Zdaniem łódzkiego naukowca, największa od początku pandemii, podana w środę (4 listopada) liczba zakażonych koronawirusem Polaków, czyli blisko 25 tys. osób, może być skutkiem wielu czynników. Spośród nich lekarz wymienił m.in. odbywające się od kilkunastu dni protesty uliczne oraz brak rzeczywistego lockdownu. - Raczej spodziewaliśmy się wzrostu liczby zakażeń - powiedział prof. Antczak. - Bazowanie na danych weekendowych jest metodologią wadliwą, dlatego, że w sobotę i niedzielę robi się po prostu mniej badań, a laboratoria po koniec tygodnia są porządkowane - mówił. Profesor powiedział, że oprócz rekordowej liczby zakażeń, obserwuje się niepokojąco dużo osób chorych na COVID-19. - Biorąc pod uwagę sytuację epidemiologiczną, jest bardzo dużo dodatnich testów, przede wszystkim jest bardzo dużo chorych ludzi - potwierdził. - Z perspektywy szpitala im. Barlickiego w Łodzi, widzę napływ naprawdę bardzo dużej liczby chorych na covidowe zapalenia płuc - podkreślił Antczak. - W moim szpitalu oddział covidowy jest ciągle zajęty. Mamy zajęty też oddział izolacyjny - dodał. "My nie możemy stanąć" Niepokojące - zdaniem lekarza - są też skutki pandemii dla pracowników szpitala. - Od 10 dni mamy istotny wzrost zakażeń wśród personelu medycznego, przede wszystkim wśród pielęgniarek - mówił profesor. Skala tego problemu - jak ocenił pulmonolog - jest poważna. - Na 28 pielęgniarek, które są zatrudnione w moim oddziale pulmonologicznym i onkologicznym 22 są zakażone - poinformował. - Trudno sobie poradzić, te pielęgniarki, które zostały, bardzo ciężko pracują - dodał. Profesor powiedział, że sytuacja wymaga specjalnych działań. - Ograniczyliśmy do absolutnego minimum procedury pielęgniarskie. Część z nich przejmują lekarze - zaznaczył. - Zapowiedziałem, że wszyscy przejmujemy wszystkie funkcje. Bez względu na to, czy lekarz, czy profesor - powiedział. - Mój oddział jest pulmonologiczny i onkologiczny, my nie możemy stanąć, musimy nieść pomoc naszym chorym, oni nie mogą przestać być leczeni, kiedy na przykład jest podejrzenie nowotworu. My musimy "stanąć na uszach" i koniec - podkreślił pulmonolog. Palenie nikotyny czynnikiem ryzyka - Jesteśmy bardzo zaniepokojeni, dlatego, że część przewlekłych chorób płuc wiąże się z ryzykiem cięższego przebiegu COVID-19 i zgonami - mówił naukowiec. - Takimi przewlekłymi chorobami są m.in.: przewlekła obturacyjna choroba płuc, włóknienia płuc, rozstrzenia oskrzeli - tłumaczył i dodał, że to ogromna grupa ludzi. - W Polsce to jest około trzy miliony osób - podkreślił łódzki lekarz. Dodał, że również palacze papierosów, w dobie pandemii i w przypadku zakażenia się SARS-CoV-2, też są bardziej narażeni na cięższy przebieg COVID-19. - Nikotynizm nie jest chorobą układu oddechowego, tylko należy do uzależnień, ale oczywiście palenie papierosów zwiększa ryzyko w ogóle ciężkich zakażeń, to nie dotyczy tylko COVID-19 - zaznaczył Antczak. - Jeżeli palimy, nie ma się co oszukiwać, jakieś uszkodzenie układu oddechowego mamy, a zatem ryzyko ciężkiego przebiegu choroby wywoływanej koronawirusem rośnie. A jeszcze bardziej rośnie u ludzi po pięćdziesiątce. Palenie to, nie tylko podczas pandemii, czynnik ryzyka - powiedział profesor. "Potrzebny jest rzeczywisty lockdown" Wzrost liczby zakażeń SARS-CoV-2 i zachorowań na COVID-19 - jak powiedział łódzki lekarz - może być skutkiem trwających kilkanaście dni ulicznych protestów. - To już mogą być efekty tych niepokojów społecznych, to może być ich odzwierciedlenie - ocenił. - Pamiętajmy, tam dystansu nie ma. Wprawdzie protestujący mają na nosie i ustach maski, ale jeżeli krzyczymy, to transmisja zakażeń jest większa - podkreślił naukowiec. - Co prawda, to się odbywa na powietrzu, to jeszcze sprawę ratuje, ale podczas tego typu zgromadzeń, gdzie ludzie krzyczą i głośno mówią, to tacy ludzie generują jeszcze większy aerozol - podkreślił Antczak. Profesor przestrzegł też, że medyczne skutki zgromadzeń, w których biorą udział protestujący przeciwko decyzji Trybunału Konstytucyjnego, mogą być poważne nie tylko dla uczestników manifestacji. - Wprawdzie demonstrujący to ludzie młodzi, przede wszystkim młode kobiety, którym raczej niewiele zagraża, ale przecież, przy pełnym zrozumieniu dla protestujących, nie oszukujmy się, oni nie żyją w izolacji społecznej - zauważył pulmonolog. - Wracają do domów, do swoich rodziców, do dziadków, mają kontakty ze starszymi ludźmi - dodał. Zdaniem Antczaka, wobec pandemii należy podjąć zdecydowane działania. - Od trzech tygodni mówię, że potrzebny jest rzeczywisty lockdown - powiedział prof. Antczak. W środę Ministerstwo Zdrowia poinformowało o 24 tys. 692 nowych przypadkach zakażenia koronawirusem i kolejnych 373 zgonach. Łączna liczba zakażeń wykrytych od początku epidemii wynosi 439 tys. 536, a zgonów 6475.