sadiq Khan oświadczył, że niemożliwe jest przywrócenie normalnego rozkładu jazdy, bo 20 proc. pracowników transportu wzięło wolne i poddało się izolacji. Autor: Piotr JackowskiOpracowanie: Joanna Potocka Czytaj więcej na RMF24.pl