Paulina Rutkowska spotkała się z rodzinami tych, którzy od niemal roku pracują inaczej niż zazwyczaj. O swoich przeżyciach opowiedzieli jej również sami pracownicy służby zdrowia. Dla ratowników medycznych, lekarzy i pielęgniarek to niejednokrotnie najtrudniejszy czas w życiu. Jak wygląda ich zwyczajne życie w tych dziwnych czasach? Jak pandemia COVID-19 zmieniła życie medyków i ich rodzin? "Codziennie płakałam" - Bardzo zmieniła - przyznaje Magdalena Krajewska, lekarz. W jej rodzinie wszyscy związani są ze służbą zdrowia. Kobieta twierdzi, że przez pierwsze dni pandemii naprawdę się bała. - Pierwsze trzy dni codziennie płakałam - mówi. - Z tego stresu. Codziennie był inny płacz. Jeden płacz był z powodu nowego miejsca, z mojej niewiedzy. Czy ja dam radę? Innego dnia płakałam, bo musiałam poinformować o śmierci pacjenta i to było dla mnie przerażające - dodaje. Dziś lekarka narzeka przede wszystkim na nieustanne zmęczenie. Ostatnie miesiące były dla niej szczególnie wyczerpujące. Pracowała jednocześnie jako lekarz w covidowym szpitalu, przychodni oraz Domu Pomocy Społecznej. Na szczęście w obowiązkach pomaga jej mąż, Piotr. Mężczyzna jest dumny ze swojej żony. Sądzi, że doskonale poradziła sobie na pierwszej linii frontu walki z koronawirusem. - Ona jest rzeczywiście takim lekarzem z powołania. Jest to może frazes, ale nie w jej przypadku. Kiedyś ona mi pomagała, teraz zrewanżowałem się. Jest 1:1 - mówi Piotr. Para ma dwójkę dzieci. Marzą o tym, aby mogły spotkać się ze swoimi dziadkami - Odwiedzić dziadków, albo inaczej - zabrać dziadków na wakacje. To by było cudowne i dla dzieci, to już w ogóle by były w siódmym niebie - stwierdza Magda. "Połowa życia mojego dziecka" Paulina Chmielińska również jest lekarzem. To bratowa Magdaleny. Kobieta uważa, że najważniejsze jest utrzymanie balansu pomiędzy pracą i czasem dla rodziny. - Pandemia trwa już prawie rok. To jest połowa życia mojego młodszego dziecka. To, co jest ważne, to znaleźć jednak taki balans i jakiś czas dla rodziny - podkreśla. Ostatnio była zaskoczona, gdy jej najmłodszy syn zadał nietypowe pytanie. - Do tej pory myślałam, że dzieci aż tak tego nie przeżywają. Są małe, maja swoje zabawy. Natomiast wczoraj np. mój czteroletni synek zapytał mnie, czy on umrze na covid, co było dla mnie dosłownie szokiem. Nie zdawałam sobie sprawy, że on myśli w takich kategoriach - mówi. Jej marzenia są skromne i niewygórowane. - Najprostsze rzeczy marzą nam się najbardziej. Żeby spotkać się z całą rodziną, żeby się z nimi przywitać, przytulić - przyznaje. Mateusz jest stomatologiem. To brat Magdaleny. - Ja nie wiedziałem, że jest taki potencjał do strachu nawet we mnie samym. Sam się dziwiłem i przeróżne myśli powstawały. Ta niepewność narastała. Wpływa to na psychikę człowieka negatywnie - zwraca uwagę. Mężczyzna mówi, że rodzina wspiera się wzajemnie w trudnych chwilach. - Wspieraliśmy się cały czas i raz ktoś był w gorszym stanie i był pocieszany przez tą drugą stronę, a w innym przypadku odwrotnie - dodaje. Według niego pandemia dużo ich nauczyła. - Okazuje się, że kiedy tych obowiązków jest więcej, to czas na wszystko się znajdzie, tylko poukładać sobie trzeba te priorytety i staliśmy się mistrzami organizacji - mówi Mateusz. Jego największym marzeniem jest "odreagowanie stresów". Chce "zapomnieć o tej ponurej rzeczywistości". "Tylu pacjentów jeszcze nigdy nie miałam" Pani Izabela jest pielęgniarką. Pracuje w hospicjum domowym, gdzie zajmuje się pacjentami w stanie paliatywnym. Nie pracuje w służbie zdrowia, co nie oznacza jednak, że ma mniej pracy niż inni medycy. - Takiej ilości pacjentów, jak mam obecnie, jeszcze nigdy nie miałam - opowiada. - Te miesiące pandemii to są dla mnie miesiące bardzo ciężkiej pracy, często do godzin wieczornych, już nie wspomnę o tym, że jest to w zasadzie praca całodobowa - dodaje. Dla pani Izy czas pandemii to czas, w którym uświadomiła sobie, jak dojrzałe ma dzieci i jak bardzo może na nie liczyć. - Np. zmywam naczynia, miksuje, sprzątam i podlewam kwiaty - mówi Kajtek. Córka Dagmara rozumie, że mama musi pracować. - Była opcja, żeby przez jakiś czas mama nie pracowała, dla bezpieczeństwa rodziny szczególnie, ale wiadomo, że niektórzy bardzo potrzebują jej pomocy i ta pomoc była niezbędna - mówi dziewczynka. Marzą o wyjeździe na długie wakacje. "Jesteśmy pełni nadziei" Roman Nowcki od 39 lat pracuje w powiatowym pogotowiu ratunkowym. Ekipa "Raportu" spotyka się z nim podczas 12-godzinnego dyżuru. - No jest ciężko, bo nie wiadomo, co będzie dzisiaj, a co będzie za godzinę - mówi. Mężczyzna jest mężem Anny i ojcem ich córki Joanny. Kobiety przyznają, że codziennie towarzyszą im "niepokój, obawa i stres", choć Anna przyznaje, że ten lęk jest mniejszy niż był na początku pandemii. - Jest na pewno cały czas obawa, ale już w mniejszym stopniu niż na początku pandemii - dodaje. - Jak tata idzie do pracy, to zastanawiam się, czy miał przypadek związany z covidem, czy dezynfekcja wystarczy, czy może będzie musiał pójść na kwarantannę. Nigdy nie wiadomo, co dalej - mówi Joanna. Nigdy nie wiadomo też, kiedy mężczyzna będzie w domu. - Jestem przygotowany, że nie wrócę na czas do domu. Nie mam żadnych rzeczy zaplanowanych - mówi Roman. Mają nadzieję, że pandemia zacznie niedługo wygasać i wrócą do normalnego życia. - Jesteśmy pełni nadziei, że problem niedługo zacznie wygasać. Że znów wrócimy do normalnego życia, tego bardzo, bardzo wszyscy potrzebujemy, bo już jesteśmy tym bardzo zmęczeni - mówi Anna.