Polsat News postanowił sprawdzić, czy w Polsce oficjalny łańcuch obrotu szczepionką - od magazynu Agencji Rezerw Materiałowych, przez punkty szczepień, po firmy utylizujące jego resztki - ma słabe ogniwa i czy mogą z nich korzystać przestępcy. Każde szczepienie zostawia ślady nie tylko na ramieniu, ale także w systemie komputerowym. Zaczyna się od złożenia zamówień na dostawę preparatu. To pierwsza regulacja na początkowym odcinku wędrówki preparatu z magazynów do lodówek w placówkach medycznych. - Zamawiamy zawsze tyle, jakie mamy zapotrzebowanie. Ta kontrola jest wieloetapowa, potem na poziomie punktu szczepień, kiedy wyliczane są dawki. Dla ilu pacjentów - mówił dr Eryk Matuszkiewicz ze szpitala im F. Raszei w Poznaniu. - Ta szczepionka już rozmrożona trafia do nas i zaczyna się jej cykl życia, który trwa 120 godzin - wyjaśnił Marek Staszewski z Opolskiego Centrum Onkologii. Pod specjalnym nadzorem Kolejnym etapem jest rozcieńczenie preparatu solą fizjologiczną. Od tego momentu czas na użycie szczepionki skraca się do sześciu godzin. Ampułki z preparatem, jak i samo szczepienie, są pod specjalnym nadzorem. - Jeżeli dostajemy 60 dawek szczepionek, to tych 60 dawek musi mieć pokrycie w peselach, imionach i nazwiskach osób, które zgłosiliśmy do szczepienia - dodał Staszewski. Potencjalnie to właśnie niewykorzystane dawki mogłyby trafić na czarny rynek, ale każda pozostałość musi znaleźć się w szpitalnym raporcie. Pilnują tego osoby nadzorujące procedury szczepień. - To tak samo, jak w dawce po antybiotyku, również zostaje coś na dnie. I to jest przekazywane do utylizacji - mówiła Elżbieta Duda, pielęgniarka naczelna z Opolskiego Centrum Onkologii. - W przypadku utylizacji fiolek jako odpadu medycznego także jest to ściśle ewidencjonowane - podkreślił Grzegorz Hudzik, Śląski Państwowy Wojewódzki Inspektor Sanitarny. Utylizacja w 1000 stopniach Celsjusza Fiolki z tym, co zostało po szczepieniu, trafiają do specjalnych pojemników. Każdy musi być opisany odpowiednim kodem, a potem przekazany firmie zajmującej się utylizacją. Ampułki opuszczające szpital są jednak z mieszane z innymi, niebezpiecznymi odpadami medycznymi. To ostatni etap. Jednorazowe pojemniki, a w nich resztki szczepionki i same ampułki, są spalane w specjalnych piecach w temperaturze 1000 stopni Celsjusza. Nawet jeśli przestępcy mieliby dostęp do resztek preparatu przed jego utylizacją, nie byłoby możliwe pozyskanie ilości hurtowych. A o takich wspominał mężczyzna podczas dziennikarskiej prowokacji pokazanej w "Raporcie". Według Marcina Borosza, byłego funkcjonariusza Centralnego Biura Śledczego, który spotykał się w swojej karierze z handlem nielegalnymi lekami, przestępcy zaopatrują się w inny sposób. - To nie jest przed utylizacją. Jeżeli to jest rozlewane w fiolkach, podejrzewam, że to ciągną z Chin - spekulował. Podróbki preparatu Pfizera wykryto bowiem w tamtej części świata. Niewykluczone, że trafiły, albo wkrótce trafią, do Polski. "To głupota" Rzecz w tym, że kupione na czarnym rynku substancje nie mają nic wspólnego ze szczepionką. - To nie jest nawet dawanie sobie nadziei na zdrowie, to jest głupota - podkreślił Staszewski. Po sześciu godzinach od rozcieńczenia preparat jest tylko odpadem medycznym i nie pomoże umieszczenie go w lodówce. Poważne konsekwencje grożą zatem obu stronom czarnorynkowych transakcji. Za tego rodzaju oszustwo przewidzianych jest do ośmiu lat więzienia. Szczepiony na własną rękę, poza narażaniem życia, zostaje także poza systemem szczepień - bez prawa do drugiej dawki, zaświadczenia o zabiegu i szansy na uzyskanie prawdziwej odporności na chorobę.